Pani Stefania wytrwale krążyła po lesie ze wzrokiem utkwionym w jego runo. Zbieraniem grzybów zajmowała się od dziecka, najpierw pod czujnym okiem babki i matki, a później już sama. Znała każdy rodzaj grzybów, które rosły w tym lesie. Znajdywała je tam, gdzie inni grzybiarze notorycznie je przeoczali i nawet nie wiedzieli, że dane miejsce obfituje w takie dary.
Tego dnia w koszyku kobiety było już trochę różnego dobra, więc Stefania ruszyła powoli w stronę swojej chatki, stojącej na skraju lasu, na samym końcu wsi. W pewnym momencie przystanęła zdumiona. Popatrzyła raz, popatrzyła drugi, przetarła jeszcze oczy i wreszcie odważyła się podejść pod stare, rozłożyste drzewo. Pod nim stał ogromny grzyb. Nawet tak doświadczona grzybiarka, jak pani Stefania, nie umiała określić co to za okaz, ale obejrzała go starannie i zakwalifikowała do jadalnych. Wyjęła kozik i zaczęła ostrożnie ucinać nóżkę. Trochę to trwało, bo i ta część grzyba była ogromnych rozmiarów.
- Na szczęście nie jest robaczywy – uśmiechnęła się do siebie kobieta. Z trudem podniosła znalezisko i chyłkiem ruszyła do domu. Chciała się upewnić, że grzyb faktycznie nie jest szkodliwy, zanim pochwali się komukolwiek ze znaleziska i poczęstuje potrawą okraszoną takim dodatkiem.
W domu odkroiła kawałek i obwąchała. Grzyb pachniał cudownie. Kobieta przygotowała patelnię, nałożyła trochę tłuszczu i wrzuciła kawałek kapelusza. Zjadła powoli, starannie gryząc i smakując. Grzyb nie tylko pachniał nadzwyczaj pięknie, ale i wspaniale smakował.
Mijały godziny, a Stefania nie stwierdziła żadnych szkód na swoim zdrowiu i samopoczuciu. Wieczorem już zupełnie spokojna, zostawiła grzyb w spiżarni.
- Jutro ugotuję wspaniałą zupę, a resztą ususzę. Zaproszę biedną Agatę na obiad; jest biedniejsza ode mnie i bardziej samotna; ucieszy się z dobrego dania.
Kiedy na drugi dzień Stefania weszła do spiżarni, znów otworzyła usta ze zdumienia. Dokładnie pamiętała, ile kapelusza wczoraj odkroiła. Wszak go dodatkowo próbowała! A tymczasem dzisiaj grzyb wydawał się nienaruszony. Kobieta zatachała grzyba pod okno i obejrzała jeszcze raz. Naprawdę był nienaruszony!
- Dlaczego nie ufasz własnym oczom? – kobieta usłyszała za plecami cienki głosik. Obejrzała się i o mały włos nie upuściła grzyba. Przed nią stał leśny skrzat. – Witaj! – ukłonił się grzecznie. Zaskoczona kobiecina odwzajemniła ukłon.
- Jeśli dasz mi mały kącik do spania i codziennie piętkę zwykłego chleba oraz trzy naparstki czystej wody, grzyba ci nigdy nie zabraknie. A codziennie będzie smakował czym innym; co ja mówię! On będzie po odkrojeniu kawałka, zmieniać się w inny rodzaj jedzenia! A na drugi dzień znów będzie w całości!
- I naprawdę wystarczy ci kawałek miejsca, zwykły chleb i źródlana woda?
- Tak! Widzisz, dobra kobieto, mogę zamienić grzyb w każdy rodzaj jedzenia, prócz chleba i wody. A ja tęsknię za ich smakiem i świeżością.
- Zgoda! – uradowała się Stefania. Mieszkała sama, dzieci wyprowadziły się do miasta, więc rzadko widywała je i wnuki. W coraz dłuższe jesienne i zimowe wieczory męczyła ją samotność. Telewizor przygrywał, w bibliotece wiejskiej nadal było dużo książek do przeczytania, jednak Stefanii brakowało kogoś, z kim mogłaby porozmawiać. Ukochane psisko i dwie kotki przychodziły się łasić, jednak Stefania nie rozumiała ich odpowiedzi na zadawane przez siebie pytania.
Szybko przygotowała małe posłanie z gałganków i drewnianego pudełeczka, postawiła za piecem i poczęstowała skrzata śniadaniem.
Dni mijały spokojnie i coraz bardziej syto. W sklepiku zaczęto się dziwić, że Stefania kupuje jedynie chleb. Wiedziano, że nie jest bogata i ma maleńką emeryturę, ale przecież zawsze do tej pory, co drugi, trzeci dzień kupowała i kawałek kiełbasy i białego lub żółtego sera. A teraz, od kilku tygodni, nic poza chlebem! A wyglądała coraz lepiej i zdrowiej.
Wścibskie baby starały się dowiedzieć, w czym tkwi tajemnica.
- Żyję z tego, co wyhodowałam latem i nazbierałam w letnich i jesiennych miesiącach – wyjaśniała cierpliwie. Zawsze jednak były takie osoby, którym wyjaśnienia te nie wystarczały.
Ktoś życzliwy pofatygował się przy okazji do miasta i odwiedził córę Stefanii, Julitę. Zasugerował, że ktoś z rodziny powinien odwiedzić starszą panią i zobaczyć, co się u niej dzieje i czy jej skromniejsze zakupy nie są spowodowane tym, że ktoś wymusza od niej pieniądze. Julita doczekała do soboty, żeby nie tracić dnia w pracy i pojechała do matki.
Spodziewała się zobaczyć wychudzoną, bladą i niedożywioną kobiecinę, więc zdumiała się, gdy w drzwiach powitała ją dobrze wyglądająca kobieta, jakby nieco odmłodniała, ze zdrowymi kolorami na policzkach i wesołym spojrzeniem.
- Witaj, Julitko! Cieszę się, że zdecydowałaś się odwiedzić starą matkę; mogłaś przywieźć bliźniaków; dawno ich nie widziałam!
- Przepraszam, mamo. Nie planowałam przyjazdu. Przejeżdżałam przypadkowo – kobieta skłamała bez zmrużenia okiem. – Powiedz, mamo, co u ciebie słychać, jak ci się wiedzie?
- W porządku, kochanie. Udało mi się nawet odłożyć kilka złotych. Jeszcze dwa miesiące i kupię sobie nowy telewizor.
- Widzę też, że masz drewna na opał pod dostatkiem. Chyba nie nazbierałaś go sama?
- Nie, najęłam chłopaka od sąsiadów.
- I tak z grzeczności ci pomógł?
- Chciał z grzeczności, ale ja na to nie pozwoliłam. Ugościłam go sutym obiadem i zapłaciłam kilka groszy. Wyglądał na zadowolonego.
- A dobrze jadasz?
- Nie narzekam. A lustro mówi mi, że nie wyglądam najgorzej, skąd więc twoje pytania?
- Cóż – Julita odchrząknęła. – Doszły mnie słuchy, że w sklepie kupujesz tylko chleb.
- A, i jakiś życzliwy, udając troskę, nie omieszkał cię poinformować o swoich niepokojach? – spytała z przekąsem Stefania.
- Coś w tym stylu. – Julicie zrobiło się niezręcznie. – Mamo, proszę, przeprowadź się do nas. Mamy trzypokojowe mieszkanie. Miałabyś swój kąt.
- Nie, nie, wykluczone! Bliźniaki rosną, kiedy będą mieć po kilkanaście lat, każdy będzie marzył o osobnym pokoju.
- Do tego czasu kupimy z Tadeuszem niewielki domek.
- E, tam, daj spokój! – Stefania machnęła ręką. – Nie i koniec.
- Uparta jesteś!
- To jest mój dom, córeczko i tu mi jest najlepiej.
- Ale nie stajesz się coraz młodsza.
- Niech cię o to głowa nie boli. Nikomu nie będę zawracać sobą głowy. Więcej mi przyjemności zrobisz, jeśli raz na jakiś czas przyjedziecie całą rodziną. Przekaż to samo z łaski swojej swojemu młodszemu bratu.
Julita wyszła, nie dowiedziawszy się właściwie nic konkretnego. Uspokoiła się jednak, że matka ma się dobrze, jest najedzona, nie marznie i nie choruje. Zaczęła ją jednak dręczyć ciekawość, jak matka to robi.
Nie wiadomo, co Julitę podkusiło, ale postanowiła poczekać w ukryciu, aż matka wyjdzie. Wślizgnęła się wtedy do chatki i zaczęła ją przeszukiwać. W spiżarni znalazła ogromnego grzyba, który wyglądał, jakby został zerwany dopiero wczoraj. Zdziwiło ją to, dopiero zeszły śniegi. To nie była pora na grzybobranie.
Kiedy weszła z powrotem do izby, ujrzała małą postać jedzącą na stole chleb i pijącą z maleńkiego kubeczka wodę. Julita przetarła oczy ze zdumienia. W tym momencie mała postać odwróciła się do niej i grzecznie się ukłoniła.
- Co to? – wyjąkała Julita.
- Jestem skrzatem wdzięczności lasu; twoja matka zawsze szanowała las, za to co on jej daje; dlatego ja teraz nad nią czuwam, by niczego jej nie brakowało. Jeśli jednak powiesz o tym komukolwiek nie zaufanemu, kto mógłby połasić się na dobra twojej matki, natychmiast zniknę i nie będę już jej mógł pomagać.
Julita skinęła głową, że zrozumiała po czym zaczęła nieśmiało kierować się ku wyjściu.
Od tego czasu odmieniło się życie Stefanii. Dzieci i wnuki zaczęły ją odwiedzać, zabierać na wycieczki, zapraszać na święta.
I tak minęło kolejnych dwadzieścia lat.
Kiedy po śmierci Stefanii, Julita zajęła się porządkowaniem jej chatki, nie zastała już skrzata. Pewnie wyruszył pomagać komuś innemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz