Los

 

Prolog

 

Drzewa odarte z liści, targane przenikliwym późnojesiennym wiatrem  uginały  się nad głowami ludzi zebranych nad grobem w sektorze cmentarza przeznaczonym dla NN. Na krzyżu przyczepiono tabliczkę z napisem „Krzysztof” – tyle było wiadomo o pochowanym właśnie człowieku, mimo że wszyscy z okolicy znali go od lat. Nikt nic nie mówił; wszyscy stali tylko czasem zerkając dyskretnie po sobie, jakby zawstydzeni. Po zakończeniu skromnej ceremonii przybyli powoli  zaczęli kierować się ku wyjściu.

 

I

- Panie Krzysztofie, zajrzałby pan dziś do mnie, kran mi cieknie; poczęstuję pana obiadem.

- Zaraz u pani będę. – Krzysztof dopalał papierosa; lubił panią Jadwigę; gotowała wyśmienicie; nigdy nie wypuszczała go głodnym. Częstowała czymś zawsze, nawet jak nie było u niej nic do naprawy. Takich osób w okolicy bywało dość sporo. Wszyscy byli biedni, ale nie obojętni na los tych, którzy mieli jeszcze mniej, niż oni.

          Krzysztof sam dobrze nie wiedział ile miał lat; zapomniał. Pewne rzeczy po prostu zatarły mu się w pamięci. Inne pamiętał doskonale, np. to, że przed wypadkiem był złotą rączką, nieźle zarabiał, bo to co robił, robił fachowo, miał żonę i dwójkę dzieci.

         To był lipiec; skwar. Rano wsiadł do pociągu jadącego do stolicy. Znajomy zaprosił go na swój ślub. Jednak Krzysztof nigdy tam nie dojechał. Nie pamiętał samego wypadku. Dopiero kiedy nieco przyszedł do siebie, opowiedziano mu szczegóły. Pociąg, którym jechał wykoleił się, a on jechał wagonem, w którym było najwięcej poszkodowanych.      Przez tydzień nie odzyskiwał przytomności. Jego dokumenty zaginęły. Nikt nie wiedział kim jest. Najbardziej dotkliwym następstwem wypadku był uraz nogi i amnezja. Rehabilitacja przeciągała się. Jako, że nie pamiętał, kim był, pierwszy rok przetułał się po fundacjach na rzecz osób bezdomnych, które pomagały mu w leczeniu i dochodzeniu do siebie o tyle, ile mogły.  Po dwóch latach przypomniał sobie swoje nazwisko i adres; pojechał tam, jednak okazało się, że jego żona wykorzystawszy wszystkie możliwości poszukiwania, nawet po zamknięciu sprawy o zaginięcie przez policję, uznała go za zaginionego na dobre,  ponownie ułożyła sobie życie. Dzieci, które były zbyt małe, by Krzysztofa pamiętać, mówiły „tato” do nowego partnera matki.

       Krzysztof wsiadł więc do pierwszego pociągu jadącego na drugi koniec kraju i zaszył się w niewielkiej miejscowości, w której mieszkał do dziś. Zajmował pustostan, pomagał ludziom w drobnych robotach domowych, naprawach, za co otrzymywał drobne kwoty, posiłek, prowiant, a nawet część ubrania. I tak minęło piętnaście lat. Dowiedział się niedawno przypadkiem, że żona kilka lat wcześniej załatwiła wszystkie prawne sprawy związane z ich małżeństwem i poślubiła swojego konkubenta. Krzysztof został więc za życia uznany w sposób domniemany za zmarłego. Nie chciał sobie nawet wyobrażać, jakim dramatem by było dla Lucyny, gdyby teraz okazało się, że żyje. Nie, na to nie zasługiwała. Kochali się kiedyś i to Krzysztofa powstrzymywało od ujawnienia się.

        Nie wiązał się z nikim, choć kilka razy miał okazję; nie mógł. Miał przyjaciół, ale nie umiał być partnerem.

        I tak oto, po 15 latach od wypadku siedział  teraz u czterdziestoletniej kobiety i naprawiał kran.

 

II

          Wychodząc dwie godziny później od pani Jadwigi, Krzysztof przystanął na chwilę – na chodniku, tak starannie od lat zamiatanym przez tutejszego dozorcę, leżała kolorowa, wręcz pstrokata karteczka. Dookoła żywej duszy. Krzysztof schylił się i podniósł świstek. „Los” – to słowo pierwsze rzuciło mu się w oczy. Jeszcze raz się rozejrzał. Wiedział, że nikt tu w okolicy nie grywa na loteriach. Ludzie liczyli się z każdym groszem. Dwa złote zamiast na kupon, woleli odłożyć do puszki, bo następnego dnia mogło zabraknąć na bułkę dla dziecka do szkoły. Nie było więc sensu szukać potencjalnego właściciela. Ktoś, do kogo los należał, był już zapewne daleko stąd, nawet jeśli poruszał się piechotą.

         Krzysztof przyjrzał się staranniej karteczce trzymanej w ręce. Zwykła zdrapka, z jeszcze nie odkrytym polem. Mężczyzna z trudem, jak przez mgłę przypomniał sobie, że przed wypadkiem grywał czasami w coś takiego – raczej dla zabawy, niż z chęci zysku. Nie palił i nie pił, więc pozawalał sobie na taką rozrywkę od czasu do czasu. Chyba nic znaczącego nigdy nie wygrał, co najwyżej prawo do dostania kolejnego losu za darmo. Uśmiechnął się – te niewyraźne wspomnienia wprawiły go w lekko nostalgiczny nastrój. Powoli zdrapał powłokę ukrywającą znaki.  Obejrzał je dokładnie i spojrzał na objaśnienie na drugiej stronie. Instrukcje były proste. Krzysztof spojrzał raz, spojrzał drugi i oniemiał – los był wygrany! Milion! Okrągły milion! Co teraz zrobić? W ostatnich czasach największe bogactwo, jakim dysponował, wynosiło 100 zł po trzech dniach wytężonego zbierania puszek i  pomocy przy malowaniu pokoju.

         Przecież ktoś kupił los… To jemu należy się wygrana. Ale znów – nikt nie udowodni, że to akurat on nabył zdrapię. A może jednak iść do lokalnego biura firmy? Tak, pójdzie, powie jak było i przekaże całą wygraną na cele charytatywne; jemu nic nie potrzeba, zarobi na swoje skromne potrzeby tak jak dotąd to robił. Krzysztof ruszył w stronę centrum miasta. Na zdrapce widniał adres tutejszej filii wydawcy. Samo centrum – to tam ostatnio otwarto kilka ogromnych biurowców biznesowych. Kiedy mężczyzna zatrzymał się przed tym właściwym, poczuł się onieśmielony. Tyle błyszczącego szkła, tyle nowości, wchodzący i wychodzący z budynku ludzie w pięknych eleganckich ubraniach. I już już Krzysztof miał odejść, jednak kiedy się odwrócił, niemal wpadł na rosłego mężczyznę w jasnym płaszczu, z krótkimi włosami bliżej nieokreślonego koloru zaczesanymi na lewy bok.

- Czy można panu w czymś pomóc? – zapytał uprzejmie z uśmiechem, który w pierwszym momencie wydał się Krzysztofowi trochę ironiczny.

 

III

     Z racji wzrostu mężczyzna patrzył na Krzysztofa z góry. Nieco szyderczy półuśmiech nie znikał z jego twarzy.

- Ja… Do firmy „Wielka Wygrana”. Mam los.

Mężczyzna gwizdnął przez zęby i od razu wyraz jego twarzy zmienił się. Uśmiech stał się usłużny.

- Gratulacje. Mamy więc piątego wielkiego zwycięzcę.

- Ale ja…

- Nie chce pan rozgłosu? Naturalnie, rozumiemy i gwarantujemy pełną dyskrecję oraz opiekę doradcy w sprawach finansowych. Jestem akurat pracownikiem firmy „Wielka Wygrana” i chętnie osobiście zajmę się pana sprawą.

- Ale… Aha – nazywam się Los, Janusz Los – czy to nie śmieszny zbieg okoliczności? – mężczyzna zaśmiał się głośno. -  A teraz proszę nareszcie wyzbyć się wszelkich wątpliwości. Chodźmy załatwić formalności związane z wygraną. – to mówiąc, mężczyzna ujął Krzysztofa delikatnie, ale stanowczo pod ramię i wprowadził do biurowca. Wjechali na V piętro. Los bez namysłu zatrzymał się przed jednymi z wielu drzwi, śmiało nacisnął klamkę i uprzejmym gestem zaprosił Krzysztofa do środka.

- Tu zacznie pan załatwiać sprawę, to znaczy zgłosi pan wygraną. Ja zaopiekuję się panem, jak tylko cała machina ruszy.

- Nie wejdzie pan ze mną? Prawdę mówiąc czuję się nieswojo. Od lat nie załatwiałem żadnych urzędowych spraw.

- Panie Krzysztofie! – Los roześmiał się serdecznie. – Idzie pan po   s w o j e   pieniądze, a nie po to, by się tłumaczyć z jakiej  niemiłej sytuacji, której w dodatku pan nie spowodował!

     Mężczyzna nieśmiało wsunął się do pokoju. Drzwi zamknęły się za nim cicho. Biuro było jasne i przestronne, nowocześnie urządzone.

Po chwili z drzwi po prawej stronie weszła kobieta.

- Dzień dobry panu; w czym mogę pomóc?  Jestem zastępcą dyrektora filii.

- Ja… Znalazłem… To znaczy mam… Los z loterii… I…

Kobieta uśmiechnęła się szeroko.

- A więc wygrana?! Proszę o zdrapię… O!  Szczęściarz z pana – gratuluję! – kobieta usiadła za biurkiem i wystukała numer na telefonie.

- Halo… Tak. Panie dyrektorze, mamy piątego głównego zwycięzcę… Oczywiście. Dopilnuję… Oczywiście. Do widzenia!

- Wygrana została zgłoszona – kobieta zwróciła się do Krzysztofa. – Wszystko w porządku. Zaraz, jak tylko wyjdzie pan z mojego gabinetu, specjalnie wybrany pracownik zajmie się panem i pomoże załatwić pozostałe formalności.

Kobieta odprowadziła Krzysztofa do drzwi rzucając mu jeszcze jeden uprzejmy uśmiech, gratulując i życząc wszystkiego najlepszego na przyszłość.

Za drzwiami czekał już Los. Ujął mężczyznę pod ramię i od razu zaczął mówić:

- Wydrukujemy zaraz niezbędne formularze. Z racji wielkości wygranej, przynajmniej większość przelejemy na konto.

- Ale ja nie mam konta. Od lat jestem bezdomny.

- Nic nie szkodzi, proszę mi zaufać. Jest pan teraz bogaty. Zakupimy w ramach wygranej domek i od razu pana zameldujemy.

       Weszli do kolejnego pokoju i Los przystąpił do wykonywania swoich obowiązków. Krzysztof musiał podpisać kilka dokumentów, czekać, znów czytać i podpisywać; w końcu Los wykonał dwa telefony, po czym zaprosił świeżo upieczonego milionera do wyjścia.

- Jedziemy zobaczyć pana nową własność. Domek na pewno się panu spodoba!

Mężczyźni szli kilka minut aż dotarli do dzielnicy willowej. Na jej przeciwległym skraju stał niewielki dom – składał się z parteru i jednego piętra. Na poddaszu był mały strych. Dookoła był niewielki ogródek, starannie utrzymany, otoczony parkanem.

- Po co mi taki duży dom?!

- Panie Krzysztofie; od takiego przybytku głowa nie boli. Może pan zająć parter lub piętro, a wolną kondygnację wynająć; przy okazji będzie pan miał dochód  i wygodne życie.

-Ale…

- Kochany! Niech pan korzysta z  tego uśmiechu losu!

Krzysztof nie mówił już nic. Czuł się oszołomiony i bardzo zmęczony. Nie miał już sił, by oponować. Zdał się na Los.

 

 

IV

           Krzysztof obudził się, gdy słońce było już dość wysoko na niebie. Spojrzał na zegarek. Była dziesiąta! Zerwał się na równe nogi. Nigdy nie pozwalał sobie na takie lenistwo! I wtedy przypomniał sobie wydarzenia poprzedniego dnia.

           Los w ciągu dwóch godzin doprowadził sprawy domu na tyle do porządku, że Krzysztof mógł już spędzić w nim pierwszą noc. Dziś mieli iść załatwić meldunek, dokumenty własności i konto, na które miały wpłynąć pozostałe pieniądze z wygranej. Czasu pozostało niewiele. Krzysztof szybko się umył, ogolił i ubrał. W tym momencie do drzwi ktoś zadzwonił. Na ganku stał Los. Wyglądał jakoś dziwnie. Jednocześnie promieniał i wydawał się trochę przeźroczysty.

- Dzień dobry panie Krzysztofie! Jak się spało w pana nowym domu?

- Ja… Dobrze, dziękuję. Ale pan…

- A ja jestem szczęśliwy, że mogę panu pomóc! Owszem, nawał obowiązków związanych z pana sprawą, nieco mnie przytłoczył, ale traktuję to jako wyzwanie i nic mnie nie powstrzyma przed tym, żeby najpóźniej do jutra do południa wszystkie formalności zostały dopełnione.

            Mężczyźni wyszli z domu. Los cały czas trajkotał. Krzysztof czuł się nieswojo. Składał co i rusz jakiś podpis, czekał na wydanie dokumentu, coś sprawdzano w jego sprawie… Końcem dnia jednak miał wydany dokument o zameldowaniu, oczekiwał na dowód osobisty z nowym adresem zamieszkania, w banku założono mu konto, a Los dopilnował dokonania przelewu nagrody, który sfinalizowany miał zostać następnego dnia.

- Jestem panu bardzo wdzięczny. – Krzysztof czuł się nieswojo żegnając się z Losem tego wieczoru.

- Proszę mi jeszcze nie dziękować. Czeka mnie jeszcze jedno zadanie. Pomogę panu znaleźć dobrych, uczciwych lokatorów i spisać z nimi umowę najmu.

- Ależ…

- Panie Krzysztofie; od wczoraj tyle się wydarzyło, że staliśmy się przyjaciółmi. Znam pana sytuację; nie zostawię pana na pastwę nieuczciwych ludzi! Zobaczymy się jutro. Aha – zaklinam na wszystko – proszę nie chwalić się swoim bogactwem, zwłaszcza przed dotychczasowymi znajomymi, najlepiej, gdyby pan do tamtej dzielnicy w ogóle nie chodził, przynajmniej przez jakiś czas! A jeśli już, proszę się nie stroić i nie rozmawiać o pieniądzach!

 

V

            Nim Krzysztof się spostrzegł, miał dom, pełne konto, z którego nie musiał właściwie nic ruszać, bo lokatorzy płacili za najem tyle, że starczało na wszelkie opłaty i skromne wyżywienie. Mężczyzna nie potrzebował wiele.

 

          Minęły dwa miesiące od wygranej. Krzysztof ani raz nie był w „swojej dzielnicy”; zaczęło mu brakować znajomych i przyjaciół. Za to co kilka dni tu i ówdzie spotykał Losa.


           Pewnego dnia poruszył sprawę swej tęsknoty.

- Może jednak powinienem odwiedzić tych ludzi; przez tyle lat byli dla mnie tacy dobrzy.

-Czy trochę pan nie przesadza, kochany? – Los obruszył się nieco. – Pan tyle dla nich robił, a ich ledwo było stać na skromny obiad dla pana albo na jeszcze mniej…

- Przecież to biedni ludzie. Ja też byłem biedny – biedniejszy od nich, ale wzajemnie pomagaliśmy sobie przeżyć.

- Na pewno mieli rodziny i znajomych w innych – bogatszych dzielnicach, mogli pana polecić jako złotą rączkę. I nawet gdyby płacono panu tylko połowę tego, co firmom specjalistycznym  i tak by pan mógł zarobić.

- Przecież w życiu nie chodzi tylko o pieniądze.

- Jakiż pan naiwny, drogi Krzysztofie!

- Wystarczało mi to co miałem…

Rozmawiając mężczyźni dotarli do granic dzielnicy, do której zmierzali.

Prawie nic się tu nie zmieniło. Na jednej z ławek siedziała pani Janina.

- Panie Krzysztofie! Jak dobrze pana widzieć! – kobieta z lekkim trudem podniosła się z ławki i zaprosiła mężczyznę gestem, aby usiadł obok. – Tak dawno już pana tu nie było! Wszyscy bardzo się martwiliśmy o pana!  Wstyd powiedzieć, ale myśleliśmy nawet o najgorszym… Paweł był w ośrodku, w którym najczęściej pan nocował, ale powiedziano mu, że nie pojawił się pan od ponad dwóch miesięcy.

             Pani Janina opowiedziała Krzysztofowi wszystko, co się w ostatnich tygodniach wydarzyło w dzielnicy.

- Brakowało nam pana. Zżyliśmy się przecież tak bardzo...

- Tak, a szczególnie z darmowymi usługami – syknął zza pleców siedzących Los. Krzysztof usłyszał to bardzo dobrze i zażenowany spojrzał na swoją rozmówczynię, jednak ta jakby nic nie słyszała, ba, nawet zdawała się w ogóle nie zauważać obecności mężczyzny stojącego za ławką.

- Panie Krzysztofie, proszę znów przychodzić; każdy dom chętnie pana ugości, wie pan o tym, prawda?! Pomijając pana złote ręce, tęsknimy za panem jako za człowiekiem.

- Dobrze… Uhm… - Krzysztofowi było niezręcznie. Pamiętał to wszystko, co mówił mu Los o ludziach z tej dzielnicy; słowo „wyzysk” jak giez atakowało jego głowę. Nie chciał w nie wierzyć. Ale ono uporczywie powracało…

         Pożegnał się smutno. I ruszył wraz ze swoim towarzyszem z powrotem do domu.

- Panie Krzysztofie! – usłyszał jeszcze głos Janiny. – Krzysztofie! Gdzie pan się teraz zatrzymał?! Nic panu nie potrzeba?!

Zapytany zatrzymał się na chwilę. Żal ścisnął mu serce. Odwrócił się powoli i przecząco pokręcił głową. Wysilił się na krotki uśmiech, po czym szybko ruszył w swoim kierunku. Nie chciał, by kobieta zobaczyła łzy w jego oczach. Coś mówiło mu, że nie porozmawia już z żadnym mieszkańcem „swojej” dawnej dzielnicy, nie był pewny nawet, czy jeszcze kiedyś tu przyjdzie.

- Bardzo słusznie, kochany, jestem z pana dumny! – Los poklepywał go co i rusz po ramieniu, uśmiechał się. – Nareszcie pan zrozumiał na czym polegały te stare znajomości! Teraz czas na nowe!

- Ale…

- Żadnych ale! Powiedzieliśmy A, czas nas B. Odprowadzę pana do domu. Proszę odpocząć, ładnie się ubrać i czekać na mnie koło szóstej. Pójdziemy do jakiegoś miłego lokalu, do restauracji znaczy się; czas zacząć się pokazywać w towarzystwie godnym pana.

               Los jeszcze raz obejrzał się.

- I pomyśleć tylko – człowiekowi mogłoby przyjść nawet do głowy, żeby wręczać tym ludziom jałmużnę. – pokręcił głową z dezaprobatą. – Mam nadzieję, że nic takiego panu nie przyjdzie do głowy?

 

 VI

                 Krzysztof usiadł ciężko w fotelu. Z trudem zbierał myśli. Czy faktycznie przez tyle lat postępował źle w stosunku do siebie samego? Dawał się wykorzystywać? Ale przecież robił to co lubił, co sprawiało mu satysfakcję; w dodatku zyskał tym sobie życzliwość tylu ludzi, czasem nawet wręcz przyjaźń większości z nich, którzy pomagali mu godnie przeżyć. To mu wystarczało. Był szczęśliwy. A może jednak się pomylił? Może Los miał rację? Dziś przecież pewne umiejętności kosztują.

              Ale czy z drugiej strony dziś nie ma już miejsca na względną bezinteresowność i życzliwość oraz czerpanie z tego satysfakcji? Choć samą satysfakcją człowiek się nie naje, nie kupi za nią nowego ubrania…

            Można przecież spróbować czegoś nowego i wtedy zdecydować, co robić dalej.

                 Krzysztof, w dalszym ciągu nie do końca przekonany do pomysłu swojego doradcy, rozpoczął przygotowania na późno popołudniowego wyjścia. Wykąpał się i wyjął z szafy z ubraniami wyjściowymi  pierwsze lepsze. Wiedział, że którekolwiek by nie wybrał, będzie dobre. Los dopilnował, by wszystkie pasowały i były w jak najlepszym smaku.

                 Mężczyzna musiał przyznać, że wygląda bardzo dobrze; jednak czuł się nieswojo – wychodzić tak wystrojonym do restauracji, właściwie na samotną kolację i tylko dlatego, „żeby się pokazać”. Krzysztof nie lubił zwracać na siebie uwagi tłumów. Westchnął ciężko. W tym momencie Los zadzwonił do drzwi.

- O, widzę, że już jesteśmy gotowi. – gość wszedł nieproszony do środka. – Strzelimy sobie jeszcze po małym drinku przed wyjściem – wyjął  zza pleców butelkę jakiegoś drogiego trunku. Wyciągnął z ozdobnego kredensu dwa kieliszki i nalał. Sam wypił szybko i z wyraźnym zniecierpliwieniem czekał aż Krzysztof wysączy zawartość swojego kieliszka. Los nalał jeszcze po jednym i sytuacja powtórzyła się jeszcze dwukrotnie. Krzysztof miał dość; dawno nie pił alkoholu, a ten był dość mocny.

         Mężczyźni wyszli i skierowali się do centrum. Szli wolnym krokiem, nie rozmawiając ze sobą.

- Tam wejdziemy – Los wskazał na wejście jednej z trzech największych restauracji. Ta znajdował się przy jedynym 4-gwiazdkowym hotelu wmieście, uchodziła więc także za najbardziej ekskluzywną.

- Poprosimy o stolik – Los zwrócił się do mężczyzny zarządzającego salą, machnął mu przed nosem banknotem i już po chwili przybyli siedzieli w głębi, w sąsiedztwie dostojnie wyglądającego towarzystwa po obu stronach.

             Krzysztof czuł się nieswojo. Nie wiedział jak się zachować. Ukradkiem rozglądał się dookoła. Był speszony i to Los znowu przejął inicjatywę. Złożył zamówienie na posiłek i kazał postawić drowie wino. Wskazywał Krzysztofowi różnych ludzi i mówił, kim są, choć mężczyźnie ich nazwiska zupełnie nic nie mówiły. Szumiało mu w głowie. Utrzymanie się na krześle kosztowało go coraz więcej sił. Godziny mijały powoli. Około godziny dziesiątej Los pomógł swojemu towarzyszowi wstać i odprowadził go do domu.

 

VII

             Na drugi dzień Krzysztof obudził się z kacem i to nie tylko fizycznym. W pierwszej chwili niewiele pamiętał; dopiero w ciągu kolejnych minut w jego pamięci zaczęły majaczyć szczegóły poprzedniego wieczora.

          Mężczyzna wstał, nalał sobie wody i usiadł w salonie.

          Znajomość z Losem coraz mniej mu się podobała. Wiedział, że zawdzięcza mu wiele; sam nigdy nie poradziłby sobie z tymi wszystkimi formalnościami. Ale ciągła wszechobecność Losa zaczęła mu jednak ciążyć. Trzeba będzie z nim porozmawiać. Zapłaci mu za usługi, dobrze zapłaci; sam nie potrzebuje przecież aż tak wiele. Spłaci swój dług i uwolni się od swojego doradcy. Później nareszcie będzie mógł samodzielnie decydować o własnym życiu. Sprzeda ten dom – niech tam, może nawet ze stratą, ale przecież on nie pasuje do Krzysztofa! I vice versa. Później kupi coś małego, ale wygodnego. Blisko „swojej” dzielnicy. Znów będzie chodził i naprawiał ludziom to i owo, za darmo.

 

          Los pojawił się u Krzysztofa koło południa.

- Jak się mamy? – zaczął w charakterystyczny dla siebie, poufały sposób, choć mężczyźni nigdy nie zaproponowali sobie przejście na „ty”.– Głowa chyba trochę boli? Ale spokojnie, przyzwyczaimy się… Ta blondynka przy sąsiednim stoliku cały czas na pana popatrywała. To córka wielkiej szychy – właściciela tutejszej fabryki. Oczywiście człowiek jest już w podeszłym wieku; jego córka jest już po czterdziestce; ale sam pan widział, jak wspaniale się trzyma. Ma syna z pierwszego związku – bardzo dobry, mądry chłopak, ale kobieta zaczyna szukać partnera; jej mąż okazał się ostatnią świnią, nie ubliżając zwierzętom. Rozwód odbył się błyskawicznie z orzeczeniem winy wyłącznie po jego stronie. Ona to świetna partia. Dzisiaj trzeba będzie…

- Panie Januszu, musimy porozmawiać… Poważnie. Proszę usiąść.

 

VIII

- Wiem, ile panu zawdzięczam. Służył mi pan radą zarówno w sprawach urzędowych, jak i osobistych. Ale czas, żebym wziął swoje życie we własne ręce. Proszę nie brać moich słów jako niewdzięczność. Zapłacę panu za cały ten trud. Czy tyle wystarczy? – Krzysztof wręczył Losowi czek.

            Los siedział przez chwilę oniemiały. Krzysztof po raz pierwszy widział go tak zaskoczonego i oszołomionego – aż zrobiło mu się go żal. Jednak nie mógł już na niego patrzeć… Mimo całej swojej uprzejmości i wylewności było w tym człowieku coś, co sprawiało, że Krzysztofowi robiło się zimno na sam jego widok, już nie mówiąc o momentach, kiedy jego doradca podawał mu rękę czy poklepywał swoim zwyczajem po ramieniu.

            Los nagle pociemniał na twarzy, ale szybko się opanował. Wziął czek; dwa razy zaczynał, zanim udało mi się coś powiedzieć.

- Cóż, rozumiem. Ale chcę, aby pan wiedział, że byliśmy już tak blisko, żeby pana ustawić towarzysko jak należy. – Już zaczął pan rozumieć swoje błędy w dotychczasowych kontaktach z ludźmi. Niech pan tak trzyma – o to tylko proszę, żeby moja cała praca nie została zmarnowana. – przełknął ślinę, schował czek do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyszedł.

 

                W domu zrobiło się jakby cieplej. Zniknął gdzieś niezauważalny cień, który nie wpuszczał do domu zbyt wiele promieni słonecznych. Krzysztof odetchnął. Po pierwsze dlatego, że miał za sobą trudną rzecz do powiedzenia i to człowiekowi, któremu był szczerze wdzięczny za jego pracę; po drugie nareszcie poczuł się do pewnego stopnia wolny. Nie w 100% jeszcze – nadal nie pasowały mu aż tak wszystkie zmiany związane z wygraną. Usiadł, by zebrać myśli. Sprzeda dom; niech tam, niech nawet straci na tej transakcji. Tu się dusił. Porwał cienkie palto i wybiegł z domu.

 

IX

             Krzysztof załatwiał sprawy domu jak natchniony. Nie wiedział, skąd się w nim wzięło tyle energii i kreatywności. Biegał od urzędnika do urzędnika, dostając kolejne wskazówki. W ciągu dwóch tygodni szczęśliwie udało mu się zamienić willę na nieduże mieszkanko w przeciętnej dzielnicy i jeszcze otrzymał dość pokaźną sumkę wyrównania.

Nareszcie poczuł się jak u siebie.

           Jako, że miał teraz stały adres zameldowania, mógł znaleźć zatrudnienie.  Został złotą rączką w jednym z pobliskich ogromnych zakładów przemysłowych. Wkrótce zaczął całkiem nieźle zarabiać. Po opłaceniu rachunków, kupnie jedzenia i od czasu do czasu czegoś z garderoby, wkrótce zaczęły mu zostawać całkiem niezłe sumki. Wpływały co miesiąc na konto i po roku kwota na nim przekraczała o kilkadziesiąt tysięcy sumę wygranej sprzed półtora roku.

            W końcu Krzysztof odważył się zajrzeć do swojej starej dzielnicy, ale nie był wstanie stanąć z nikim twarzą w twarz. Chciał coś dla tych ludzi zrobić. Ufundował plac zabaw dla dzieci, remont najbardziej zdewastowanych klatek schodowych i podwórek, wreszcie wykupił obiady dla dziesięciorga tutejszych najbiedniejszych dzieci z tej dzielnicy do końca trwającego roku szkolnego.

             Mimo tych wydatków, pieniądze na koncie Krzysztofa ulegały cudownemu rozmnożeniu. A to podniesiono mu oprocentowanie lokaty jako stałemu klientowi, który trzymał w banku bądź co bądź pokaźną sumkę jako osoba prywatna, a to dostał w pracy awans, a więc i podwyżkę, a to szef zlecił mu dodatkową robotę u siebie w domu przy remoncie i nie chciał słuchać, kiedy Krzysztof tłumaczył, że zrobi to za darmo, bo wystarczająco zarabia w ciągu tygodnia – nie, szef i prywatnie umiał docenić wysiłki, płacił sowicie…

            Krótko mówiąc, Krzysztof zaczął się dusić swoim bogactwem. Nie marzył o luksusie czy o podróżach, a jedynie o tym, aby pędzić spokojne życie.

          Czuł się bardzo samotny. Chadzał ukradkiem do swojej dzielnicy i obserwował ludzi. Tęsknił za nimi, ale nadal nie wiedział, jak teraz z nimi rozmawiać, jak odpowiedzieć na masę pytań, jakie by się pojawiły po jego pojawieniu się po tak długim czasie… Gdzie był, co robił, jak mu się powodzi – widział, że wygląda dużo lepiej niż kiedyś. Przytył – nawet skromne jedzenie, ale jednak regularne zrobiło swoje. Ubierał się skromnie, ale jednaki tak dużo lepiej niż jako bezdomny, mimo że i wtedy dbał w miarę swoich możliwości o czystość i schludność.

                 W pewnych momentach chciał rozdać wszystko co miał na koncie i żyć  tylko z aktualnej pensji. Jednak zmiany, jakie zaszły w jego życiu w ostatnich trzech latach, odcisnęły w charakterze i sercu Krzysztofa wyraźne piętno. Mimo chęci pomagania, zawsze, kiedy kierował się do banku, by zlecić przelew swoich oszczędności na jakiś cel charytatywny, coś go powstrzymywało w ostatniej chwili. A jak zachoruje i nie będzie się miał za co leczyć, straci pracę i znów znajdzie się na ulicy? Wróciwszy do domu śmiał się ze swoich strachów – przecież był już w tarapatach zdrowotnych jako osoba faktycznie bezdomna i to z amnezją i znaleźli się ludzie, którzy mu pomogli stanąć na nogi. Swój dług spłacił pomagając później innym i okazując im życzliwość.

            A może od razu oddać to wszystko dzieciom jako spadek po bogatym nieznanym wujku? Po raz pierwszy od lat pomyślał o dzieciach. Na kogo wyrosły? Czy Lucyna żyje? I jak? Może jest już babcią? Pytania o rodzinę zaczęły go nagle nurtować. Wsiadł więc w pociąg i pojechał do miasta, gdzie przed laty zostawił rodzinę. Z trudem, ale trafił pod właściwy adres. W mieszkaniu żony jednak zastał innych lokatorów. Z dużą dozą szczęścia spotkał kobietę mieszkającą w tej samej klatce schodowej, tylko na parterze. Przypomniał ją sobie i jej imię – Krystyna, ale nazwisko niestety umknęło. Sąsiadka go nie poznała. Minęło w końcu tyle lat, poza tym na pewno należała do osób, które uznały go a zaginionego i zapewne nawet zmarłego wiele lat temu. Przedstawił się jako daleki kuzyn Lucyny, mieszkający na stałe na innym kontynencie Spytał o rodzinę spod szóstki. Krystyna zdała krótką relację o kobiecie, które lata temu straciła męża i została sama z dwójką dzieci. W nowej pracy poznała mężczyznę, z którym się związała. Po uznaniu pierwszego męża za zmarłego, jej nowy partner przeprowadził się tutaj. Trzy lata temu wyjechali na stałe zagranicę – firma mężczyzny otwarła nową filię w kolejnym kraju i powierzyła mężowi Lucyny jej poprowadzenie.

Krystyna pamiętała nawet nazwę tego przedsiębiorstwa: „Wielka Wygrana”, a mąż Lucyny nazywał się Janusz Los.

            Krzysztof zamarł. Znowu on. Ale jak – skąd wiedział, że on, że Lucyna? Zabrał mu więc rodzinę; a co z jego pomocą w sprawie wygranej? Może to nawet on podrzucił tę zdrapkę? Dlaczego? Bo chciał mu wynagrodzić, że związał się z jego rodziną? A może żeby go jeszcze bardziej pogrążyć i zabrać jeszcze więcej pod przykrywką wygranej?

 

X

              Krzysztof jak w letargu wsiadł w pociąg powrotny.

Zadzwonił do pracy i po raz pierwszy poprosił o nieco dłuższy urlop pod wymówką załatwiania ważnych spraw.

           Wszystko zrobił nie tak. Usunął się z życia rodziny i nawet nie dowiadywał się o jej losy... I tak łatwo dał ją sobie odebrać...

Słuchając podszeptów Losa, stracił przyjaciół i zerwał kontakt ze wszystkimi życzliwymi mu ludźmi. Był już tylko on i jego pieniądze. Przeklęty los...

              Krzysztof przez dwa tygodnie nie wychodził z domu.  Nie jadł, czasem tylko wypił szklankę wody.  A później po prostu włożył kurtkę i opuścił  miejsce zamieszkania.

             Półprzytomny dotarł do „swojej dzielnicy”. Przez dwa tygodnie tułał się. Stracił chęć życia i jego sens.

Pewnego ranka po prostu się nie obudził. Na ławce znaleźli go mężczyźni idący do pracy. W brudnym, zaniedbanym mężczyźnie rozpoznali         „Krzysztofa – złotą rączkę”, który kiedyś pomagał im latami swoimi umiejętnościami, a potem nagle przestał się pojawiać…

 

 

EPILOG

             Na pogrzeb przyszła cała dzielnica. Nikt nie wiedział, że Krzysztof pracował w niedalekiej fabryce; jego bezpośredni zwierzchnik próbował go szukać, jednak nie znalazł go w jego mieszkaniu – tu brakowało także jakichkolwiek wskazówek co do tego, gdzie mógł wyjechać. Zostawił wszystko, włącznie z dokumentami osobistymi. Policja zajęła się sprawą zniknięcia Krzysztofa R., jednak nigdy nie był notowany; detektyw ustalił, że ktoś taki mieszkał kiedyś w odległym mieście, ale było to lata temu. Sprawę zawieszono, jako że piętrzyło się mnóstwo innych.

              Nie skojarzono śmierci mężczyzny wyglądającego na bezdomnego ze zniknięciem Krzysztofa R., mimo, że mieszkańcy dzielnicy, w której go znaleziono martwego też mówili o nim jako o Krzysztofie. Trzy tygodnie załamania i głodu zrobiły swoje – zmieniły wygląd człowieka nie do poznania.

             Na cmentarzu ludzie popatrywali po sobie, czuli się nieswojo. Dlaczego nikt nigdy nie naciskał na Krzysztofa, by coś o sobie powiedział. Sam był dobrym słuchaczem, czasem potrafił dać dobrą radę. Był, po prostu był zawsze pod ręką... Niby przyjaciel, niby każdy znał jego charakter, gesty, opinie na aktualne tematy, zarówno lokalne, jak i bardziej ogólne, ale on sam, jego historia, okazała się  tajemnicą, która nie miała żadnego świadka czy powiernika, który mógł ją wyjawić.

***

              Cmentarz opustoszał.  Jako ostatni wychodzili z niego ksiądz i kościelny. Pierwszy poszedł przodem, drugi zamarudził poprawiając sznurówkę u prawego buta. Już miał się wyprostować, kiedy na chodniku zobaczył los – zdrapię. Rozejrzał się. Żałobnicy byli już daleko; zresztą kto mógł udowodnić, że druczek loterii był jego? Los nie był przecież wystawiony na konkretne nazwisko. Mężczyzna delikatnie zdrapał osłonkę zakrywającą pole. Przez chwile nie mógł uwierzyć i złapał tchu. Trzy razy sprawdzał w tabelce na drugiej stronie karteczki... Tak, nie ma żadnej wątpliwości! Wygrał! Wygrał główną nagrodę półfinałową! A to się żona ucieszy! Straciła niedawno pracę, trudno im było utrzymać siebie i pięcioro dzieci tylko za jego pensję i zasiłek. Mężczyzna szybko się przebrał i pobiegł do siedziby firmy – adres widniał na odwrocie zdrapki.  

             Zatrzymał się przed biurowcem onieśmielony. W tym momencie poczuł, ze ktoś kładzie mu rękę na ramieniu. Odwrócił się i zobaczył elegancko ubranego człowieka, który uśmiechał się do niego uprzejmie.

 

- Dzień dobry! Zauważyłem w pana ręku zdrapkę naszej loterii... O, widzę, że wygrał pan nagrodę II stopnia!!! Gratulacje! Trzeba uważać na ten papierek – to pana przepustka do lepszego życia.  Nazywam się Los, Janusz Los i chętnie panu pomogę w załatwianiu formalności związanych z wygraną – tak się składa, że jestem pracownikiem organizatora loterii, firmy Wielka Wybrana”. Zapraszam do środka...

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz