Wskazówki zawiodły mężczyznę do starej dzielnicy. Kamienice były tu zbudowane z czerwonej cegły, wszystkie do siebie bardzo podobne; różniły je tylko liczbą okien, pięter i bram.
Przybyły usiadł na samotnej ławce, przycupniętej na skwerku. Było ciepło jak na kwiecień. Marsz z przeciwległego końca miasta zmęczył przybysza. Mężczyzna rozejrzał się; dwadzieścia metrów dalej dojrzał pompę. Wstał powoli i poszedł się napić. Chłodna woda orzeźwiła go i przyniosła sporą ulgę.
Zaspokoiwszy pragnienie, mężczyzna wyjął z kieszeni małą karteczkę.
- Blaszana 17 e – wymamrotał i zaczął iść wzdłuż domów, by znaleźć właściwy numer.
Brama oznaczona numerem siedemnastym prowadziła na betonowe podwórko otoczone szczelnie kamienicami. Od lewej kolejne wejścia oznaczono literami alfabetu: od a do f.
Było tu nadzwyczaj cicho. Na jednym z nielicznych balkonów na pierwszym piętrze stały dwie kobiety i rozmawiały, ale dźwięk ich głosów nie docierał do uszu przybysza.
Mężczyzna ruszył do bramy po prawej stronie. Jeszcze raz upewnił się, że to ta właściwa i wszedł do środka.
Bardzo chciał mieć już to spotkanie za sobą i wreszcie zaistnieć. To była jego jedyna szansa, ale nie wiedział, czego się spodziewać. Informator nie chciał zdradzić szczegółów. Za samą informację o tym miejscu zapłacił wszystkim swoimi oszczędnościami z ostatnich kilku miesięcy, kiedy notorycznie nie dojadał, żeby uciułać jak najwięcej. Najmował się do różnych prac i zbierał złom. Często prawie w ogóle nie spał. Za uzbierane pieniądze mógł kupić kilka nowych ubrań, wynająć mieszkanie i zapłacić za dwa miesiące z góry i zacząć normalne życie, ale wciąż byłby człowiekiem bez nazwiska i przeszłości. Zero szans na legalną pracę i zaraz znów znalazłby się na ulicy. To nie miałoby sensu. Pozostało mu wiec kupić sobie przepustkę do normalnego życia.
Ciemnobrązowe drzwi faktycznie były ledwo widoczne w półmroku kącika pod schodami. Gdyby informator nie dał mężczyźnie starannych wskazówek, ten szukałby właściwego lokalu o wiele dłużej.
Przybyły zastukał dwa razy. W środku dały się słyszeć ciężkie, powolne kroki.
- Tak? – kobiecy głos dobiegał jakby z ogromnej dali.
- Przyszedłem z polecenia numer piętnaście
Drzwi otworzyły się powoli, zupełnie bezgłośnie. Niska, grupa kobieta w średnim wieku wpuściła gościa do środka. Zaprowadziła go bez słowa do wąskiego, słabo oświetlonego korytarzyka bez okien i gestem kazała usiąść na taborecie. Sama weszła do kolejnego pomieszczenia. Po chwili pojawiła się znowu i również bez słowa nakazała przybyłemu wejść do środka.
Pokój był duży, ale ciemny. Okno zostało szczelnie zasłonięte grubą, ciemnozieloną kotarą; do środka sączyła się tylko odrobina dziennego światła. Podłoga skrzypiała przy każdym kroku, mimo grubego dywanu.
Dopiero po chwili, kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do półmroku, przybyły zauważył, że ktoś siedzi za ogromnym biurkiem w rogu pokoju. Postać wydawała się w porównaniu z meblem wręcz miniaturowa, tym bardziej, że siedziała także w wielkim fotelu z wysokim oparciem.
- Niech pan siada – piskliwy głosik był przenikliwy i nie znoszący sprzeciwu.
Gość usiadł posłusznie naprzeciwko rozmówcy, który okazał się być – oprócz tego, że filigranowych rozmiarów – chudy i w bliżej nieokreślonym wieku. Miał długi, haczykowaty nos, małe, głęboko osadzone, bystre oczka i krótko obcięte włosy, raczej ciemne, ale koloru trudnego do określenia. Ubrany był w ciemną marynarkę, która dokładnie go otulała.
- Polecenie numer piętnaście, tak? – człowieczek bez ceregieli przeszedł do rzeczy. Najwidoczniej nie oczekiwał potwierdzenia, bo od razu otworzył ogromną księgę leząca przed nim na biurku i coś w niej przeczytał.
- Czyli od Pawła Nowakowskiego, lat czterdzieści, złota rączka.
- Tak…
- Jak rozumiem, pan nie wie jak się nazywa.
- Nie, ani ile mam lat, skąd pochodzę, kim jestem z zawodu, czy mam rodzinę…
- Od jak dawna pan tak żyje?
- Będzie ze trzy lata.
- Ktoś pana z tego leczył? Co w ogóle spowodowało tak drastyczną utratę pamięci?
- Panie…
- Przeszłość, proszę mi mówić Przeszłość.
- Panie Przeszłość, podobno wyglądało na to, że zostałem napadnięty i uderzony w głowę. Wylądowałem w szpitalu nieprzytomny, bez dokumentów, żadnego potwierdzenia ubezpieczenia i niczego, co by wskazywało na to, kim jestem. Nikt się po mnie nie zgłosił, mimo że policja sprawdzała, czy ktoś nie zgłosił mojego zaginięcia. Podano nawet komunikat w telewizji i nic. Odwiedził mnie ktoś z fundacji poszukującej osób zaginionych i obiecał, ze przewertują całą swoją bazę, by sprawdzić, czy mnie ktoś nie szuka, ale nic nie znaleźli. W międzyczasie w szpitalu doprowadzono mnie do takiego stanu, żebym mógł chodzić i upewnili się, że będę mógł samodzielnie o siebie zadbać przynajmniej z podstawowymi czynnościami. Skierowali mnie w schronisku dla bezdomnych i przestałem kogokolwiek obchodzić. Później, co jakiś czas, dowiadywałem się, czy przypadkiem nikt mnie nie szuka, ale nic takiego nie miało miejsca. Mam dość takiego życia.
Przeszłość cały czas skrupulatnie coś notował, podczas gdy jego gość mówił.
- A co pan odkrył o sobie?
- To znaczy?
- Zdolności, umiejętności, zainteresowania, hobby?
- Lubię czytać. Książki, gazety, wszystko. Czasem mam wrażenie, że kojarzę nazwisko przeczytane w czasopiśmie, ale nie kojarzę go z konkretną osobą. Inni w schronisku mówili, że mam niezłe wyczucie podsumowywaniu tego, co słyszę, widzę, czy przeczytam, jakbym był kiedyś komentatorem lub dziennikarzem. Poprawiałem i pisałem kolegom listy i pisma do urzędów.
- Czyli humanista i to nieźle wykształcony.
- Jest jeszcze coś.
- Tak?
Mężczyzna wyjął zza pazuchy plik pomiętych papierów. Rozłożył je na biurku. Widniały na nich rysunki wykonane ołówkiem: portrety, rysunki techniczne, fragmenty architektury i elementy ozdób.
- O la, la; musiał się pan tego uczyć. To nie tylko talent. Widzę tu wprawną, wyćwiczoną rękę. Musiał się pan tego uczyć i rysować bardzo często.
Zapadła chwilowa cisza; Przeszłość przeglądał zrobione notatki.
- Po co panu to wszystko?
- Dając komuś tożsamość wraz z jego historią, muszę to zrobić tak, by wszystko tworzyło sensowną całość. Na przykład z pana nie mogę zrobić elektryka, mechanika czy marynarza.
- A ma pan już jakiś konkretny pomysł?
- Ogólny zarys. A teraz proszę za mną, resztą zadania zajmie się skan.
- Co takiego?!
- Komputer wskanuje pana do bazy; nastąpi przypisanie panu imienia i nazwiska, danych dotyczących pana budowy i wyglądu, bo na tej podstawie zostaną przygotowane pana dokumenty. Dodatkowo sprawdzimy, czy pana linie papilarne nie istnieją już w bazach policyjnych, to znaczy, czy nie był pan karany.
- No tak, o tym nie pomyślałem. Sprytne.
- Raczej przezorne. Zapraszam. Proszę się rozebrać i położyć w tej kapsule wyglądającej jak solarium…. Dobrze… Teraz proszę zamknąć oczy i policzyć do dziesięciu.
Po chwili dał się słyszeć cichy pisk i chwilowy szum.
- Już; dziękuję; proszę się ubrać i zaczekać w gabinecie.
Przyszłość dołączył do mężczyzny po kilku minutach.
- Dobrze. Mam kilka pomyślnych wieści. Po pierwsze: nie był pan nigdy notowany. Jest pan względnie zdrowy, nie licząc amnezji, lekkiej krzywizny kręgosłupa i lekko podwyższonego ciśnienia, jednak zważywszy na ostatnie niepokoje w pana życiu, to nic nadzwyczajnego. Wszystko wróci do normy, jak zacznie pan wieść spokojne życie. Ma pan grupę krwi 0 RH+ i jakieś 35 lat. Jakieś preferencje co do daty urodzin?
Mężczyzna wzruszył ramionami. Przeszłość westchnął.
- Dobrze, już dobrze. Proszę przyjść jutro z samego rana. Ma pan gdzie spać?
- Wolałbym nie musieć wracać dziś do schroniska. Takie chodzenie z jednego końca miasta na drugi w upały zupełnie mi nie służy.
- W porządku – Przeszłość podał mężczyźnie klucz. – Piętro wyżej jest małe mieszkanie, ale tylko na dzisiejszą noc. Niech się pan rozgości, weźmie prysznic i naje; zapasy w lodówce są do pana dyspozycji.
Mężczyzna zjawił się przed drzwiami Przeszłości wcześnie rano. Nie mógł spać; był podekscytowany, jak nigdy przedtem.
Nacisnął niepewnie klamkę i drzwi ustąpiły. Z głębi wnętrza dobiegał głos pana Przeszłość, tak jakby rozmawiał z kimś przez telefon.
Przybysz niepewnie zapukał do gabinetu; głos w środku umilkł na chwilę i dało się słyszeć przytłumione zaproszenie.
- A, to pan! Co za punktualność! Wszystko gotowe. Proszę usiąść. Ta teczka zawiera pana dokumenty i historię. Zapamięta pan ją bardzo dokładnie i wyrzuci maszynopis. Jeśli znajdzie to ktoś, kto nie powinien, będzie źle, ale to już pana problem. Proszę podpisać tu i tu. Ma pan numer 79; jeśli skieruje pan do mnie kogoś po nową tożsamość, osoba ta powoła się właśnie na ten numer. Czy wszystko jasne? W takim razie żegnam.
***
- Daniel?! Nieznajoma zaczepiła go, kiedy wychodził z banku.
- Przepraszam?
- Daniel!!! Mój Boże! To ty… - kobieta zbladła i gdyby mężczyzna jej nie podtrzymał, upadłaby.
- Proszę się mnie przytrzymać. Podprowadzę panią do samochodu i usiądziemy.
Kobieta skinęła głową na znak zgody.
- Co się stało? Jak się pani czuje?
- Już lepiej. Dziękuję. Daniel… to ty… Gdzie się podziewałeś przez te wszystkie lata? Za miesiąc mogliby cię uznać za zmarłego.
- O czym pani mówi? Nazywam się Tomasz Kwiatkowski.
- Nie! To za duży zbieg okoliczności. Ta blizna na lewej dłoni jest zbyt charakterystyczna. Podobną masz na lewej stopie.
- Skąd pani wie?!
- Bo jestem twoją siostrą! To ja, Alicja!
Teraz to mężczyzna zbladł. Tego nie było w scenariuszu.
***
- Co się z tobą działo? Wyszedłeś do sklepu i już nie wróciłeś.
- Kiedy to było?
- Dziesięć lat temu.
- Ale ja kompletnie nic nie pamiętam. Szukałem jakichś śladów, pytałem wszędzie, gdzie mogłem, czy ktoś mnie nie szuka, bo ja nie pamiętałem nawet swojego nazwiska.
- Kiedy zaginąłeś, byłeś dość potężnej budowy; mówiąc wprost: byłeś gruby.
- A kiedy wychodziłem ze szpitala, byłem już dość szczupły i wciąż chudłem. Może to dlatego nikt mnie nie skojarzył.
- I ja teraz ledwo cię poznałam. Ale opowiadaj, co się z tobą działo, dlaczego niknąłeś?
- Mówiłem ci już, że nic nie pamiętam! Obudziłem się w szpitalnie wiedząc, kim jestem i co się stało. Byłem przez jakiś czas bezdomny. Później chciałem zacząć nowe życie, ale trudno o drugi początek, jeśli nie ma się nawet nazwiska. Postarałem się wiec o nowe dokumenty i przeszłość.
- Jak to? – Alicja zmarszczyła czoło.
- No tak, o nazwisko, dokumenty i tak dalej. Dzięki temu znalazłem pracę i mieszkanie. Fakt, żyję w ciągłej niepewności i strachu, że pojawię się tak, gdzie nie trzeba, że coś zrobię nie tak, bo w rzeczywistości nie wiem, ile z tego, co mi przypisano, faktycznie pokrywa się z prawdą.
Zapadła cisza; mężczyzna zacisnął usta i patrzył gdzieś w dal, daleko poza przednią szybę samochodu.
- Daniel, pojedź ze mną do domu. Wszyscy musza się dowiedzieć, że stał się cud.
- Słuchaj, ja nikogo nie pamiętam. Nawet nie jestem pewny, czy to co mówisz, jest prawdą. Mam już poukładane życie, poznałem kogoś jakiś czas temu i może dojdzie do ślubu. Eryka zna mnie jako Tomasza Kwiatkowskiego. To byłoby głupie, tłumaczyć jej, że jestem podobno kimś innym, choć sam tego nie pamiętam.
- Nie powiedziałeś wiec jej prawdy?
- Jakiej prawdy?! Że kilka lat temu narodziłem się na nowo? Że przeżyłem coś jakby reinkarnacje?
- Daniel, popatrz na to obiektywnie: spotkaliśmy się przez przypadek. Ty mnie nie poznałeś, bo twierdzisz, że nic nie pamiętasz, ale ja ciebie tak. A co, jak to samo zdarzy się z rodzicami, z twoimi znajomymi? Jeśli faktycznie nikogo nie pamiętasz, nawet nie będziesz mógł odpowiednio wcześnie skręcić w przecznicę, żeby nie doszło do niewygodnego dla ciebie spotkania.
- I tak wyprowadzamy się za kilka dni. Zostałem przeniesiony do filii na drugim końcu kraju. Eryka też już sobie coś tam zaklepała.
Alicja miała w oczach łzy bezsilnej złości.
- To co ja mam zrobić? Rodzice powinni chociaż wiedzieć, że żyjesz i jesteś cały.
- Może masz rację – w głosie mężczyzny dało się słyszeć rezygnację. – Nie martw się, załatwię to. Ty nic nikomu nie mów. Napiszę do rodziców list.
- Ale…
- Idź już. Eryka zaraz tu będzie.
Pomachał do Alicji na odczepnego i więcej nie patrzył w jej stronę.
***
- Córeczko, co się stało? – Jadwiga była zaniepokojona. Alicja wróciła jakaś nieswoja, milcząca. Zwykle zwierzała się matce z kłopotów.
- Nic, nic. Mam małą migrenę.
- Mówiłam ci, że ostatnio za dużo pracujesz; jesteś przemęczona.
- W przyszłym tygodniu kończymy duży projekt; może dadzą mi później kilka dni zaległego urlopu.
- A byłaś w urzędzie w sprawie Daniela?
- Prawdę mówiąc nie; nie zdążyłam. Przełóżmy to na za kilka dni, dobrze?
- Byle nie za długo. Wszystkim nam jest ciężko z powodu Daniela. A do tego dochodzą jeszcze sprawy prawne i urzędowe.
- Wiem, obiecuję, że się tym zajmę. Biorę wszystko na siebie.
***
Pięć dni później Jadwiga wyjęła ze skrzynki grubą kopertę. Charakter pisma, którym zaadresowano kopertę wydał się jej znajomy; nie było jednak określonego nadawcy.
Olśnienie przyszło nagle: Daniel! Kobieta zaczęła drżeć; musiała napić się wody i usiąść na chwilę.
W końcu rozerwała nerwowo kopertę, z której wyleciało kilka kartek A4, zapisanych po obu stronach, na szczęście ponumerowanych, co ułatwiło ponowne ułożenie ich we właściwej kolejności.
***
Alicja zastała matkę siedzącą w salonie, zatopioną w myślach. Wydawało się, że kobieta nie usłyszała nawet, że córka weszła do pokoju.
- Mamo, co się stało?
- Daniel żyje; przysłał długi list. Masz, czytaj.
Alicja z ogromną ulgą wzięła list. Na szczęście zdążył napisać, zanim rodzice zaczęli z ostateczną stanowczością zaczęli domagać się załatwienia sprawy stwierdzenia zgonu Daniela. Młoda kobieta znała sedno sprawy, ale dzięki listowi poznała więcej szczegółów. Daniel opisał dokładnie, co się z nim działo po utracie pamięci. Prosił, by zostawić wszystko tak, jak jest. Obiecał, że się skontaktuje, żeby ustalić wszystko na przyszłość.
- Ojca to zaboli. Własny syn nie chce wrócić do rodzinnego nazwiska.
- Mamo, musimy go zrozumieć.
- Ja to oczywiście jakoś przetrawię, ale Jan… Znasz przecież ojca.
- To przecież też jego dziecko. Na początku oczywiście tata może czuć się bardzo zawiedziony i zły, ale z czasem powinno mu przejść; kocha przecież Daniela.
***
Jan czytał list w dużym skupieniu. Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć czy nastroju. Kiedy skończył, złożył kartki i odłożył je na bok. Nie odzywał się przez dobry moment; był zatopiony w myślach. Ani Jadwiga, ani tym bardziej Alicja nie odważyły się mu przeszkadzać; czekały aż sam się odezwie.
- Nieźle to sobie wymyślił – głos Jana zdradzał jedynie irytację.
- Co takiego?! – Jadwiga z zaskoczeniem przyjęła taką reakcję.
- Nie wierzę w tę jego utratę pamięci. Najzwyczajniej w świecie chciał uciec od dotychczasowego życia, od Marysi, od nas…
- Co ty opowiadasz? – Jadwiga była już nieco zgorszona.
- A pamiętasz, że przed zniknięciem ciągle się z nami kłócił dosłownie o wszystko, nawet o drobnostki. Ciągle krytykował moje poczynania związane z rodzinną firmą. Był wściekły, że to Alicja jechała na rok za granicę, a on rzekomo nie miał takiej szansy podczas studiów. Zaczął wyciągać sprawy sprzed lat i to takie, o których już dawno nikt nie pamiętał, bo były po prostu błahe.
- Sugerujesz, że Daniel chciał się na nas zemścić za jakieś wyimaginowane i wyolbrzymione przez niego samego krzywdy? – Alicja podchwyciła temat.
- To możliwe. Nie posądziłbym go, że może być go stać na takie świństwo, ale teraz widzę, że to jednak bardzo możliwe.
- Ale wtedy raczej zniknąłby z miasta zaraz po podjęciu decyzji o ucieczce. Po co zostawał i ryzykował, że spotka kogoś z nas?
- Może chciał zobaczyć naszą reakcję, rozpacz, niepokój…
- Przestańcie oboje! – Jadwiga miała w oczach łzy wściekłości – Daniel był porywczy, ale nigdy podły i wyrachowany!
- Najwyraźniej nie znasz dobrze swojego syna.
- Przestańcie, mówię! Bo jeszcze pomyślę, że teraz wy rozbijacie przez Daniela naszą rodzinę!
- To też możliwe.
- Jan! Nie przesadzaj!
- Przykro mi, Jadziu, ale tak właśnie uważam. Zresztą przekonacie się same. Zobaczycie, moje drogie, że on już więcej się nie odezwie.
***
Mijały dni, które zaczęły składać się na całe tygodnie, a te w miesiące.
Alicja w końcu zdecydowała się skontaktować z pracodawcą Daniela, żeby zapytać o adres zamiejscowej filii, w której mężczyzna miał rzekomo pracować. Okazało się, że oddział został dopiero co otwarty; w chwili spotkania Alicji z Danielem był zaledwie w planach.
Kobiecie udało się tez namierzyć Erykę; okazało się, że zerwała z Danielem jakiś czas temu i nie wie, gdzie on teraz jest; po prostu niknął z jej życia. Wziął bezpłatny urlop i wyjechał. Niedawno przysłał wypowiedzenie, ale teraz nie mieszka już pod ostatnim znanym firmie adresem.
***
- Tato, czy ty czegoś nie ukrywasz? Mam wrażenie, że oboje z mamą nie mówicie mi wszystkiego w sprawie Daniela.
Jan westchnął. Teraz zrozumiał prawdziwość powiedzenia, że „kłamstwo ma krótkie nogi”.
- Daniel był adoptowany. Naprawdę nazywał się Tomasz Kwiatkowski. Postarałem się o zmianę nie tylko jego nazwiska, ale i imienia, by nic nie łączyło go z poprzednim życiem.
- Ale on się jednak dowiedział…
- Tak. Jednak jest coś więcej. Daniel, to znaczy Tomek, był synem mojej siostry, która pracowała jako… no wiesz… „kobieta do towarzystwa”.
- To ty miałeś siostrę?
- Jak widzisz, miałem.
- Co się z nią teraz dzieje?
- Znikła jakiś czas po adopcji Tomka.
- Myślisz, że on jej szukał przez ten cały czas?
- Może.
Zapadła chwilowa cisza.
- Pogmatwane to wszystko – głos Alicji brzmiał smutno. – Dlaczego tak wyszło tato? Po co? Nie można było inaczej?
Jan nie odpowiedział. Spojrzał ponuro na córkę. Wstał, sięgnął po kurtkę i najwyraźniej chciał wyjść.
- O, nie! Nic z tego! – Alicja zastąpiła ojcu drogę do drzwi. – Nigdzie nie pójdziesz! – Jej głos brzmiał twardo. - Jeszcze i ty się gdzieś zawieruszysz; mama by tego nie przeżyła. Stawimy całej sytuacji czoła razem!
W tym momencie Jan przestał tamować łzy.
- Przepraszam!
- A co z Tomaszem?
- Przeprosiłem go już za to, że nie dowiedział się od nas o adopcji.
W tym momencie w zamku zazgrzytał klucz i w drzwiach stanęła Jadwiga z Tomaszem. Kobieta stanowczym ruchem wepchnęła mężczyznę do środka.
- No, co się tak patrzycie? Miałam pozwolić, żeby rozpadła się nam rodzina? Straciliśmy dziesięć długich lat, na więcej nie pozwolę. Siadajcie wszyscy; porozmawiamy. Janku, znalazłam twoją siostrę. Przyjeżdża ze swoją rodziną za tydzień.
***
- Jestem w szoku. Mama, taka cicha, niby niepewna siebie, a tyle załatwiła.
- Tylko w niej miałem tak naprawdę oparcie przez tyle lat.
- Zaczynamy wszystko od początku. Nowy start.
- Tak; nie możemy tego zmarnować. Kolejnej szansy może już nie być…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz