Obsesja

 

- Mamo, kto mieszka w tym domu?

- Wiesz przecież: rodzice i dwoje dzieci mniej więcej w twoim wieku. Byli u nas na obiedzie, kiedy się tu przeprowadziliśmy.

- A kto mieszka na poddaszu?

- Jak to?

- Widziałam kogoś za zasłoną.

- Kogo?

- Małego chłopca; jego do nas w gości ze sobą nie zabrali.

- Dziwne… Może ci się wydawało?

- Nie, na pewno nie.

- No już dobrze, dobrze. Ubieraj się, bo spóźnisz się na rozpoczęcie roku.

 

- Witaj, kochana. Miło, że wpadłaś.

- Nie mogłam się powstrzymać wiedząc, że podasz do kawy swoją przepyszną szarlotkę.

- Schlebiasz mi; aż się zawstydziłam. A jak tam bliźniaki?

- Justyna dobrze; podoba jej się w drugiej klasie. Z Adasiem bywa różnie. Lubi się uczyć, ale wiesz jak jest – czasem woli poleniuchować. I psoci…

- Sylwia mówiła mi, że Adaś – jak oni to dzisiaj określają? Aha, umie rozkręcić towarzystwo. Skąd dzieci biorą te wyrażenia?

- Podsłuchują. Na pewne sprawy nie mamy wpływu, bo nie możemy być zawsze i wszędzie przy naszych pociechach.

- Tak. Właśnie… A Sylwia powiedziała mi ostatnio coś dziwnego.

- Co takiego?

-  Że u was na poddaszu mieszka chłopiec. Podobno twoje dzieci mówią, że to brat ich dziadka, którego zaczarował jakiś afrykański czarodziej. Zosiu… Zosieńko, co ci jest? Usiądź!

- Nic, nic…Zaraz przejdzie. Moniczko, chyba muszę powiedzieć ci wszystko. Mieszkamy w najbliższym sąsiedztwie i byłabym naiwna, gdybym wierzyła, że da się to zawsze ukrywać. Ale błagam, obiecaj, że to zostanie między nami!

- Oczywiście, przyrzekam. Napij się wody, jesteś taka blada…

- Już dobrze, dobrze… Posłuchaj.

Moi pradziadkowie byli zamożnymi ludźmi. Kiedy się pobrali, zamieszkali w domu wybudowanym przez rodziny obojga. Henryk i Maria doczekali się wkrótce bliźniaków – Jana i Tadeusza, a w dwa lata później przyszedł na świat Tomasz. Szybko stał się ulubieńcem całej rodziny.

Kiedy bliźniaki skończyły dziesięć lat, ojciec wysłał ich do miasta, do świetnej szkoły z internatem. Już wtedy Henryk postanowił, że Tomaszek pozostanie w domu i odbierze tu wykształcenie. Chłopiec wydawał się być delikatnego zdrowia.

Pradziadek był naukowcem. Nie mówił nigdy rodzinie, nad czym pracuje, ale kilka lat temu znalazłam jego notatki; szukał środków medycznych, które mogłyby przedłużyć ludzkie życie i wzmocnić organizm. Interesował się też egzotyką, głównie pochodzącą z kontynentu afrykańskiego. Chciał tam pojechać i badać najbardziej jadowite węże Czarnego Lądu. Co to miało wspólnego z głównym szlakiem jego zainteresowań, nie wiem.

Maria też marzyła o podróżach, chętnie więc przystała na propozycję męża, by pojechać do Afryki aż na rok. Tomszkowi miała zrobić zmiana klimaty i tamtejsze ciepło. Tak wtedy właśnie myślano.

Henryk załatwił wyjazd z ramienia wydziału biologiczno – zoologicznego uniwersytetu. Dostał stypendium na badania i miał wraz z rodziną zapewnioną stancję ze wszystkimi możliwymi wygodami.

Pradziadkowie spakowali dobytek, zapieczętowali drzwi domu, zabrali Tomasza i pojechali.

W ciągu roku Henryk zebrał materiały na dwa pokaźne skrypty uniwersyteckie. Maria natomiast zaangażowała się pomoc miejscowej ludności. Wszyscy ją lubili, Tomasza zresztą także. Jego twarzyczka, która się zaokrągliła w ciągu kilku miesięcy i zdrowo zaróżowiła, spowita złotymi lokami, przypominała kościelny wizerunek aniołka.

W ostatnim zaplanowanym miesiącu pobytu wydarzyło się nieszczęście. Tomasza ukąsił jakiś wąż. Chłopak wpadł w śpiączkę i był bliski śmierci.

Henryk szalał. Gwałtownie szukał ratunku dla syna. Chłopiec zmarł jednak ku wielkiej rozpaczy rodziców; to znaczy wtedy uznano go za zmarłego, bo wystąpiły wszystkie ówcześnie znane oznaki śmierci.

Wtedy Henryk poszedł po pomoc do miejscowego czarodzieja. Bali się go nawet miejscowi. Maria zapisała w swoim dzienniku, że nie widziała męża przez kolejne dwa dni. Kiedy wrócił, przyprowadził ze sobą Tomasza. Chłopiec był blady jak trup. Normalnie chodził, reagował, kiedy się go wołało i wykonywał proste polecenia. Sam jednak mało się odzywał i przestał wykazywać zainteresowanie czymkolwiek i okazywać emocje. Jego głos był cichy, bezdźwięczny, jakby nie z tego świata. Nie czytał, nie bawił się; po prostu siedział i patrzył w jeden punkt. Z biegiem czasu przestał się także odzywać.

Maria była przerażona, a Henryk w dalszym ciągu szukał leku dla syna. Pocieszał żonę, że stan chłopca jest przejściowy i potrwa do czasu, kiedy wynajdzie dla niego lek.

Wrócili we trójkę do domu. Tomasz właściwie nie żył, tylko wegetował. Zjadał jedynie płynne posiłki i to też nie codziennie. Z czasem przyswajał coraz mniej, aż w końcu zaczął przyjmować tylko zimną wodę.

Henryk wręcz zatracił się w poszukiwaniu środka, który przywróciłby Tomasza życiu. Tylko on wiedział, co podano chłopcu i jak działał jad, ale nie podzielił się z nikim tą wiedzą. Nie zostawił też na ten temat żadnych notatek. Może tego zażądał od niego miejscowy czarownik w zamian za stan wegetacji Tomasza.

Czas mijał, a najmłodszy syn pradziadka nie rósł, nie zmieniał się, nie rozwijał.

Pradziadek zmarł nagle na zawał. Maria została sama z dorastającymi synami i z tym najmłodszym, który wydawał się być obecny jedynie ciałem.

I tak Tomaszek trwa do dziś. Zawsze go musieliśmy ukrywać; nikt z rodziny nie chciał, by przeprowadzano na nim doświadczenia lub zrobiono z niego dziwadło. Nikt nie odkrył, jak można mu pomóc – Zofia starała się powstrzymać płacz, jednak kilka łez spadło jej na bluzkę. – Być może uważasz to wszystko za bajkę, a mnie za wariatkę, ale przysięgam: powiedziałam ci całą prawdę!

- Zosiu, kochana, przyznaję, że to wszystko brzmi nieprawdopodobnie, ale… Czy… Mogłabym go zobaczyć?

- Cóż, dobrze. Chodźmy.

 

Na poddaszu było ciemnawo; w oknie wisiała gęsta firanka. Pokoik był niewielki; stało w nim kilka skromnych sprzętów:  łóżko, stół, krzesło, fotel i niewielki regał.

Kiedy Monika i Zofia weszły do środka, w pokoju nie dało się odczuć żadnych oznak życia.

- Pozwól, że przedstawię ci Tomasza – Zofia wskazała na fotel stojący pod oknem. – Tomaszu, to nasza sąsiadka, Monika.

Drobna postać siedząca sztywno w fotelu lekko drgnęła. Chłopiec wydawał się przeraźliwie blady, miał podkrążone oczy i był bardzo drobny. Koniuszki jego palców były szarawe, a kruche paznokcie postrzępione. Włosy – niegdyś blond – dziś o nieokreślonym kolorze i mocno przerzedzone, stały sztywno we wszystkich kierunkach. Chłopiec wpatrywał się w jeden punkt na ścianie przy drzwiach wejściowych do pokoju.

- Dzień dobry, Tomaszu - Monika odważyła się odezwać cicho. Chłopiec drgnął lekko na dźwięk obcego głosu. Monika ujęła delikatnie jego drobną dłoń, która była trupio zimna.

- Czy kiedykolwiek badał go lekarz, odkąd jest w takim stanie?

- Tylko jego ojciec. Ale wiesz, jakie były możliwości sto lat temu. Chodźmy już.

Kobiety zeszły na dół.

- Czy on zawsze siedzi sam?

- Staramy się dotrzymywać mu towarzystwa albo puszczamy radio lub telewizor. Ale on zawsze siedzi tak, jak teraz. Bardzo chciałabym mu jakoś pomóc, ale nie wiem, do kogo się z tym zwrócić.

- To znaczy?

- Najgorsze jest to, że już tyle dziesięcioleci jest zawieszony między tym, a tamtym światem albo jakąś inną rzeczywistością. I tak trwa, bez szans na krok w którymkolwiek kierunku…

- Przepraszam, moje kolejne pytanie może wydać ci się drastyczne… Ja nikogo nie oskarżam, ani nic z tych rzeczy, ale czy nikt z was nigdy nie próbował… pomóc mu w drastyczny sposób…

- Myślisz o jakiejś formie eutanazji?

- Mniej więcej.

- Mój dziadek, czyli jeden z bliźniaków - Jan, poszedł na farmację. Podobno próbował różnych środków, by w jakikolwiek sposób zmienić los brata, ale bez skutku. Wiedział, że także jego obowiązuje pewna etyka.

- A dziś…?

- Mówiłam ci. Nie chcę, by zrobili z niego królika doświadczalnego, czy sensację medialną, W dodatku formalnie Tomasz od dziewięćdziesięciu lat nie żyje. Jego ojciec skutecznie ukrywał faktyczny stan chłopca przed światem. Tak jak później bliźniaki, mój ojciec i wreszcie nasza rodzina. Ale ja już przestaję powoli to wytrzymywać. Co będzie, jeśli istnienie Tomasza odkryje ktoś niepowołany? Czy mogą nas o coś oskarżyć?

- No tak. Tomasz jest ofiarą obsesji swojego ojca. I to obsesji podwójnej – bo chodzi tu zarówno o miłość, jak i chęć udowodnienia, że nauka może pokonać wszelkie prawa natury.

W tym momencie dał się słyszeć zgrzyt klucza w zamku

- To Darek. Pewnie czegoś zapomniał albo wcześnie wyszedł z pracy.

Do domu faktycznie wszedł mąż Zofii.

- Cześć kochanie! Musimy porozmawiać o… Dzień dobry, sąsiadko – głos mężczyzny stał się niepewny.

- Darku, Monika wie wszystko. Musiałam ją wtajemniczyć; jej córeczka widziała Tomasza przez okno, a dzieci wygadały jej to i owo.

- Ale…

- Nie mamy wyjścia; musimy Monice zaufać, ale zobaczysz, wszystko będzie dobrze.

- Jeśli tylko będę mogła jakoś pomóc, proszę dać znać – Monika czuła niezręczność sytuacji i chciała jakoś z niej wybrnąć. Darek westchnął i otarł twarz chustką.

- Usiądźmy więc.

- Podam ci obiad.

- Za chwilkę. Teraz wystarczy coś chłodnego do picia. Proszę usiądź i posłuchaj.

- W porządku. Co wobec tego jest aż tak ważne?

- Sytuacja Tomasza. Być może jego cierpienie i naszą niepewną sytuację z nim związaną uda się lada moment zakończyć.

- Jak to?!

- Znalazłem w archiwum uniwersyteckiej biblioteki artykuły o wyprawie twojego pradziadka. Przeszukując rocznik po roczniku, znajdowałem kolejne artykuły na temat jego działalności. Nie wiem, czy zdawałaś sobie sprawę, że Henryk wplótł temat leczenia, nieśmiertelności i stanu wegetacji do swoich badań finansowanych przez uniwersytet i nie krył się z tym, przynajmniej nie w swoich najbliższych kręgach. Wplótł te problemy także do swoich publikacji naukowych.

- No i…?

- Dobrze, będę się streszczał. Dzięki przeglądanym materiałom, dotarłem do profesora Oskara. Doskonale orientuje się w temacie, bo sam go bada od lat. Był podekscytowany, gdy dowiedział się, że mógłby poznać prawnuczkę znanej osobistości naukowej, która poświeciła się tej tematyce.

- Nie mówiłeś mu chyba o…

- Wspomniałem jedynie, że istnieje coś, o czym chciałbym z nim porozmawiać, a co ma bezpośredni związek z badaniami Henryka i że chodzi o dowód tego, o czym między innymi pisał w teorii.

- I co? I co?! – dopytywała nerwowo Zofia.

- Był gotów przyjść tu natychmiast, ale powiedziałem profesorowi, że sprawa dotyczy także mojej rodziny i muszę ją przygotować na jego przybycie. To go zaintrygowało jeszcze bardziej. Zgodził się przyjść jutro na kolację. Wiem, że to także dość krótki termin, ale wręcz błagał, by mógł się z nami rozmówić jak najszybciej.

 

Nazajutrz Monika była niemal tak bardzo zdenerwowana, jak Zofia i Darek. Obiecała pomóc przy szykowaniu kolacji, ale nie sądziła, by jej obecność była wskazana podczas tego spotkania. Ostatecznie jednak Zofia uprosiła ją, by została – chciała mieć jeszcze jedną przychylną osobę przy sobie podczas tego trudnego dla niej spotkania.

Profesor był nadzwyczaj punktualny. Mimo swoich ponad sześćdziesięciu lat, przyszedł pieszo, taszcząc w ręku neseser wypełniony dokumentami. Naukowiec był wysoki, szczupły, o pociągłej twarzy i siwych włosach. Ubrany był skromnie, ale bardzo schludnie.

„Pedant” – pomyślał Darek.

„Gentleman” – stwierdziły po cichu Zofia i Monika, porozumiewawczo kiwnąwszy głowami z uznaniem.

- Przyznam się, że byłem zaskoczony, kiedy pan napomknął o badaniach nad utrzymaniem ludzkiego organizmu w stanie specyficznej wegetacji. Badam równocześnie zjawisko zombie. Być może obie sprawy są ze sobą w jakiś sposób powiązane. Zwykle się aż tak nie ekscytuję – staram się mieć naukowy dystans do przedmiotu badań, ale nie tym razem. Chyba moja intuicja mnie nie myli i tym razem, proszę więc nie mieć mi za złe, że siedzę, jak na szpilkach. Proszę nie utrzymywać mnie dłużej w niepewności, panie Dariuszu!

Mężczyzna zaczął opowiadać historię Tomasza; czasem Zofia dodawała coś do siebie. Profesor nie przerywał im, ale jego oczy robiły się coraz większe – z zaskoczenia, podniecenia i radości jednocześnie.

- Czy… Czy mógłbym go dzisiaj zobaczyć? – zapytał zmienionym głosem, kiedy opowieść małżeństwa dobiegła końca.

- Oczywiście. Choć może dobrze by było, żebyśmy nie szli tam wszyscy. Zosiu, chyba będzie najlepiej, jeśli  to ty przedstawisz Tomasza panu profesorowi.

Kobieta skinęła głową i poprowadziła gościa na poddasze. Nie było ich prawie trzy kwadranse. Kiedy wrócili, profesor wyglądał, jakby odbył szybką i daleką podróż w czasie i przestrzeni. Usiadł ciężko w fotelu, a Monika podała mu szklankę wody. Spotkanie z Tomaszkiem musiało wywrzeć na nim ogromne wrażenie.

- Badam ten problem od ponad trzydziestu lat, Zebrałem obszerną dokumentację, ale właśnie okazało się, że wiem zaledwie promil z tej tajemnicy.

- Pomoże nam pan? – zapytała Zofia niepewnie.

- A czego ode mnie państwo oczekują?

- Chcemy zakończyć ten trwający od niemal wieku stan, w jakim znajduje się Tomasz.

Nastała chwilowa cisza; gość zdawał się zbierać myśli.

- Dokonałem podstawowych badań. Chłopiec faktycznie na długo został pozbawiony wystarczająco szybkiego krążenia; jego serce bije raz na kilka minut. Organy mogły ulec do pewnego stopnia degradacji, a już na pewno zmianom, które w razie czego mogą mieć wpływ na jego życie. Nie wiem, co z mózgiem. No i oczywiście jad węża na pewno sam w sobie dokonał pewnych zniszczeń – np. mógł uszkodzić system nerwowy.

- Chcielibyśmy zapewnić mu odpoczynek od tego stanu… Nawet, gdyby to oznaczało odpoczynek wieczny, ale godny.

- Dobrze… Zajmę się tym. Ale pod jednym warunkiem.

- Jakim?

- Poddam Tomasza serii badań, bym mógł dogłębnie poznać stan jego organizmu. Obiecuję godne traktowanie; zdaję sobie sprawę, że mam do czynienia z człowiekiem. Nie będzie bólu i upokorzenia. Podejdę do Tomasza, jak do chorego, którego trzeba wyleczyć z nieznanej choroby, której charakter chcę odkryć. Wyniki będą tajne z dwóch powodów. Przez wzgląd na was i na chłopca oraz na to, że to właściwie drugi początek moich badań i nie uważam, żebym miał się jeszcze czym chwalić, jako naukowiec. Oczywiście państwo, jako rodzina będziecie mieli możliwość zaznajomienia się z wynikami, ale będę oczywiście prosił o dyskrecję. Chyba nam wszystkim na tym zależy, prawda?  A jaki jest stan prawny Tomasza?

- Formalnie od dziewięćdziesięciu lat nie żyje i został pochowany gdzieś w Afryce.

- Czyli każdy spokojnie uzna, że odnalezienie jego grobu może być niemożliwe po tak długim czasie.

- Nie ma w tej chwili żadnych dokumentów potwierdzających jego istnienie; nie w Europie w każdym razie.

- Może to i lepiej. Dzięki temu możemy Tomaszowi zapewnić spokój. Widzicie państwo, jestem humanistą. Oprócz medycyny i wykraczania w jej materii poza dzień dzisiejszy, pamiętam o uczuciach i o czysto ludzkiej wartości czyjegoś życia. Często muszę lawirować pomiędzy tymi wartościami, a dobrem ogólnym nauki, w tym całej ludzkości. W każdym razie zadbam o godność chłopca.

- Na czym będzie polegało pana działanie?

- Nie myślmy jeszcze o sprawach ostatecznych. Może uda się Tomasza przywrócić życiu. Prawdopodobnie chłopiec nie umarł wtedy, a był w głębokiej śpiączce. Ale wiecie państwo jak to było wiek temu – człowiek nie oddychał, to znaczyło, że nie żył. Potem, pod wpływem podanego przez miejscowego lekarza leku, mógł po prostu dojść do siebie.  Reszta jest dla nas tajemnicą.

- Ale później nie rósł, nie rozwijał się, jest nieobecny umysłem…

- Drodzy państwo, zrobimy tak: wykonam serię badań i zdecydujemy na podstawie ich wyników, by Tomasz nie trwał w tym stanie na wieki wieków; zrobimy to, co będzie dla niego najlepsze. Przyjdę po niego jutro wieczorem, po zapadnięciu zmroku.

- Panie profesorze, czy on będzie cierpiał podczas tych badań? – upewniała się jeszcze Zofia.

- Same w sobie nie są bolesne. Do najbardziej dokuczliwych patrząc z naszej perspektywy, będzie należało pobieranie krwi. Co do odczuwania bólu przez Tomasza, hmmm…Także to będę musiał sprawdzić, ale proszę mi zaufać. Nie skrzywdzę go.

 

Mijał właśnie miesiąc odkąd Zofia i Darek oddali Tomasza pod opiekę profesora. Naukowiec nalegał, by mu nie przeszkadzać. Harował całymi dniami i prawie nie sypiał. Czasem przekazywał zdawkowe informacje rodzinie, głównie o samopoczuciu chłopca.

Wreszcie pewnego dnia zadzwonił i zapowiedział, że zjawi się nazajutrz po zapadnięciu zmierzchu.

 

- Nie kręć się tak.

- Nie mogę się doczekać.

- Wierzę, ale musimy zachować spokój.

- Darek, spójrz! Jest! Przyjechał samochodem. Przywiózł kogoś… Czy to…?

- Tak, chyba tak…

Małżonkowie nie czekali dłużej; profesora przywitali w drzwiach, które otworzyli, jeszcze zanim użył dzwonka.

- Witamy, panie profesorze. Czy to…?

- Tak, panie Dariuszu. To Tomasz. Usiądźmy. Zaraz wszystko opowiem.

Zofia od razu zauważyła, że chłopiec wygląda o niebo lepiej, niż w chwili powierzenia go pod opiekę profesora. Nadal był nieco blady, ale nie trupio. Włosy miał przystrzyżone na jeżyka, ale zaczynały gęstnieć. Oczy żywo podążały od Zosi do Darka i dookoła pokoju. Chłopiec usiadł w fotelu i zaczął machać nogami, jak typowe dziecko, które trochę się nudzi.

- Moi drodzy. Udało mi się przywrócić właściwe działanie organizmowi Tomaszka. Akcja mózgu wydaje się być w normie. Badania nie wykazały uszkodzenia żadnego jego ośrodka. Wprawdzie chłopiec jest jeszcze trochę powolny i czasem się jąka, ale czyni szybkie postępy. We wrześniu będzie mógł iść do szkoły. Na początek proponuję klasę specjalną; spokojnie zrobi wtedy dwie klasy w jeden rok, a później – jeśli wszystko będzie szło tak, jak do tej pory, będzie go można przenieść do zwykłej szkoły.

- A co z jego sytuacją prawną?

- Tu macie państwo dokumenty. Nie pytajcie o szczegóły organizacyjne, to znaczy skąd je wziąłem. Są autentyczne. Tomaszek jest według nich waszym synem – profesor podał Dariuszowi teczkę. – Proszę wszystko dokładnie przeczytać i zapamiętać. Teczka zawiera także dokumentację medyczną. Jutro wyjeżdżam na dwa miesiące w celach badawczych. Skontaktuję się z wami po powrocie. W razie problemów czy jakichkolwiek wątpliwości, dzwońcie pod ten numer – profesor wręczył Zofii wizytówkę, po czy wstał, pożegnał się i wyszedł.

 

- Jak się czujesz, Tomku?

- Niessswojo – głos chłopca był dziwnie syczący. – Dziwnie sssię chodzi na nogach.

- Co ty opowiadasz?

- Zosiu, daj spokój, minie jeszcze trochę czasu, zanim chłopiec będzie mógł z nami porozmawiać, o tym, co przeżył – Darek uśmiechnął się do swojego nowego syna. – Idziemy teraz spać.

- SSSpać… - Tomaszek wydawał się intensywnie myśleć, a mówienie jednak sprawiało mu pewną trudność.

Kiedy chłopiec usnął, Zosia i Darek jeszcze przez pewien czas się nie kładli.

- Myślisz, że to seplenienie to jakaś stała wada? Pradziadek nie odnotował, żeby Tomaszek miał coś takiego przed wypadkiem.

- Cóż; pamiętaj, że nie odzywał się od lat. Nie wiemy, jaką miał świadomość swojego ciała i jego możliwości. Są teraz wakacje, mamy więc trochę czasu, żeby z nim popracować.

- Może przydałby się psycholog?

- Na razie niech się przyzwyczai do nowych realiów, poczekajmy miesiąc i wszystko poukładamy. A teraz chodź; obejrzymy jakiś lekki film i położymy się.

 

- Nie lubię mleka – Tomaszek z niechęcią patrzył na szklankę wypełnioną białym płynem. Zrobił ruch, jakby chciał ją odepchnąć.

- Chociaż troszeczkę. Potrzeba ci sił.

- Nie! – w oczach Tomasza zapaliły się dziwne ogniki, a twarz wykrzywił niemiły wyraz. Jego głos zabrzmiał lodowato.

Zofia westchnęła. Odstawiła mleko i podała chłopcu wodę, która znikła w mgnieniu oka.

- Jeszszszcze…

- Słucham?

- Proszszszę.

Zofia z niedowierzaniem patrzyła, jak drobny chłopiec pochłania całą dwulitrową butelkę na raz. Zjadł trochę kurczaka; ziemniaki ledwo ruszył. Nie mogła się doprosić, by tknął surówkę. Na razie pobłażała mu, ale zaczynała się martwić – jak miał dojść do siebie, jeśli odmawiał jedzenia niektórych podstawowy składników? Na mięso rzucał się wręcz niczym wygłodniałe zwierzę. Przerażało ją to trochę, ale nie mówiła nic Darkowi. Był taki zagoniony. Brał dodatkowe zlecenia, żeby Zosia mogła być z Tomaszkiem cały czas przez najbliższy rok i czuwać nad jego całkowitym powrotem do formy.

Pewnego wieczora to Darek zaczął rozmowę na temat chłopca.

- Czy zauważyłaś coś niepokojącego u Tomaszka?

- A co masz na myśli?

- Przygładzałem mu dzisiaj włosy i zdawało mi się, że na głowie skóra zaczyna mu się zmieniać w łuski. Wypadły, kiedy je dotknąłem, więc sądziłem, że się gdzieś ubrudził, ale kładąc go spać, znowu to zauważyłem.

- A mnie niepokoi jego zachowanie. Wciąż sepleni; rzuca się na mięso, jakby nie dostawał jeść od kilku dni. O mały włos nie rzucił się dzisiaj na porcje bliźniąt. I syczy… Posykuje cicho. Czasem tak jakby chciał mi coś powiedzieć, a po chwili w jego oczach znów pojawia się dzikość...

- Profesor wraca jutro. Zadzwonię do niego pojutrze z samego rana.

 

Rano Darka obudził krzyk żony. Zerwał się na równe nogi. Boso i nie wkładają szlafroka wybiegł z pokoju. Krzyk dobiegał z poddasza, z pokoju Tomaszka. Mężczyzna popędził na górę co sił w nogach.

Zofia stała w drzwiach znieruchomiała, jakby zobaczyła ducha. Darek podbiegł, odsunął ją delikatnie i spojrzał w głąb pokoju.

Pośrodku leżało coś jak duża szmata, nad którą stał nagi Tomaszek. Trząsł się, jakby mu było zimno, choć noc była gorąca. Darek zaświecił światło. Na podłodze leżała skóra chłopca, a on sam pokryty był zupełnie nową, delikatną i niemal przeźroczystą.

- Co się stało?!

- Ppprzecieżżż rosssnę.

W tym momencie mężczyzna musiał złapać mdlejącą żonę, która posuwała się na podłogę.

- Zostań tu! – nakazał chłopcu.

Zniósł kobietę na dół, ułożył wygodnie na kanapie i zaczął cucić. Pomimo złych przeczuć, udało mu się dość szybko przywrócić jej przytomność. Podał Zofii kieliszek nalewki, okrył kocem i chciał pójść na górę, ona jednak przytrzymała go gwałtownie za rękę.

- Kochanie, muszę sprawdzić, co się stało. Idź do pokoju dzieci i połóż się przy nich, jeśli nie chcesz być sama.

- Zimno mi, nie mogę się ruszyć. Czy to co leżało na ziemi to…

- Jeszcze nie wiem.. Pójdę to sprawdzić i zaraz wracam.

Kobieta skuliła się w sobie. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa.

Tymczasem Darek piął się po schodach na górę. Przerażenie odbierało mu dech, ale wiedział, że musi tam pójść i zorientować się w sytuacji..

Kiedy wszedł do pokoju, Tomaszek spał spokojnie na łóżku, jakby nigdy nic; a na środku pokoju leżało TO… Mężczyzna podszedł bliżej i przyjrzał się. Niewątpliwie, to była skóra. Zaczęło go mdlić. Z trudem się opanował. Przyniósł ze schowka worek i wpakował do niego znalezisko. W tej chwili już nic więcej nie mógł zrobić.

Wrócił do żony, która czekała na niego, wciąż skulona, szczękająca zębami i drżąca, mimo ciepłej nocy. Mężczyźnie udało się doprowadzić ją do łóżka.

 

Nie było wątpliwości – profesora trzeba było złapać jak najszybciej. Darek wydzwaniał do niego od rana; wreszcie koło południa naukowiec odebrał.

- Halo, przepraszam panie profesorze, że niepokoję zaraz po powrocie. Stało się coś… dziwnego i nieco przerażającego… Zosia dostała histerii, nie wstaje z łóżka… Tak, będę wdzięczny. Do zobaczenia!

 

Profesor przyszedł punktualnie i od razu udał do podopiecznego. Kiedy zszedł na dół, na jego twarzy malowała się rezygnacja.

- Powiem wprost: Tomasz stał się hybrydą człowieka i węża.

- Ale jak…?

- Nie wiem – profesor wzruszył bezradnie ramionami. – Może to przez jad węża, który go ukąsił; nigdzie nie znalazłem informacji, o jakiego dokładnie gada chodziło.

- Co teraz mamy zrobić?

- W tej materii wiem tyle samo, co i wy.

- Czy chłopiec może być groźny dla nas albo dla siebie?

- Nie mam pojęcia; trzeba jednak wziąć pod uwagę, że mogą brać w nim górę pierwotne instynkty zwierzęce. A wtedy…

Nagle naradę przerwał przeraźliwy krzyk dochodzący z góry.

- To Adaś!- oszalała ze strachu Zofia bez namysłu wybiegła z pokoju i popędziła po schodach, przeskakując po dwa, a nawet trzy stopnie. Darek i profesor ruszyli za nią, ale mimo, że biegli naprawdę szybko, nie zdołali jej dogonić. Kiedy znajdowali się w połowie schodów, usłyszeli przeraźliwy krzyk kobiety.

Mężczyźni z trudem łapiąc oddech, dopadli wreszcie drzwi do pokoiku na strychu. Na środku pokoju stał Tomaszek z dzikim błyskiem w oczach, a u jego stóp kulił się Adaś, trzymając się prawą ręką za lewe ramię. Spomiędzy palców ciekła krew.

- Ugryzł mnie – wydusił, widząc zgromadzonych w drzwiach. – Boli…

Chłopiec zaczął tracić przytomność. Profesor odepchnął Dariusza i Zofię, podbiegł do leżącego dziecka, wziął je na ręce i szybko wybiegł.

- Prędko, jedziemy do mojego laboratorium. Nie zadawajcie żadnych pytań!

- Jedź z profesorem! Ja zostanę. Tak będzie lepiej!

Przerażona kobieta skinęła głową i półprzytomna pobiegła za naukowcem.

Dariusz tymczasem wrócił do pokoju na poddaszu i chwyciwszy Tomaszka za ramiona, zaczął nim potrząsać:

- Co zrobiłeś mojemu synowi?! Jakim prawem?!

- Puśśśśść…

- Nigdy! – Dariusz niemal rzucił chłopca na krzesło. – Siedź tu! Gadaj! Co zrobiłeś Adasiowi!

- Ugryzzzłem.

- Dlaczego?!

- Dokuczał…

- To nie wiesz, co się robi?! Przychodzi się do nas i my załatwiamy sprawę!

- Nie ja…

- Ty też! Jesteś dzieckiem, jak Adaś i Justyna!

- Wieszszsz, że nie… Znaszszsz moją historię. Jesssstem od lat uwięzzzziony w ciele, jako pół człowiek, pół wążżż… I tak  bez nadziei na koniec czy zmianę… Nie z wasszszszym podejśśściem…

 Dariusz puścił chłopca zdumiony.

- Ale przecież profesor…

- Ten wasszszsz professssor odblokował tylko możliwość porozzzumiewania się; przeciągnął mnie nieco bliżżżżej tego świata… Ale nic więcej… To za mało!

- Ale dlaczego tak potraktowałeś Adasia? Co mu teraz grozi?!

- Reaguję jak wążżżż; osssstrzegałem go… Śśśśmiał sssię…

Zapadła chwilowa cisza. Dariusz patrzył w oczy chłopca – to stanowczo nie były oczy dziecka; bez uczuć, ale pełne dzikości i  wściekłej niechęci.

- Ty… Nas nienawidzisz?

- Co to zzznaczy?

- Nie wiesz? A miłość? Kochasz kogoś?

Tomaszek zmarszczył czoło i myślał przez chwilę z wysiłkiem.

- Chyba kiedyś kochałem… Dawno… Dziśśś nie. Dziśśśś mam dośśśść.

- Przecież my nie jesteśmy temu winni.

- Ale ktośśśś, kto mnie kochał, mi to zrobił.

- Co?

- Uwięzzził w tym ciele. Jego już nie ma, a ja ciągle jessstem…

 

Kiedy wrócili profesor z Zosią i Adasiem, dla którego wybawieniem okazała się surowica podana trochę na wyczucie przez naukowca, w domu było przeraźliwie cicho. Przybyli weszli najpierw do kuchni, by ugasić pragnienie. W tej chwili zadzwonił telefon.

- Tak? – głos Zosi brzmiał słabo i trochę drżał. – Tak Moniczko. Jak to Justyna jest u Ciebie od trzech godzin?! Kochana, czy może jeszcze u ciebie zostać? Mamy mały kryzys i chyba lepiej będzie, żeby dziecko jeszcze trochę u ciebie zostało. Musimy coś sprawdzić i wtedy przyjdę po Justysię. Tak, obiecuję, wszystko ci wytłumaczę… Pa!

- Justyna trzy godziny temu zapukała do Moniki, podobno twierdząc, że Darek kazał jej tam pójść, bo miał coś załatwić. Nie dzwonił do mnie – Zosia popatrzyła na swoją komórkę.

- Darku?! Tomaszku?!

Cisza.

- Pani Zofio, proszę zaprowadzić do sąsiadki także Adasia; niech pani spakuje dzieciom rzeczy na noc i zaraz tu wróci. Czeka nas pracowite popołudnie, a może i noc.

Kobieta posłusznie wykonała polecenie profesora, który dał jej jeszcze proszki na uspokojenie, by mogła jako tako funkcjonować.

Po pół godzinie zaczęli wspólnie z profesorem przeszukiwać dom. Nigdzie ani śladu Dariusza, ani Tomasza.

- Panie profesorze, w garażu nie ma samochodu! Dariusz musiał gdzieś pojechać!

- Próbowała się pani z nim skontaktować przez telefon?

- Ponad dwadzieścia razy. Nie odbiera; czekałam aż do włączenia się poczty głosowej. Mój Boże, co się mogło stać…? Darek zawsze do mnie dzwoni, jeśli musi nieoczekiwanie wyjść lub wyjechać, choćby na krótko. Nigdy nie zostawia kartki, tylko zawsze używa telefonu, żeby mieć pewność, że informacja do mnie dotrze.

Zosia opadła na kanapę i ukryła twarz w dłoniach.

- Pani Zofio; wiem, że przechodzicie trudne chwile. Coś mi jednak mówi, że niedługo wasza trudna sytuacja się skończy.

- Ale jak? Nie chcę więcej nieszczęść.

- Tego nie mogę niestety pani obiecać; ale to, że będę przy pani, owszem.

- Co teraz mam zrobić? Dzwonić na policję? Jak zaczną wypytywać, to dotrą do Tomaszka, a wtedy…

- Zadzwonimy i zgłosimy zaginięcie tylko pani męża. Obawiam się jednak, że od rzekomego zaginięcia musi upłynąć jakiś czas, zanim policja przyjmie zgłoszenie. Takie przepisy. Tymczasem proszę spakować dzieci i jutro z rana wysłać je do rodziny, najlepiej do kogoś, kto nie wie o Tomaszu. Jest ktoś taki?

- Nikt ze strony męża oprócz niego samego nie jest wtajemniczony. Zaraz zadzwonię do teściowej.

Profesor słyszał, jak Zosia, siląc się na wesoły głos, przekonuje matkę Darka, że zamierzają na kilka dni wyjechać odpocząć, najlepiej sami i w związku z tym proszą o opiekę nad dziećmi.

- I co?

- Zgodziła się. Wprawdzie była zaskoczona, że to nie Darek zwraca się z ta prośbą, ale powiedziałam, że załatwia ostatnie sprawy przed wyjazdem. Zaraz przyniosę rzeczy dzieci.

- Dziś niech śpią spokojnie u sąsiadów; zabierze je pani z samego rana.

- Oczywiście. Prześpi się pan na kanapie?

Dla samej Zofii była to bezsenna noc. Profesor też tylko drzemał. Następnego dnia, z samego rana, Zosia odebrała dzieci od Moniki i zawiozła do babci, bezwzględnie zakazując im mówić o Tomaszu i całej obecnej sytuacji. Cały wyjazd zabrał jej nieco więcej czasu, niż myślała;  nie chciała wzbudzać podejrzeń teściowej, więc zjadła u niej obiad i około trzeciej po południu pojechała z powrotem.

Wróciła do domu godzinę później i nie zastała w nim nikogo. Kilka razy sprawdzała komórkę, czy przypadkiem profesor do niej nie dzwonił; przeszukała dom w poszukiwaniu jakiejkolwiek kartki od naukowca, z wiadomością, dokąd się udaje i co ona sama ma robić, ale bez rezultatu.

Trzęsącymi się rękami zrobiła sobie herbaty i łyknęła kolejne tabletki uspokajające. Usiadła ciężko na kanapie i pomimo skołowania i zdenerwowania zasnęła – wyczerpanie i nieprzespana noc zrobiły swoje.

Obudził ją jakiś dźwięk, coś jak trzaśniecie drzwiami. Chwilę dochodziła do siebie – tabletki uspokajające działały od jakiegoś czasu, a że wzięła o jedną więcej, niż zalecił profesor, spowolniły niektóre reakcje Zosi. Kobieta z trudem wstała; wyszła z pokoju, chwytając się mebli i opierając o ściany. W przedpokoju ujrzała Darka i profesora. Wyglądali, jakby padli ofiarą jakiegoś kataklizmu. Potargani, z zadrapaniami na twarzach i rękach, siniakami i chwiejący się na nogach.

- Co się stało?! – Zosia od razu oprzytomniała; nagły przypływ adrenaliny zrobił swoje.

- Kochanie, zaraz ci wszystko wyjaśnię. Proszę, najpierw pomóż nam się ogarnąć.

- Panie profesorze, proszę do łazienki. Darku, dasz radę umyć się w łazieneczce przy pokoju gościnnym?

- Oczywiście.

Zofia przygotowała dwie koszule i pary spodni dla mężczyzn; wiedziała, że ubranie Darka może nie będzie dobrze leżało na profesorze, ale mimo wszystko lepsze to niż nic, zwłaszcza, jeśli musiałby wyjsć. Podała ciuchy mężczyznom i przygotowała gorącą herbatę. Na szczęście miała w lodówce jakieś gotowe danie, które natychmiast odgrzała w krótkofalówce. Kiedy Darek i profesor przyszli do kuchni, opatrzyła im skaleczenia. Po szybkim posiłku, wszyscy udali się do salonu, gdzie Darek zaczął zdawać Zofii relację z tego, co się wydarzyło.

- Kiedy pojechaliście z Adasiem, okazało się, ze Tomaszek nie ma żadnych uczuć; nie wiedział co to znaczy nienawiść; pamiętał jedynie, że kiedyś kochał. I, że osoba którą obdarował tym uczuciem, zamknęła go w jego ciele doczesnym. W pewnym momencie się na mnie rzucił, chcąc ugryźć. Nie wyobrażasz sobie, jaka siła drzemała w jego drobnym ciele. Z trudem udało mi się go obezwładnić. Muszę ci się przyznać do czegoś. Profesor też o tym nie wiedział aż do dzisiaj. Poznałem niedawno człowieka, który niedawno przeprowadził się z Afryki; pochodzi z plemienia, z którego wywodził się szaman, który przywrócił Tomaszowi życiu. Co więcej, sam jest jednym z potomków tamtego szamana i posiadł wiedzę swojego przodka. Tomaszka niestety musiałem związać. Przykro mi z tego powodu. Ale tylko tak mogłem go przetransportować. Pojechaliśmy do Evana – tak kazał na siebie mówić potomek szamana. Zaczął odprawiać swoje rytuały, podawać chłopcu jakieś wywary. To wszystko jednak, mimo upływu kilkunastu godzin, nie przynosiło w pełni oczekiwanego skutku. Musiałem więc przyjechać po profesora, by wyjaśnił, co podawał Tomaszowi, celem zmiany jego stanu. Obaj z Evanem pojechali jeszcze po jakieś środki. Kiedy podali chłopcu wszystko, wydało się, że przyniosło mu to ulgę. Evan powiedział, że tylko śmierć uwolni Tomasza od cierpienia, a nas od niebezpieczeństwa z jego strony. Wydawało się, że z chłopca uchodzi powoli życie, ale w pewnym momencie zerwał się i zaczął nas atakować. Z ledwością udało nam się go znów opanować. Nawet Evan – człowiek solidnej postury - miał z tym problem. Tomasz wycharczał jeszcze: „to jeszcze nie koniec; zemsta… nie zaznam spokoju…” i upadł. Zmarł. Przykro mi, że w taki sposób… Przykro mi, że nie pogodzony ze świtem i bez pożegnania.

- Gdzie on teraz jest?

- Zostawiliśmy go u Evana. Profesor obiecał odkręcić sprawę z dokumentami Tomaszka, żeby zatuszować sprawę.

- Co z pochówkiem?

- Evan obiecał pomóc. Nie wiem jak, ale chce przewieźć ciało chłopca do Afryki i tam pochować; twierdzi, że to ostatni element całości, żeby sprawę zakończyć.

Zofia milczała. Nie wiedziała, co myśleć. Miała mieszane uczucia. Ulga, żal, ból – tyle sprzeczności na raz.

Pełne zadumy milczenie przerwało gwałtowne walenie do drzwi. Dariusz w mgnieniu oka znalazł się przy wejściu, by zobaczyć, co się dziej.

- Mój Boże, Evan!

Do przedpokoju wpadł rosły, czarnoskóry mężczyzna. Był w opłakanym stanie; w wielu miejscach ranny – skaleczenia krwawiły obficie. Dariusz chwycił go pod ramię i doprowadził do sofy w salonie. Zofia podała wodę, jednak Evan stanowczym ruchem odsunął wszystkich od siebie.

- Nie, lepiej nie. Pogryzł mnie. Nagle wstał, po prostu. Był taki silny… Zaczął kąsać. Co za ból…

- Gdzie jest teraz?

- Nie wiem… Uciekł. Powiedział, że nigdy już nie zazna spokoju, bo wszystko zdarzyło się przez jego ojca, który już nie żyje i nie może niczego zakończyć.

- Muszę podać panu surowicę.

- Spokojnie, wziąłem już swoje środki. Dam radę; potrzebuję tylko trochę opieki przez kilka dni.

- Zostanie pan u nas. A co zrobimy z Tomaszkiem? Nie możemy od tak…

- Drodzy państwo, zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Sprawę dokumentów zostawcie mnie. Znajomy ma wobec mnie dług do spłacenia, więc z chęcią wszystko zatuszuje.

- Pan nie rozumie, profesorze. Gdzieś tam po ulicach krąży dziecko, które nadal balansuje między życiem, a śmiercią, między bytem człowieka, a bytem węża. Ja, jako jego rodzina, czuję się za niego odpowiedzialna.

- Zosiu; mamy dwoje dzieci do wychowania. Zrobiłaś co mogłaś; nie twoja wina, że Henryk zrobił to, co zrobił. Chciała obsesyjnie ratować syna…

- A on teraz cierpi…

 

Minęło dziesięć lat. Zofia leczyła się przez jakiś czas psychiatrycznie i udało się jej stanąć jako tako na nogi. Dariusz trzymał się – dla dzieci, które wkraczały na drogę dorosłego życia. Bliźniaki zdawały się nie Pamiętać o Tomaszu; zajęły się własnymi srpawami. Profesor zmarł siedem lat po pamiętnym wieczorze, który zdawał się kończyć całą historię. Evan przeżył, ale miał problemy z poruszaniem się i panowaniem nad swoim ciałem.

Pewnego dnia, u drzwi domu Dariusza i Zofii  stanął młody mężczyzna – średniego wzrostu, o krótkich, rzadkich włosach nieokreślonego koloru i delikatnej budowy ciała. Zdecydowanie zadzwonił do drzwi.

- Już idę! – w środku dały się słyszeć męskie kroki.

- Dzień dobry, w czym mogę panu służyć?

- Jessstem Tomaszszsz…

- Mój Boże, ale sobie porę na odwiedziny po latach znalazłeś! Wchodź, szybko. Pójdziemy do garażu. Bądź cicho.

- Co jessst?

- Przecież Zofia nie zna prawdy!

- No tak…

- Czego chcesz?

- Mają już dość mojej ssssurowicy. Wszystko ładują dziś w chemię… Nie mam co z ssssobą zrobić. Tu masz kasę za moją pracę, tylko mi pomóżżżż.

- A Evan?

- Wraca do Afryki dopiero za miessssiąc; do tego czasssu muszszszę cośśś ze sssobą zrobić.

- Już dość ci pomogłem. Daj nam spokój! Bierz tę kasę  i spadaj!

- A chceszszsz sssię ssstać taki jak ja?

Tomasz uniósł górną wargę; dwa zęby u góry były cieniutkie i ostre. Kapał z nich jad. Z gardła dał się słyszeć głośny syk.. Darek szybkim ruchem chwycił ogromny drąg, który od lat stał zapomniany w kącie. Z całej siły zamachnął się… Dał się słyszeć głuchy łoskot; dookoła pojawiła się krew. U stóp Dariusza leżał martwy Tomasz..

 

 

 

 

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz