I
- Co się właściwie stało? Warunki na drodze były przecież idealne.
- Zaraz przyjadą specjaliści z Metropolii i zbiorą pierwsze dane. Może zawinił samochód, a może człowiek. Bezpośredni wpływ warunków atmosferycznych jest wykluczony.
- Ktoś przeżył?
- Z Fiata tylko dziecko; dziewczynka ma dziesięć lat. To cud, że skończyło się u niej tylko na zadrapaniach, choć oczywiście karetka już zabrała ją do szpitala na obserwację. Pomoc psychologiczna na pewno będzie jej potrzebna. Rodzice zginęli; odnieśli poważne obrażenia.
- Kto prowadził?
- Ojciec.
- Znamy ich nazwisko?
- On to lokalny biznesmen, utrzymujący całą rodzinę. Jan i Katarzyna Nowak; dziewczynka ma na imię Marta i jest jedynym dzieckiem tego małżeństwa.
- Jakaś dalsza rodzina?
- Będziemy szukać. W Miasteczku na pewno nie. Mieli tu wielu znajomych, ale krewnych nie.
- To co będzie z dziewczynką?
- Jeśli do końca jej rekonwalescencji szpitalnej nie znamy jej dalszej rodziny, to Marta trafi do tutejszej placówki.
Policjanci podeszli do kierowcy białej półciężarówki.
- Jak to się stało?
- Wyjechali zza zakrętu z ogromną prędkością. Kierująca chyba stracił panowanie nad kierownicą, bo w ułamku sekundy czołowo zajechał mi drogę. Jechałem 50 na godzinę, ale on chyba ze 100. Próbowałem coś zrobić, ale mi się nie udało.
- Dobrze, zaraz ktoś z panem porozmawia na spokojnie i spisze zeznanie. Mamy też zdaje się dwoje świadków zdarzenia?
- Tak, to przypadkowi autostopowicze. Wstępnie potwierdzili wersję kierowcy półciężarówki.
Dziewczynka, mimo dwudziestu pięciu stopni i słońca, drżała mocno. W głowie miała pustkę.
Jechała z rodzicami na wycieczkę za miasto. Nagle mama odebrała telefon, rozmawiała przez chwilę, odłożyła aparat i powiedziała do ojca:
- Nie pomogą nam. Teresa mówi, że nie mają pieniędzy.
Ojciec z miejsca się wściekł. A później ten zakręt, prędkość, tamten samochód… I nagle było po wszystkim. Marta nie pamiętała uderzenia, najbliższych chwil po, przyjazdu policji i pogotowia, ani jak wydostała się z auta.
Nagle pojawiło się tylu biegających we wszystkie strony ludzi, głośno coś mówiących i wskazujących na wrak auta. A później do Marty podeszła jakaś kobieta, wzięła ją za rękę i odprowadziła do karetki.
- Jeszcze za wcześnie. Dziewczynka jest w szoku. Nie je; podajemy jej kroplówki. Nie odezwała się do tej pory ani słowem.
Policjant spojrzał na lekarza i westchnął.
- Przyślemy naszego psychologa. Zadzwonię do pana jutro rano.
Lekarz skinął głową. Znał szczegóły sprawy, więc współczuł małej pacjentce. Wiedział, że pomoc psychologa będzie nieodzowna i to może nawet przez dłuższy czas.
Minęło kilka dni. Marta powoli zaczęła otrząsać się z pierwszego szoku. Po tygodniu przyszła porozmawiać z nią kobieta, pracująca jako psycholog policyjny. Z niewiarygodną łatwością dotarła do dziecka, które opowiedziało jej przebieg feralnej podróży.
Marta okazała się ponad wiek dojrzałą dziewczynką. Potwierdziła, że w Miasteczku nie ma żadnej rodziny. Była jedynaczką i dość późnym dzieckiem swoich rodziców. Ci pracowali dużo, więc ich córeczka wychowywała się prawie sama. Lubiła czytać, a z chwilą, kiedy nauczyła się pisać, podjęła pierwsze próby twórcze w postaci króciutkich opowiadań. Rodzice nic jednak o tym nie wiedzieli – byli zbyt zajęci.
Dziewczynka miała kilka koleżanek w szkole, ale z żadną się bliżej nie przyjaźniła. Nikt nie zapraszał jej na urodziny, ani nie przychodził pod dom i nie wołał, żeby wyszła się pobawić na podwórku albo na placu zabaw.
Wychowawczyni Marty potwierdziła jej słowa, zaznaczając jednocześnie, że rzadko w swojej karierze miewała do czynienia z tak zdolnymi uczniami. Obiecała zająć się Martą po jej powrocie do szkoły.
Tymczasem dziewczynkę umieszczono w miejscowym Domu Dziecka.
II
Rok szkolny dobiegał końca, a Marta ukończyła trzecią klasę z wyróżnieniem.
Pomimo tego, że przebywała w Domu Dziecka już od trzech miesięcy, z nikim się nie zaprzyjaźniła. Trudno powiedzieć, czy to z powodu jej spokojnego charakteru i nieśmiałości, czy też dlatego, że inne dzieci podchodziły do niej z ogromną rezerwą, a może z obydwu tych powodów.
Podczas zabaw w parku Marta trzymała się na uboczu. Kiedy nikt nie patrzył, uciekała na kilka minut do budynku nieczynnej od kilku lat stacyjki kolejowej. Już w roku szkolnym lubiła spędzić choć kilka chwil w poczekalni, wyglądając przez okno wychodzące na zarośnięty chaszczami tor. Wyobrażała sobie, że na peron wjeżdża pociąg, do którego może wsiąść i pojechać daleko, w świat, w podróż po pięknych krajach.
Jej wyobrażenia stawały się nader plastyczne i realistyczne w dni, kiedy było jej szczególnie smutno, kiedy dzieci były bardziej złośliwe, nazywając ją dziwadłem i odludkiem.
W dzień rozdania świadectw, który powinien być dla Marty szczęśliwy, bo była jedną z najlepszych uczennic w całej szkole, stał się smutny. Dzieci z grupy jeszcze bardziej się od niej odsunęły. I do dotychczasowych obelg doszło jeszcze „kujon” i „lizus”.
Tego dnia na stacji stało się coś naprawdę dziwnego i niesamowitego. Marta wpatrywała się jak zwykle w peron, kiedy usłyszała odgłos nadjeżdżającego pociągu. Po chwili oczom dziewczynki ukazała się lokomotywa parowa ciągnąca wagony. Pociąg wyglądał jak żywcem wyjęty z przełomu XIX i XX wieku. Zatrzymał się. Z pierwszego wagonu wysiadł mężczyzna w mundurze konduktora. Zaczął przechadzać się po peronie. Zatrzymał się przed oknem, przez które wyglądała Marta. Uśmiechnął się i grzecznie skłonił głowę. Dziewczynka nieśmiało odpowiedziała mu tym samym.
Po chwili konduktor stanął na schodkach wejściowych do wagonu i dał sygnał do odjazdu.
Marta stała przez chwilę i zastanawiała się, czy to co widziała, było prawdą czy złudzeniem.
Podczas wakacji znacznie trudniej było jej wymykać się, by popatrzeć na pociąg, który jednak zawsze przyjeżdżał, kiedy dziewczynce udało się spędzić kilka minut w swoim tajemnym miejscu.
III
- Martusiu, podejdź do mnie po śniadaniu – dyrektorka z Domu Dziecka zatrzymała dziewczynkę w drodze do jadalni.
- Czy ja…?
- Nie, kochanie, wszystko w porządku, mam dla ciebie miłą niespodziankę.
Marta zjadła szybko śniadanie. Nie mogła się doczekać, by dowiedzieć, o co chodzi. Kiedy tylko pozwolono wychowankom opuścić jadalnię, Marta pobiegła na pierwsze piętro i zapukała do gabinetu dyrektorki. Kiedy usłyszała „proszę” dobiegające zza grubych drzwi, weszła bez wahania.
- Usiądź, proszę. Wczoraj wróciliście dosyć późno z ogniska, więc nie miałam ci już jak powiedzieć. Przyszedł list od twoich krewnych, którzy wyemigrowali kilka lat temu za granicę. W wyniku poszukiwań prowadzonych przez policję, udało się nawiązać z nimi kontakt. Trochę to trwało, ale warto było. Napisali jeden list do mnie i jeden do ciebie. Proszę bardzo.
Dyrektorka z uśmiechem wręczyła dziewczynce zapisaną kartkę papieru. Marta porwała ją i czytając zapomniała o całym świecie:
Kochana Martusiu,
Nie pamiętasz mnie, cioci Zosi, ani wujka Piotrka. Jestem kuzynką twojej mamy. Wyjechaliśmy kilka lat temu. Nic nie wiedzieliśmy, że Kasia i Tomek – twoi rodzice – zginęli w tak tragiczny sposób.
Moje biedactwo, to musiał być dla Ciebie straszny szok. W dodatku pewnie przez tyle miesięcy myślałaś, że zostałaś zupełnie sama na świecie.
Ale masz nas – mnie, wujka i nasze dzieci – Pawła i Justynę, bliźniaki, które są tylko dwa lata starsze od Ciebie. Cały czas pytają o swoją kuzynkę, o której istnieniu tez dopiero teraz się dowiedzieli.
Będziemy w kontakcie z Panią Dyrektor Domu Dziecka.
Całujemy Cię bardzo mocno.
Ciocia Zosia
Marta oniemiała ze szczęścia. Miała rodzinę, która się nią interesuje. Może będzie mogła do nich pojechać, najpierw na wakacje, święta, ferie, a potem… Potem może na zawsze!!!
- Możesz już iść – dziewczynka jak z oddali usłyszała głos dyrektorki. – Tak jak ci napisała ciocia, będę utrzymywać z twoim wujostwem stały kontakt i o wszystkim, co dotyczy ciebie, informować cię na bieżąco.
Dziewczynka wyszła na korytarz. Szumiało jej w głowie. Po raz pierwszy od miesięcy była naprawdę szczęśliwa.
Miała już coś, czym mogła zaimponować innym dzieciom, o czym mogła rozmawiać.
W Marcie zaszła w ciągu kilku dni ogromna zmiana. Zaczęła rozmawiać z dziećmi, zaprzyjaźniła się z Julką i Zuzą. Bardzo szybko rozniosła się wieść, że Marta ma rodzinę, która być może weźmie dziewczynkę do siebie, za granicę. Dzieci z jednej strony zazdrościły jej, ale z drugiej chętnie słuchały snutych przez nią planów, które brzmiały jak piękna bajka.
Przez cały ten czas Marta nie odwiedzała opuszczonej stacji kolejowej. Zapomniała o pociągu, który w tajemniczy sposób pojawiał się na peronie. Pełna przygód podróż koleją przestała być jej marzeniem. Dziewczynkę pochłonęły plany, które – jej zdaniem - miały ogromną szansę się ziścić, w przeciwieństwie do podróży dookoła świata.
IV
Wakacje się kończyły. Ciocia Zosia przysłała jeszcze krótki list, jednak bez szczegółów dotyczących pierwszego spotkania. Później Marta dostała jedną pocztówkę z ciepłych krajów, gdzie rodzina spędzała tydzień rodzinnego urlopu.
I nastała cisza. Dyrektorka pocieszała dziewczynkę jak tylko mogła, sama jednak zaczęła się niepokoić milczeniem pani Zofii. Raz do niej zadzwoniła.
- Halo…
- Tak, słucham?
- Mówię z Domu Dziecka, w którym…
- Ach, to pani!
- Tak. Przejdę może od razu do rzeczy. Marta ciągle o państwa pyta. Czy dostaliście jej list z 20. sierpnia?
- Tak, ale – wstyd przyznać – byliśmy tak zajęci, że nie miałam kiedy usiąść nad odpowiedzią. Wie pani – rok szkolny tuż tuż…
- Oczywiście, rozumiem. Ale proszę postawić się na miejscu tego dziecka. Odkąd dowiedziała się o państwa istnieniu, nie mówi o nikim innym i o marzeniu, żeby państwa poznać.
- Hmmm… Powiem szczerze. To może być trudne. Mieszkamy w końcu w różnych krajach. Mamy z mężem mało urlopu; wykorzystujemy go, żeby pokazać dzieciom świat.
- A co stoi na przeszkodzi, by przy okazji pokazać im ojczyznę i wtedy odwiedzić Martę? To naprawdę grzeczna, zdolna dziewczynka. Ona tak pragnie was poznać.
- Cóż, hmmm… Przykro mi, że narobiłam małej takich nadziei. Wie pani, jak by to było… Jedno spotkanie, może kilka dni. Potem coraz większe nadzieje, że zabierzemy ją na stałe, a tego niestety nie możemy zrobić. Nie składałam jej przecież żadnych konkretnych obietnic. Możemy do siebie pisać, ale to niestety wszystko, co jesteśmy w stanie zaoferować z naszej strony.
- Czy zbierze się pani na odwagę i jej to powie, jeśli zawołam ja do telefonu?
- Ekhm… No dobrze. Załatwmy to od razu.
Minęła chwila, zanim odnaleziono Martę. Kiedy wychowawczyni powiedziała dziewczynce, że przy telefonie czeka ciocia, dziewczynka dostała skrzydeł, biegnąc do gabinetu dyrektorki. Porwała z jej rąk słuchawkę.
- Halo?! Ciocia?!
Nie minęło pięć minut, kiedy na korytarz wybiegła Marta, zapłakana i nieszczęśliwa. Cały dzień nie wychodziła z pokoju. Kiedy nie pojawiła się na kolacji, weszła do niej wychowawczyni grupy – pani Urszula.
Dziewczynka leżała na łóżku. Wypłakała wszystkie łzy, popadła w odrętwienie i nie zwracała uwagi na to, co się wokół niej dzieje.
- Kochanie, choć coś zjeść. Wiem, co się stało. To dla ciebie bardzo trudne.
Marta nagle zerwała się i przytuliła do kobiety. Dała się wprawdzie sprowadzić do jadalni, ale nic nie tknęła. Po kolacji wstała machinalnie od stołu i wróciła do siebie.
Przez kolejne dni niewiele się zmieniło. Dziewczynka mało co jadła. Chodziła grzecznie do szkoły, ale nie odzywała się do nikogo. Na lekcjach odpowiedzi ograniczała do minimum.
- Dajmy jej trochę czasu. Będziemy ją mieć na oku. – pani Urszula była pełna niepokoju, jednak wydawało jej się, że na tyle zna Martę, że może zaryzykować takie, a nie inne rozwiązanie, przynajmniej na razie.
Wrzesień był pogodny. Po lekcjach wychowawcy zabierali młodsze dzieci na spacer lub do parku. Czymś naturalnym było, że rozbiegały się dookoła. Znały zasadę – zostawać w zasięgu wzroku opiekuna lub meldować się co kilka minut.
Jednak ta odrobina wolności umożliwiała Marcie spędzenie chwili na stacyjce kolejowej. Tu na tych kilka minut mogła zapomnieć o zawodzie, który ją właśnie spotkał. Tu toczyła się jej króciutka bajka na jawie. Pociąg zawsze przyjeżdżał i mimo krótkich chwil spędzanych w poczekalni, dziewczynka za każdym razem mogła mu się przyjrzeć.
W każdym wagonie siedzieli pasażerowie – wyglądali na szczęśliwych i beztroskich. W przepełnionym smutkiem sercu Marty zrodziło się w końcu pragnienie: móc zapomnieć o swoim smutku, zawodzie i móc stąd uciec tym pociągiem, z tymi uśmiechniętymi ludźmi, którzy machali do niej przyjaźnie.
V
Nadeszła jesień i pogoda się popsuła. Często padało i było wietrznie – zbyt zimno, by dzieci mogły bawić się w parku. Czasem opiekunowie zabierali je na krótki spacer. Nie były to jednak okoliczności sprzyjające krótkim nawet wypadom Marty na stację.
W październiku udało się jej wpędzić tam chwilkę tylko raz. W szkole przepadła jej ostatnia lekcja, zaryzykowała więc małe spóźnienie do domu.
Tego dnia wszystko potoczyło się nieco inaczej, niż zwykle. Pociąg przyjechał niemal natychmiast, kiedy dziewczynka stanęła w drzwiach poczekalni i wyjrzała na peron. Z pierwszego wagonu znów wysiadł konduktor i od razu ruszył w stronę Marty. Zatrzymał się o kilka kroków od niej.
- Witaj – powiedział. Jego głos dobiegał jakby z bardzo daleka.
- Dzień dobry – onieśmielona Marta odpowiedziała bardzo cicho.
- Jesteś ostatnimi czasy bardzo nieszczęśliwa i samotna. Czy przypadkiem nie chciałabyś opuścić tego miejsca?
- Ja… Czasem chyba tak.
- Nie musisz się decydować natychmiast. Ale twoja decyzja musi być przemyślana do końca; musisz być jej pewna, żeby jej nie żałować. Kiedy do tego dojdzie, przyjdź na peron i wsiądź do pociągu.
- Kim właściwie jesteście?
- Nasz pociąg to specjalny Express Marzeń. Uratowaliśmy już wiele osób przed popełnieniem samobójstwa. Ludzi tak łatwo zranić – zwłaszcza niektórych. Dzięki nam znajdują swoje miejsce na świecie. – Konduktor uśmiechnął się zagadkowo.
- Ale…
- Niestety, nie mogę powiedzieć ci nic więcej, dopóki nie zdecydujesz się z nami pojechać w podróż swojego życia. Na razie do widzenia, mam nadzieję, że wkrótce.
Skinął dziewczynce głową, odwrócił się i wsiadł do pociągu, który natychmiast ruszył i zniknął.
Marta stała jeszcze chwilę jak oniemiała. Czy to możliwe, żeby tyle o niej wiedzieli, żeby znali jej myśli i marzenia? Właściwie to by było wspaniale – choć raz zrealizować to, czego zapragnęła.
Dziewczynka ocknęła się z zadumy. Musiała szybko wracać. W domu mogli już zauważyć, że się spóźnia. Ruszyła więc biegiem, nie zważając, że często wdeptuje w kałużę.
Na szczęście nie spotkała nikogo na korytarzach. Dotarła do swojego pokoju, który też chwilowo był pusty.
Przy obiedzie nikt nie zwracał na dziewczynkę uwagi. Odetchnęła z ulgą – albo nikt niczego nie zauważył albo wychowawcy mieli dziś ważniejsze sprawy niż te dotyczące Marty.
Mijały dni. Dziewczynka ze zdziwieniem spostrzegła, że nikt nie poświęca jej już aż tyle czasu. Jeszcze niedawno zawsze ktoś z dorosłych ją obserwował, starał się porozmawiać i pocieszyć. Wiedziała, że przyjęto właśnie troje rodzeństwa, których samotny ojciec zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach.
Minął listopad i zaczął się grudzień. Koło połowy miesiąca spadł pierwszy śnieg. Ku uciesze dzieci, napadało go dużo.
Marta bardzo lubiła Boże Narodzenie. To były jej pierwsze święta, które miała spędzić samotnie, choć obok grupy ludzi.
Dziewczynka lubiła patrzeć na świąteczne ozdoby w mieście, na wystawy przystrojone łakociami, zabawkami i choinkami i na ludzi spieszących po ulicach w świątecznej gorączce przygotowań. Śnieg cały czas leżał i padał od czasu do czasu. Skrzył się pięknie w bladych promieniach słonecznych.
Marta nie wiedziała, co ze sobą z robić. Teraz tym bardziej czuła się samotna. Wszyscy zdali się zupełnie zapomnieć o jej kłopocie.
W wigilijny ranek Marta wyszła niepostrzeżenie z budynku Domu Dziecka. Ruszyła w stronę stacji. Wchodząc do budynku poczekalni, zatrzymała się jeszcze na chwilę, popatrzyła za siebie, westchnęła i weszła do środka.
VI
- Kiedy dziewczynka opuściła placówkę?
- Nie wiem dokładnie, naprawdę – roztrzęsiona dyrektorka próbowała zebrać myśli. Po raz pierwszy w jej 25-letniej karierze zdarzyło się, że zaginął wychowanek. – Wszystkie dzieci schodziły na śniadanie. Dziś szczególny dzień, tyle dodatkowych zajęć.
- Kiedy państwo zauważyliście nieobecność Marty?
- Na apelu po śniadaniu. Przeszukaliśmy cały budynek i najbliższe jego okolice. Równocześnie powiadomiliśmy państwa o zaginięciu.
- Będziemy musieli porozmawiać ze wszystkimi pracownikami i wychowankami. Mogę liczyć na państwa pomoc?
- Oczywiście!
Wszystkie tropy prowadziły i urywały się na starej, opuszczonej stacji kolejowej. Zdawało się, że dziewczynka zapadła się pod ziemię.
Śledztwo bardzo szybko utknęło w martwym punkcie. Martę wciągnięto na listę osób zaginionych.
EPILOG
- Dzień dobry, nazywam się Marta Nowak. Podobno szukacie państwo opiekuna grupy.
Przed wejściem do Domu Dziecka stała dwudziestokilkuletnia kobieta.
- Ach tak, oczywiście. Zaprowadzę panią do pani dyrektor. Proszę za mną.
Przed wejściem do gabinetu przybyła musiała chwilę poczekać.
- Proszę wejść – usłyszała stłumiony głos zza drzwi.
Za biurkiem siedziała starsza kobieta. Patrzyła na gościa badawczo.
- Proszę usiąść – powiedziała w końcu.
- Dziękuję.
- Nazywa się pani Marta Nowak, prawda?
- Tak.
- Miałam kiedyś wychowankę, która się tak nazywała. Zaginęła kilkanaście lat temu.
- Przyjechałam tu dopiero co. Chciałabym pracować w tutejszym Domu Dziecka. To moje dokumenty aplikacyjne.
- Ma pani bardzo wysokie kwalifikacje. Potrzebujemy dobrej kadry. Przyjmę panią na okres próbny. Tylko jedno pytanie: dlaczego jest pani zainteresowana pracą akurat u nas?
- Znałam kogoś, kto wychowywał się w domu dziecka. Mimo profesjonalnej opieki ta osoba czuła się bardzo samotna. Chcę pomagać dzieciom właśnie dlatego. Znajoma powiedziała mi, że państwo poszukujecie kogoś na stanowisku opiekunki i wychowawcy grupy.
Dyrektorka jeszcze przez chwilę przypatrywała się kobiecie.
- Jeśli nie ma się pani gdzie zatrzymać, mogę udostępnić pani pokój służbowy.
- Będę wdzięczna.
Marta rozejrzała się po pokoiku. Położyła walizkę na łóżku.
Niewiele się tu zmieniło.
Tyle się wydarzyło odkąd stąd uciekła. Później nagle obudziła się ze śpiączki w jakimś zagranicznym szpitalu. Trochę trwało zanim sobie wszystko przypomniała. Skończyła szkołę, a później studia i postanowiła wrócić do kraju. Jednocześnie powróciła do swojego prawdziwego nazwiska.
Czekało ją nowe życie. To co przeżyła podczas śpiączki i przed nią było jej najskrytszą tajemnicą. Może się tym kiedyś z kimś podzieli. Choć nie była pewna, czy ktokolwiek by jej uwierzył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz