1.
Mama zawsze mi powtarzała, że nie każdy, kto posiadł umiejętność zapisywania liter, zostanie literatem. Ściągała mnie w ten sposób na ziemię, kiedy zaczynałam marzyć o byciu pisarką. Widziałam siebie, jak piszę pod natchnieniem, aż pali się papier pod moją ręką, a długopis dymi… Komputer wypełniony moimi tekstami, które się podobają wielu odbiorcom i są rozchwytywane… Ach, te dziecięce marzenia.
W szkole uczyłam się dobrze. Mama jednak pilnowała, bym szczególnie przykładała się do przedmiotów ścisłych, mimo moich humanistycznych zapędów.
„Humanista nie powinien się ograniczać to przedmiotów takich jak języki, czy historia” – powtarzała do upadłego – „Humanista to człowiek ciekawy różnych stron życia”. Siedziałam więc godzinami nad matematyką; z fizyki pomagała mi koleżanka.
Robiłam to wszystko, czego oczekiwała mama i nauczyciele. Mam zapewnione w miarę godne życie dzięki temu, ale nie spełniłam wielu moich marzeń. Moja siostra tymczasem sama mogła wybierać to, czego chciała się uczyć, a rodzice zawsze byli zadowoleni z jej wyborów.
- Paula, czekaj!
Dziewczyna zatrzymała się zaskoczona. Michał biegł za nią ciężko dysząc.
- Co się stało?
- Zapomniałaś teczki z dokumentami.
- Dzięki. Ale wydaje mi się, że to nie jedyny powód, że goniłeś za mną aż taki kawał i to w kierunku odwrotnym, niż do twojego domu?
- Nie, dlaczego?
- Cóż, może się mylę, ale daje mi się, że nie jesteś ot tak, koleżeńsko bezinteresowny.
- Jesteś dobrym obserwatorem. – Michał wydał się trochę zbity z tropu. – Tak, chciałbym z tobą porozmawiać, ale nie tutaj. Może wejdziemy na kawę?
- Za rogiem jest kawiarnia. Chodź, ale streszczaj się, bo nie mam dziś dużo czasu.
Usiedli w środku, przy stoliku w kącie, nieco zasłoniętym dużą rośliną doniczkową i zamówili kawę.
- Słucham cię.
- Dobrze, powiem zwięźle. Zależy mi na twojej współpracy przy projekcie, o którym dzisiaj rozmawialiśmy na zebraniu.
- Przykro mi, ale już wzięłam Jolę do zespołu. Orientuje się w tematyce.
- Ja też wiem to i owo.
- Tylko widzisz, obie mamy już pewne materiały zebrane. Nie planowałyśmy dobierać nikogo do tego projektu.
- Nie chodzi mi o dobieranie, tylko o zmianę partnera. Ja zamiast Joli.
- Nie, nie mogę jej tego zrobić; za bardzo się stara; to byłoby nie w porządku.
- Wiesz, że jestem dobry. Ze mną masz szansę na sukces, a bez powodzeń nie utrzymasz się w firmie.
- Cenię twoją troskę, choć nie wiem, z czego wynika. Jednak nie zmieniam decyzji co do tego, z kim pracuję. Może przy następnym projekcie, ale to też zależy od tego, co to będzie. – Paula najwyraźniej uznała rozmowę za zakończoną. – Rachunek proszę! Pozwolisz, że zapłacę za siebie?
Podała pieniądze kelnerce i wyszła, rzucając Michałowi niedbałe „cześć”.
- Jeszcze pożałujesz – mruknął mężczyzna pod nosem.
Weekend przeleciał Pauli bardzo szybko. Na chwilę zapomniała o pracy, by podładować akumulator i móc rzucić się w wir obowiązków już od poniedziałku.
Zaraz z samego rana wezwał ją do siebie szef. Nieco zaskoczona, szybko przyczesała włosy i ruszyła do jego gabinetu.
- Dzień dobry, pani Paulino. Proszę zamknąć drzwi i usiąść. – dyrektor uśmiechnął się lekko, jednak trudno było wyczuć, w jakim naprawdę jest nastroju. Paulina odwzajemniła przywitanie i posłusznie usiadła na wskazanym krześle.
- Pani Paulo, niestety nie mam pomyślnych dla pani wiadomości. Sprawa dotyczy ostatniego realizowanego przez panią projektu. Dostałem poufną informację, że zaprezentowane materiały noszą znamiona plagiatu. Sprawdziłem to i niestety stwierdzam, że sprawa wymaga gruntownego zbadania. Do czasu zakończenia tego procesu jestem zmuszony wysłać panią na bezpłatny urlop.
- Ale jak to? Nie rozumiem! Wszelkie badania robiłam sama; podobnie z wnioskami – są mojego autorstwa!
- Niestety, póki co dowody mówią co innego.
- Czy mogę zobaczyć materiały, którymi według pana źródła, miałam się posłużyć w tak nieuczciwy sposób?
- Niestety nie. Jeśli informacje są prawdziwe, to pani wie, o co chodzi. Wtedy też będę musiał zdecydować się na zakończenie współpracy. Ze względu na pani dotychczasową pracę, będę proponował rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. To chyba będzie w porządku z mojej strony, prawda? Jeśli okaże się pani niewinna, natychmiast przywrócę panią do pracy.
W Pauli zawrzało. Czyżby Michał? Byłby aż tak wredny?! Na pewno ma niezłe chody u szefa i mógłby to wykorzystać… Z trudem zdołała się opanować, mimo ogromnego poczucia krzywdy.
Wstała i zamierzała wyjść.
- Sądzę, że powinien pan się przyjrzeć pracy Michała Pisza; nie wszystkie jego wyniki są efektem jego własnej pracy.
- A cóż to ma znaczyć?!
- To, co powiedziałam. I proszę się nie martwić więcej moją osobą; odchodzę. Zaraz przyślę panu wypowiedzenie. Żegnam!
Szła korytarzem nerwowo zagryzając wargi, żeby się nie rozpłakać. Co za upokorzenie! Była wściekła i rozżalona. Co teraz będzie? Czy powinna powiedzieć matce? Lepiej nie. Ale może chociaż pójść do domu rodziców, żeby ostudzić swoje emocje i popatrzeć na swoją sytuację z na chłodno.
- Paulinko, kochanie, nareszcie nas odwiedziłaś! – matka wyciskała Paulinę za wszystkie czasy. – Wejdź; dobrze się składa, że przyszłaś. Co za zbieg okoliczności! Justyna jest u nas; przyszła z Grzesiem. Właśnie oznajmili nam, że biorą ślub.
- Ślub?! Tak szybko?
- Ciszej. A co w tym dziwnego? Na co czekać? Dogadują się, jest im ze sobą dobrze.
- Ależ mamo; on tylko czyha na kasę Justyny.
- No wiesz! Zabraniam ci tak mówić! A teraz wejdź grzecznie do pokoju i pogratuluj narzeczonym. I żadnych tego typu dziwnych sugestii! Nie dzisiaj i nie tutaj.
Paula westchnęła i kiwnęła zrezygnowana głową.
- Hej siostruniu! – Justyna z głupawym uśmiechem blondynki podbiegła do siostry i musnęła jej policzek w delikatnym pocałunku.
- Witaj. Dzień dobry, Grzegorzu. Właśnie mama powiedziała mi o was. Gratuluję.
- Dzięki, kochana. Aha, mamy do ciebie prośbę. Czy nie udostępniłabyś nam na razie mieszkania, które dostałaś od rodziców? Masz dobrze płatną pracę, poradzisz sobie; wynajmiesz coś albo nawet weźmiesz kredyt na nowe. A wiesz, w jakiej my jesteśmy sytuacji – Ja dalej szukam czegoś, Grześ jeszcze nie awansował, nie stać nas na wynajem i płacenie komuś za to, co nie nasze…
- Co to za pomysł! – Paula nie mogła dłużej usiedzieć spokojnie.
- Córeczko, bardzo cię proszę! – matka przytuliła ją do siebie. – Jesteś taka zdolna.
- Mamo, dość! Może najwyższy czas, żeby Justyna zaczęła ponosić konsekwencje swoich decyzji. Zrezygnowałam z marzeń, ciężko pracowałam, by osiągnąć to, co mam dzisiaj.
- Zapominasz się. – ton głosu matki zmienił się diametralnie. – Wszystko co masz, właściwie osiągnęłaś dzięki nam. Mieszkanie też.
- Ach tak - Paula niemal płakała. – Wobec tego w porządku; dajcie mi miesiąc.
Wstała i bezceremonialnie wyszła z domu rodziców, pozostawiając zdumioną rodzinę samą sobie.
2.
„Praca, praca i jeszcze raz praca” – powtarzała mi mama. Miałam mało czasu dla babci. Nawet, kiedy spędzałam u niej wakacje, musiałam przygotowywać się do kolejnego roku w szkole. W tym czasie Justyna jeździła na wczasy z rodzicami; później chwaliła się zdjęciami i puchła z dumy, bo ja – no cóż – nie miałam specjalnie co opowiadać. Nikogo nie interesowało piękno przyrody, które mnie zachwycało, i które już samo w sobie uważałam za przygodę godną opowiedzenia. Tylko na spacery miałam czas i przyzwolenie – poza nimi było czytanie lektur i utrwalanie tego, czego już się nauczyłam z przedmiotów ścisłych.
Spakowała swoje rzeczy. Nie było ich wiele. Na szczęście babcia zgodziła się ją przyjąć. Część paczek wysłała do niej pocztą; ze sobą wzięła tylko bagaż podręczny.
Babcia mieszkała w maleńkim miasteczku. Paula zadzwoniła do niej jeszcze tego samego dnia, kiedy wyszła rozżalona z domu rodzinnego. To była długa rozmowa. Dziewczyna wszystko opowiedziała starszej kobiecie, z którą ostatnim razem widziała się prawie dziesięć lat wcześniej. Po raz pierwszy spotkała się z całkowitym zrozumieniem, współczuciem i gotowością pomocy, choć wiedziała, że babci wiedzie się średnio.
Klucze od mieszkania Paula podrzuciła do skrzynki pocztowej przy domu rodziców; nie zadzwoniła do drzwi, nie powiedziała, gdzie się teraz przynajmniej tymczasowo osiedli. To nie miała teraz sensu.
Matka wydzwaniała do niej na komórkę kilka razy, zapewne z żądaniem, żeby Paula przeprosiła wszystkich i zrobiła znowu dokładnie to, czego oczekiwała od niej matka. Ojciec znowu milczał, w zupełności podporządkowany żonie – dla świętego spokoju i wygód.
Żeby przez jakiś czas nie musieć pamiętać o rodzinie, Paula zmieniła numer telefonu. Dla porządku napisała do niej krótką kartkę, że nic jej nie jest, że wyjeżdża zacząć nowe życie i że się odezwie, jak sobie poukłada chociaż najważniejsze sprawy. Babcia obiecała dyskrecję. Zresztą jej córka przynajmniej przez jakiś czas nie wpadnie na to, że Paula pojedzie akurat do babci. Tak przynajmniej twierdziła.
Babcia Zofia mieszkała w piętrowym domku z niewielkim ogródkiem, na przedmieściach niewielkiej miejscowości.
Paula nieśmiało pchnęła furtkę i zadzwoniła. W środku dały się słyszeć kroki i otwieranie zamka. I już po chwili starsza kobieta stała w drzwiach domu i uśmiechała się.
- Witaj, kochanie! Ale wyrosłaś i wypiękniałaś! No, kochanie, co się stało?
Paula nie wytrzymała i jeszcze na progu się rozpłakała. Szybko jednak powstrzymała łkanie.
- Przepraszam babciu. To wszystko zwaliło się na mnie na raz.
- Nie szkodzi, dziecino. Rozumiem. Wiem, jaka jest niestety moja starsza córka – podobna do swojego ojca, jak nie wiem, co. Usiądź; zjemy coś i opowiesz mi wszystko dokładnie jeszcze raz, dobrze?
Pauli jeszcze z nikim nie rozmawiało się tak dobrze. Babcia rozumiała ją doskonale.
- Odzyskałam wnuczkę – powiedziała w końcu z uśmiechem. – Bardzo się cieszę.
- A Justyna?
- Cóż, sama wiesz, na jakiego człowieka wychowali ją twoi rodzice.
- Niestety.
- A teraz wychodzi za mąż?
- Tak. Niepokoi mnie to; tak krótko znają się z Grześkiem. On sam to chyba kawał lenia. Niby szuka pracy, ale ma o sobie tak wysokie mniemanie, że chyba nieprędko ją znajdzie. Na rękę więc mu jest, że Justyna pochodzi z w miarę dobrze sytuowanej rodziny.
- Powiedziałaś o swoich wątpliwościach?
- Kilka razy. Mama jednak uważa, że Justyna jest szczęśliwa, a Grzesiek, cytuję: „wygląda jak amant filmowy, wszystkie dziewczyny się za nim oglądają”. To jest dla niej najważniejsze. I to, że jego ojciec jest bankierem. Tylko zapomina, że pan Nowak zapowiedział, że nie da grosza synowi, póki ten nie stanie się samodzielny finansowo, to znaczy, dopóki nie przestanie wisieć na kimkolwiek pod tym względem.
- Zrobiłaś ze swojej strony wszystko. Teraz twoje matka i siostra będą mogły mieć pretensje tylko do siebie. Ty sobie dasz radę sama, jak zawsze. A teraz chodź. Odpoczniesz trochę.
- Ale babciu, musze zacząć szukać jakiejś pracy. Nie wyobrażam sobie, żebym miała być ci ciężarem. I tak dużo dla mnie robisz.
- O to się nie martw. Sądzę, że akurat z tym sobie poradzimy. Ale to jutro. Dziś pójdziemy na spacer. Zaczynasz nowe życie, a dzisiejszy dzień jest przerywnikiem miedzy wczorajszym, a tym całkiem nowym.
- Czuję się nieswojo.
-Dlaczego?
- Do tej pory tylko goniłam. Zawsze miałam coś do roboty. Pozwalałam sobie na wolne tylko w weekendy; czasem szłam na tydzień urlopu, który tez odbywałam w biegu, żeby jak najwięcej przez tych kilka dni pozwiedzać.
- Podobało ci się to?
- Cóż, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Po prostu przywykłam.
- Ale czy tak chciałaś żyć? Akurat to robić?
- Nie miałam właściwie nic przeciwko.
- A niczego ci w tym całym rozgardiaszu nie brakowało?
- Cóż; nikomu nigdy o tym nie mówiłam; zawsze chciałam mieć więcej czasu na czytanie i – kto wie – może w końcu i na pisanie. To głupie…
- Wcale nie. W życiu powinno się mieć czas na realizację takich marzeń.
- Ale to głupie.
- Dlaczego?
- Ot, takie dziecinne marzenie; mama nazwałaby je fanaberią.
- Właśnie; mama. Najwyższy czas przestać się pod pewnymi względami patrzeć w przeszłość. Wszystko się zmienia i ty też.
- Niby tak.
- A miłość?
- Co, miłość?
- Brałaś ją pod uwagę w swoim życiu? Przeznaczyłaś choć skrawek miejsca? A przyjaźń?
- Miewałam znajomych; w telefonie jest trochę kontaktów.
- Nie pytam o osoby, z którymi chadza się od wielkiego dzwonu na piwo, czy czatuje przez Internet. Pytam o kogoś, kto byłby gotów przyjść do ciebie w środku nocy, jeśli byś mu powiedziała, że świat ci się właśnie zawalił albo zachorowałaś i masz wysoką gorączkę.
- Nawet nie wpadłoby mi do głowy zaprzątać czymś takim głowy komukolwiek.
- Dopóki jesteś zdrowa i masz kogoś z rodziny, kto chce i może ci pomóc, to o tym nie myślisz, ale nikt nie jest wieczny – babcia zadumała się nagle.
- Babciu, proszę, nie rozmawiajmy dziś o rzeczach ostatecznych.
- Chcesz, czy nie, one zawsze nam towarzyszą, nawet jeśli nie masz czasu o nich od czasu do czasu pomyśleć. Nie uciekaj od nich, ale nie popadaj też w skrajności – babcia uśmiechnęła się. – No, już dobrze. Wracajmy. Od jutra zaczniemy działać.
Paula nawet nie wiedziała, że jest aż tak zmęczona. Była przekonana, że wydarzenia ostatnich dni, ani rozmyślania o wszystkich tych wydarzeniach, nie pozwolą jej zasnąć ot tak, jednak myliła się. Ledwo przyłożyła głowę do poduszki, zasnęła kamiennym snem i obudziła się dopiero koło dziewiątej rano. Dawno tak długo nie spała. Czułą się cudownie wypoczęta. Zeszła na dół, gdzie babcia przygotowywała właśnie śniadanie.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, Paulinko. Wyspałaś się?
- Tak, dziękuję. Tak mi głupio, zaspałam!
- Zaspałaś? A byłaś z kimś umówiona?
- Nie.
-Więc wszystko w porządku – starsza pani odetchnęła z ulgą. – Siadaj i jedz.
Paula posłusznie wykonała polecenie.
Po śniadaniu obie kobiety wyszły do ogrodu.
- Dzwoniłam dziś do znajomego. Chyba będzie miał dla ciebie pracę. To nic takiego, ale na początek powinno wystarczyć. Z biegiem czasu znajdziesz sobie coś innego; decyzja będzie należała do ciebie.
- Babciu! Jesteś cudowna! – dziewczyna mocno przytuliła starszą panią.
- No już dobrze, dobrze. Konrad zadzwoni do ciebie przed końcem tygodnia.
- Konrad?
- No, ten znajomy.
- Jesteście po imieniu?
- A co w tym złego? – Zofia zarumieniła się lekko.
- Czyżby coś poważnego? – dziewczyna spojrzała na nią z figlarnym błyskiem w oku.
- A co ty taka ciekawska? – Zofia klepnęła ją po ramieniu z uśmieszkiem igrającym w kącikach ust.
- Dobrze, już dobrze, poddaję się. – Paula znów się zaśmiała
- Poznasz go na pewno osobiście. Nie tylko na gruncie zawodowym. W niedzielę przyjdzie na obiad.
3.
„Bóg dał ci rozum, to go używaj” – to właśnie ciągle słyszałam w domu. Nigdy nikt nie wspomniał o sercu. Miałam kierować się rozumem. Nie zastanawiałam się więc nad równowagą między sercem a rozumem. W wyobrażeniach o przyszłości nie było miejsca na związek. Już nie mówiąc o tzw. błędach na tle uczuciowym czy emocjonalnym.
Nie spotykałam się z nikim. Jako nastolatka zakuwałam, nie myślałam o rozrywkach w postaci dyskotek, czy wyjść ze znajomymi. Koleżanki z klasy balowały do późnej nocy w weekendy; mi to jakoś nie odpowiadało.
Potajemnie marzyłam o księciu z bajki, ale to były tylko nieśmiałe marzenia przed snem.
Konrad zadzwonił do Pauli w środę i powiedział, gdzie ma się zgłosić. Nie było daleko; jakieś piętnaście minut piechotą.
Po raz pierwszy od kilku lat Paula poczuła tremę. Poprzednią prace znalazła będąc jeszcze na studiach i zdążyła już zapomnieć to uczucie. Weszła do niewielkiego budynku i odnalazła wskazane w rozmowie telefonicznej drzwi. Zapukała.
- Proszę!
Weszła do środka. Przy biurku siedział siwiejący mężczyzna.
- Dzień dobry. Rozmawiałam dzisiaj przez telefon z panem Konradem i…
- Ach tak, mówił mi, że pani przyjdzie. Proszę usiąść.
- Proszę, tu są moje dokumenty aplikacyjne.
- Hmm, świetne! A co się stało, że tak nagle opuściła pani ostatnią pracę?
- Nie chciałabym do tego wracać. Powiedzmy, że chciałam coś z życiu zmienić.
- Niestety nie mogę pani zaproponować, nic równie ambitnego w porównaniu do pani poprzedniego zajęcia. Potrzebujemy tutaj sekretarki. Co pani na to?
- Chętnie – Paula uśmiechnęła się.
- Dobrze, zacznie pani od pierwszego przyszłego miesiąca.
- Babciu? Babciu, jesteś tam?
Pauli odpowiedziała głucha cisza. Dziewczyna wyjęła telefon i wybrała numer babci. Włączył się automat, informujący, że abonent ma wyłączony telefon. Paula zaczęła szukać jakiejś kartki z wiadomością. Obeszła cały dom i niczego nie znalazła.
- Cholera. Co teraz?
W tym momencie zadzwoniła telefon stacjonarny.
- Słucham?
- O, jesteś! Kochana, przepraszam, musiałam wyjść, wyładowała mi się komórka, a nie pamiętam twojego numeru.
- Babciu, co się stało?! Nic ci nie jest?
- Ależ skąd! Konrad zaprosił mnie niespodziewanie na obiad. Wrócę do siódmej. A co tam u ciebie?
- Świetnie! Zaczynam prace za dwa tygodnie; podziękuj panu Konradowi ode mnie.
- Sama to zrobisz w niedzielę.
Babcia wróciła późnym wieczorem. Promieniała. Paula cieszyła się razem z nią. Siedziały jeszcze i popijając kakao rozmawiały jeszcze jakiś czas, zanim poszły spać. Dziewczyna widziała, że w kobieta wstąpiło nowe życie; najwyraźniej przestała się czuć samotna i znalazła nowy cel oraz sens.
Tydzień mijał spokojnie. Paula po raz pierwszy miała prawdziwe wakacje. W miasteczku niewiele się działo; dziewczyna po raz pierwszy doznała takiego spokoju. Nie musiała się z nikim ścigać, ani spełniać czyichś nadziei lub oczekiwań co do czasu i jakości efektu pracy. Po raz pierwszy zaczęła myśleć o tym, jak naprawdę chciałaby się realizować.
Patrząc na szczęście babci, która co i rusz rozmawiała z Konradem przez telefon i „wyskakiwała na chwileczkę”; wracała cała w skowronkach, uroczo rozkojarzona, śmiejąca się z wynikających z tego błędów i niedopatrzeń, dziewczyna nagle sama zaczęła za czymś tęsknić.
Zaczęła odczuwać samotność, ale nie tę wynikającą po prostu z braku znajomych; zaczęła się w niej budzić tęsknota za kimś szczególnym, z kim mogłaby czasem po prostu być. Nie zwierzała się jednak z tego nikomu.
W niedzielę Zofia i Paula przygotowały obiad; oczekiwały Konrada około drugiej po południu. Babcia miała wyraźną tremę; po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat zaprosiła do domu mężczyznę, na którym jej zależało. Co chwilę pytała Paulę, czy dobrze wygląda i czy o niczym nie zapomniały. To spowodowało, że trema udzieliła się i dziewczynie.
- Zaraz chyba wybuchniemy – zaśmiała się nerwowo Paula.
- Oby nie – Zofia nerwowo poprawiła fryzurę. – Nigdy bym sobie tego nie darowała, po tylu latach i przygotowaniach…
Rozległ się dzwonek do drzwi.
- No, już, weź się w garść, Zofio – starsza pani ruszyła do drzwi.
Pierwsze, co zauważyła po ich otwarciu, to ogromny bukiet pięknych kwiatów.
- Witam piękną panią! – wysoki, elegancko ubrany, szpakowaty mężczyzna wszedł i szarmancko pocałował Zofię w rękę. Podał jej bukiet. – Proszę wybaczyć, że taki skromny.
- Konradzie, zawstydzasz mnie.
- Cóż, sam jestem zakłopotany. Dawno nie byłem na obiedzie u pięknej kobiety.
- I znowu!
Paula uśmiechnęła się mimowolnie.
- Witam panią – tym razem Konrad zwrócił się do niej. – To pani jest Paula, prawda?
- Tak; miło mi pana poznać. Chciałabym podziękować za wstawiennictwo w pracy.
- Ach, to była już pani u Rafała! Świetnie. I co?
- Zaczynam od pierwszego.
- Wspaniale! Gratuluję!
- Chodźmy do salonu – Zofia gestem zaprosiła gościa do pokoju.
Atmosfera rozluźniła się całkowicie. Wszyscy świetnie się bawili. Konrad okazał się być mądrym, wrażliwym człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru. Paula widziała, że Zofia i gość mają się ku sobie. Cieszyło ją to bardzo.
Kiedy dzień chylił się ku wieczorowi, mężczyzna pożegnał się, zaprosił Zofię na wtorek do restauracji i wyszedł.
- No i co? Co myślisz? – Zofia prawie podskakiwała dookoła Pauli, niczym małą dziewczynka, oczekując zdania kogoś dorosłego w sprawie swojego wyboru.
- Bardzo miły człowiek. I nie mówię tego dlatego, że mi pomógł z pracą. Wydaje się być bardzo ciepły, szczery i…uczuciowy.
- Strzeliłaś w dziesiątkę. Ja czuję tak samo. Ale chciałam usłyszeć twoją opinię, bo boję się, czy moje widzenie nie jest zbyt subiektywne. Widzisz, chyba się zakochałam…
- Wiem babciu – Paula uśmiechnęła się serdecznie i uściskała babcię. – Wiem i bardzo się cieszę.
Tego wieczoru Paula nie mogła zasnąć. Czy to właśnie za tym tęskni? Przypomniała sobie swoje nastoletnie marzenia przed snem. Marzenia o kimś, kto podzieliłby się z nią swym ciepłem i życiem.
Ale to małe miasteczko. Nie zagrzeje tu długo miejsca; musi tylko stanąć na nogi finansowo. Babcia też układa sobie jeszcze życie i Paula wiedziała, że za niedługo może się tu zacząć czuć jak piąte koło u wozu, choć babcia będzie się zarzekać, że jest tu mile widziana. Tak, babcia ją kocha, ale zasługuje też na odrobinę prywatności w swej pełni szczęścia z Konradem. Oboje chyba na to zasłużyli.
Myśli Pauli jeszcze przez chwilę krążyły wokół wszystkich wydarzeń ostatnich dni oraz jej ogólnej sytuacji; w końcu jednak zapadła w głęboki sen.
4.
W domu nie rozmawiało się o miłości, a tym bardziej o seksie. Wszystkiego dowiedziałam się z kilku źródeł po trosze. Zaczęło się od podręcznika biologii w podstawówce, później przyszły gazety z listami od nastolatek do „psychologa” – pisały także o TYCH sprawach i przysłuchiwanie się rozmowom koleżanek. Skąd one czerpały wiedzę, nie wiem. Po tym względem nie byłam jedną z nich. Pewne sprawy mnie zawstydzały, poza tym nie miałam na nie czasu.
Przez skórę czułam, jakie tematy są na pograniczu tabu, wiec nie poruszałam ich w domu. Z jednej strony rodzice oczekiwali „porządności” i chyba sądzili, że skoro się pewnych spraw nie porusza, to one dla mnie i Justyny nie istnieją. Co do mojej siostrzyczki, chyba się pomylili. Miała dużo szczęścia, że nie wpadła i nie zaliczyła żadnej innej przygody, jak choroba, czy gwałt. Czy matka domyślała się, co wyczynia jej młodsza córka? Nie wiem, może; tylko nie chciała się sama przed sobą przyznać, że coś takiego dzieje się z jej dzieckiem. Prawdopodobnie tym bardziej kochanym i rozpieszczanym.
Po tygodniu Paula zdecydowała się zadzwonić do rodziców. Spodziewała się wymówek i ogólnie niezbyt miłej rozmowy. Ku jej zdumieniu, matka od razu przystąpiła do zdawania relacji, co słychać. Była oburzona. Dopiero teraz dostrzegła, jakim naprawdę człowiekiem był Grzegorz.
- I wiesz? – trajlowała. – Co za bezczelny typ; spodziewał się, że damy im w prezencie ślubnym pieniądze na budowę domu. Co za typ! A wiesz, on wcale taki przystojny nie jest. Justysia też jest w szoku. Do niczego jej nie namawiam, ale sama chyba zaczyna zmieniać swój stosunek do Grzegorza. Coś czuję, że nic z tego ślubu nie będzie.
- Mamo, spokojnie. Jak się w ogóle czujecie?
- W porządku córeczko. A co u ciebie? Gdzie ty się właściwie podziewasz?
- U babci Zosi. Mam tu nową pracę.
- Żartujesz! Odeszłaś z poprzedniej? Mam nadzieję, że znalazłaś coś równie ambitnego?
- Mamo, wszystko w porządku; jestem zadowolona z tego, co mam.
- To w porządku. Kochana, muszę już kończyć, jestem umówiona do kosmetyczki.
- Pa, mamo. Pozdrów wszystkich.
Paula odłożyła słuchawkę. Zdumiało ją to, że po raz pierwszy matka nie rozpamiętywała jej niewłaściwego zachowania. Po prostu, zapomniała. Tak była pochłonięta Justyną i samą sobą. Może to i lepiej, łatwiej będzie nawiązać znowu jakieś poprawne stosunki, bo mimo wszystko nie chciała zrywać kontaktu z rodziną.
Do podjęcia pracy pozostał tylko tydzień. A może aż, bo co tu właściwie robić?
- I jak tam Jola?
- Jakby o wszystkim zapomniała. Wolałam wiec do tego nie wracać.
- To i lepiej. Pójdziesz po warzywa na bazar?
- Oczywiście, babciu.
- Tu masz listę zakupów. Kup też może lody. – Zofia uśmiechnęła się filuternie. – Muszę ci się przyznać, że jestem strasznym łasuchem.
- Ja też – zaśmiała się Paula.
Wzięła torebkę, włożyła buty i wyszła.
Zakupy udało się jej załatwić dość szybko. Wracała już do domu, kiedy nagle potknęła się i upadła. Poczuła dotkliwy ból w kostce. Zakupy rozsypały się dookoła, a Paula nie mogła się nawet ruszyć. Rozejrzała się wokół siebie – na ulicy nikogo. No tak, taka pora, że wszyscy są w pracy, a akurat ta ulica nie nadawała się na przechadzki dla osób, które miały akurat wolne, czy były już na emeryturze.
W tym momencie zza zakrętu wyjechał na rowerze mężczyzna. Dojrzał ją, bo przyspieszył i zatrzymał się tuż koło niej.
- Co się stało? Jest pani cała? Ktoś pani zrobił krzywdę?
- Nie, nie; potknęłam się. Kostka mnie boli. I zakupy mi się rozsypały.
Mężczyzna zaśmiał się.
- Że też w taki momencie myśl pani o zakupach. Proszę najpierw pokazać nogę.
Paula lekko syknęła.
- O, przepraszam. Kostka jest skręcona; na szczęście nie zwichnięta. Zrobimy tak, pozbieram pani zakupy i zawiozę panią do przychodni; jest jakieś dwieście metrów stąd. Proszę mi zaufać.
Mężczyzna okazał się bardzo silny. Sprawnie upchnął zakupy w koszyku na bagażniku, a Paulę na siodełku. Nie była to zbyt wygodna jazda, jednak dziewczyna była wdzięczna wybawcy za pomoc.
- Mam na imię Tymoteusz. Ale nie lubię tego imienia, mów mi Tomek.
- A mnie się podoba Tymek.
- Może więc być i Tymek.
- A ja jestem Paulina, ale mów mi Paula.
Kiedy dojechali, pomógł jej wejść do przychodni. Obiecał, że poczeka na korytarzu. Pauli zrobiono prześwietlenie, które potwierdziło diagnozę – kostka była skręcona. Została wiec unieruchomiona, a dziewczyna miała przez jakiś czas jej nie nadwerężać.
Kiedy wykuśtykała z gabinetu, mężczyzna siedział nadal w poczekalni.
- Jesteś…
- Tak, jak obiecałem. Poza tym mam twoje zakupy. Obawiam się tylko, że lody się całkiem roztopiły.
- Ojej, faktycznie; babcia będzie zawiedziona.
- A więc miały być dla babci?
- Dla nas obu, ale babcia stawiała; ja miałam tylko kupić – Paula była wyraźnie zmartwiona.
- Pomogę ci wrócić do domu, a po drodze kupimy drugie.
- Mam nadzieję w takim razie, że pomożesz nam je zjeść.
- To zaproszenie?
- Owszem.
- O mój Boże, co się stało? Długo nie wracałaś, a nie wzięłaś komórki. Zaczęłam się już poważnie martwić.
- Przewróciłam się i skręciłam kostkę. A Tymek pomógł mi się pozbierać, dostarczył najpierw do przychodni, żeby mnie poskładano, a później do domu.
- To miło z pana strony; proszę wejść.
- Zaprosiłam Tymka na lody. Kupiliśmy nowe, bo przez moją niefortunną przygodę, tamte się roztopiły. Obawiam się też, że zgniotłam kilka pomidorów.
- To doprawdy straszne – zaśmiała się Zofia. – odliczę ci za nie z pierwszej pensji.
- Ojej, praca; mam zacząć za kilka dni.
- Spokojnie, damy radę; ty tylko wypoczywaj i daj nodze odpocząć. – Zofia przymrużyła jedno oko filuternie. – Znam kilka domowych, sprawdzonych sposobów na takie skręcone kostki.
To było naprawdę miłe popołudnie. Zeszło bardzo szybko.
Paula patrzyła na Tymka z wielką sympatią. Była mu naprawdę wdzięczna – za empatię, pomoc i za poświęcony jej czas.
Okazało się, że mężczyzna jest dziennikarzem i złota rączką; sam przyznał, że to nietypowe połączenie, ale zarazem przydatne. Do miasteczka przyjechał na wakacje do dalszej rodziny. Mieszkał nad morzem, czyli około dwustu kilometrów dalej. Paula poczuła niewielki zawód – odległość oznaczała, że być może ta znajomość zakończy się równie nagle, jak się zaczęła. Starała się jednak nie dać tego po sobie poznać.
Wieczorem pożegnali się jak starzy przyjaciele. Zofia dziękowała Tymkowi bardzo wylewnie; Paula poczuła nawet niewielkie zażenowanie, ale gość śmiał się tylko i mówił, że każdy porządny człowiek zrobiłby to samo.
Kiedy wyszedł, obie panie były dosyć zmęczone; dawno aż tyle nie mówiły i nie słuchały. Tymek miał dość rozległą wiedzę na wiele tematów – przede wszystkim dzięki pracy. Opowiedział im to i owo.
- Podoba ci się, co?
- Oj babciu, babciu. To tylko ktoś, kto pomógł mi w sytuacji życiowej, Tak to ujmijmy. Czy musi mi się z tego powodu aż podobać?
- Ale jednak rumienisz się; przez całe popołudnie przytrafiło ci się to kilka razy, kiedy patrzyła na ciebie albo starał się zajrzeć ci prosto w oczy.
- Faktycznie, jest miły i…
- I niezłe z niego ciacho. Tak chyba mówią kobiety w twoim wieku? No, przyznaj się, pycha, prawda?
- Babciu, co by powiedział pan Konrad?
- Spokojnie; wie, że nie podrywałabym mężczyzn w wieku własnej wnuczki, ale podziwiać na odległość mi wolno, tak jak i jemu – w oczach babci znowu pojawiły się filuterne iskierki.
- Wiesz, nie zastanawiałam się nad czym, czy jest tym ciachem, czy nie.
- Paulinko, Paulinko… Nigdy nie oglądałaś się za ładnymi chłopcami?
- Nie, jakoś nie… Babciu, nie rób takiej miny; nie oglądałam się wyłącznie dlatego, że moim priorytetem była nauka, a później praca.
Zofia westchnęła.
- Faktycznie, wy młodzi albo szalejecie w objęciach wielu partnerów i robicie tym sobie problemy albo zupełnie stronicie od związków, bo robicie tę całą karierę; szalony wyścig szczurów przewraca wam w głowie.
- Babciu, wiesz, że czasy są trudne. Trzeba z czegoś żyć. Dziś praca to skarb.
- Wiem, kochana. Nie myśl, że za moich czasów było łatwo. Było po prostu inaczej. My mieliśmy inne, ale jednak problemy.
- Tak, pamiętam, uczyłam się o tym.
- Uczyć się, a przeżyć lub słuchać o tym od kogoś, kto to przeżył, to dwie różne sprawy.
- Pewnie masz rację. Właściwie to chętnie bym posłuchała twoich wspomnień. Ale teraz jestem tak strasznie zmęczona, że muszę iść natychmiast spać.
- Dobranoc, kochana. Gdybyś czegoś potrzebowała, zawołaj; mam lekki sen.
5.
Nigdy nie rozmawiałam z mamą o przeszłości, o historii rodziny. Mało wiem o moich korzeniach. Z ojcem prawie w ogóle nie rozmawiałam. Miałam czasem wrażenie, że on chciałby pogadać, ale ja zawsze byłam zajęta. Nikt niby nade mną nie stał; wystarczyło to, że za najmłodszych lat przywykłam do pracy; lekcje zawsze musiały być przygotowane na medal; chciałam dać z siebie wszystko – smak dobrych ocen był najlepsza nagrodą. Ile straciłam przez to, że nie znajdywałam czasu na nic innego poza nauką? Nie, nie namawiam nikogo do rzucenia nauki, gdyby ktoś mnie pytał o zdanie; mi jednak brakowało zdroworozsądkowego podejścia do tej sprawy. Brakło mi umiejętności wyważenia pewnych spraw. Teraz zaczynałam się zastanawiać, czy dobrze robię. Może najwyższy czas zacząć żyć?
Wkrótce po kontuzji Pauli nie było śladu. Zaczęła nową pracę. Szybko się wdrożyła dzięki życzliwości współpracowników.
Pierwsze dni mijały spokojne; był czas urlopowy, więc i pracy dużo mniej. Po powrocie do domu, Paula miała jeszcze dużo sił, żeby rozmawiać z Zofią o przeszłości rodziny.
Zofia pochodziła z przeciętnej rodziny. Ojciec zginął na wojnie, więc wychowywała ją tylko matka. Jej rodzeństwo – starszy brat i młodsza siostra, wyemigrowali za pracą. Czasem pisali, ale później nagle listy przestały dochodzić. Zofia nigdy nie miała dość pieniędzy i czasu, by zaangażować się w ich poszukiwanie.
- Babciu, teraz jest Internet; może spróbujemy tą drogą poszukać śladów Wandy i Stanisława?
- Kochana, ja ledwo liznęłam tych nowinek.
- Ale przecież masz mnie.
- Cóż, jeśli by ci się chciało… ale pamiętaj, nie martw się, jeśli nic z tego nie wyjdzie.
- Chyba nie chcesz ot tak pogodzić się, że nie poznasz losów najbliższych ci osób?
- Ostatnie listy przyszły tuż przed twoimi narodzinami, czyli około dwudziestu siedmiu lat temu. Mam je tu gdzieś – Zofia zaczęła szperać w kredensie. – O, są.
Wyjęła blaszane pudełko, usiadła na kanapie i zaczęła wyjmować stare koperty.
- Nie będę cię tym wszystkim zanudzać. Nie na raz przynajmniej. Streszczę ci to pokrótce. Wanda założyła rodzinę i wiem, że miała dwoje dzieci. O wnukach jeszcze nie pisała. Staś ożenił się później z o wiele młodszą od siebie kobietą. Marzył o dziecku; w ostatnim liście, pisał, że Bianka jest w ciąży. Nie dowiedziałam się już, czy urodził im się syn, czy córka.
- Nigdy nie próbowałaś ich odnaleźć?
- Paulinko, nie pamiętasz dziadka; całe szczęście. Nie mogę powiedzieć, na swój sposób był w porządku; pod względem materialnym moje dzieci: twoja matka i jej brat, Paweł, mieli naprawdę dobrze. Jednak wymagał całkowitego oddania się rodzinie. Sam też wszystko jej poświęcił. Cieszyłam się, że mam chociaż czas na listy do rodziny i znajomych. Od dzieci dużo wymagał; pod wieloma względami, tak jak ci już mówiłam, Jola go przypomina. On też od Zbyszka wymagał wiele, od Joli już nie. Córunia tatunia… - Zofia westchnęła. – Pisałam jeszcze przez jakiś czas do obojga rodzeństwa, ale trzeci i czwarty list wrócił z adnotacją, że adresaci się wyprowadzili. Bo Staś i Wandzia mieszali w domu złożonym z dwóch bliźniaków, właściwie pod tym samym adresem. Nie wiedziałam, kogo pytać, co się stało. Adnotacja pocztowa nie wskazywała, że adres już nie istnieje, więc całe życie żywię nadzieję, że nie chodziło o nieszczęście. Owszem, są dni, że myślę o tym cały czas i dręczę się. Ale nie wiedziałam, od czego zacząć poszukiwania. Angielskiego nie znam, tylko trochę rosyjski. Ambasada niewiele mi chciała pomóc. Wiem, że jeszcze dwadzieścia lat temu nie odnotowano śmierci ani Wandy, ani Stanisława. Nie wiem, czemu przestali pisać. – Zofia posmutniała.
- Babciu, poczekaj, zaraz przyniosę laptopa i zostawimy ogłoszenia; przejrzymy tez to i owo.
Paula kilkoma susami pokonała drogę do swojego pokoju. Chwyciła komputer i w mgnieniu oka wróciła do salonu.
- Dobrze, teraz wpiszemy imiona i nazwiska.
Wstępne szukanie i znalezienie najodpowiedniejszych miejsc do napisania pytań i ogłoszeń zajęło kobietom jakiś czas. Kiedy uznały pracę na tymczasowo zakończoną, były naprawdę zmęczone. Równocześnie Zofia promieniała radością, że odrodziła się w niej nadzieja odnalezienia rodziny i że ktoś wreszcie chce jej w tym pomóc.
- Paulinko, razem z tobą, pod mój dach zawitało słońce. Zaczęło mi się wieść.
- Babciu…
- Nie przerywaj mi… Nawet gdyby się okazało, że z jakichś powodów nie odnajdziemy nikogo z poszukiwanych, to i tak będę szczęśliwa. Mam wreszcie wnuczkę i może ułoży mi się jeszcze w miłości na stare lata. Widzisz, wyszłam za mąż w wieku dziewiętnastu lat. Tak mi się ułożyło. Małżeństwo nie było takowym w pełni. Jednak brakowało prawdziwej miłości. Dzieci, no cóż, sama widzisz, jak jest. Jola dzwoni tylko na święta, a Paweł…
-Tak wiem, nie żyje…
- Zginął, bo ojciec wpoił mu, że należy mu się wszystko. Brawura w jeździe pierwszym samochodem odebrała mu życie. Wtedy twój dziadek zrozumiał swoje błędy wychowawcze, ale było już za późno. Starami się pomóc zmienić trochę Jolę i troszkę nam się to udało, ale nie w pełni. Zenon zmarł na zawał, nagle…
- Babciu, nie rozmawiajmy dziś już o cieniach przeszłości.
Zadzwonił telefon i dzięki temu Pala nie musiała namawiać babci do zmiany tematu.
- To Konrad – Zofia przymrużyła filuternie oczy.
- Idę do siebie, porozmawiajcie na spokojnie. – Paula wzięła laptopa i poszła do pokoju.
Jeśli rodzeństwo babci miało dzieci, a te z kolei też miały potomstwo, to może mieć kuzynów lub kuzynki. Paula westchnęła. Chciała mieć większą rodzinę. Znajomi przestali jej wystarczać. Babcia miała rację, dobrze mieć kogoś. Niekoniecznie od razu partnera, ale kogoś bliskiego, z rodziny, i owszem.
Wykręciła numer do matki.
- Słucham? – odebrała ojciec. Paula była zaskoczona; matka nigdy nie dopuszczała ojca do odbierania jej telefonu.
- Dobry wieczór, tatku. Co słychać?
- Justyna jest w ciąży; z Grzegorzem. A wiesz, że się rozstali.
- Przypuszczałam po tym, co ostatnio opowiedziała mi mama. A także po tym, jak się zaczęła o nim wyrażać. Ale dlaczego mama nie odebrała?
- Jest roztrzęsiona. Nie mieści się jej w głowie, że zostanie babcią – głos ojca jakby trochę poweselał. – I to w takich okolicznościach; no wiesz – bo co ludziska będą gadać…
- A ty?
- Ja? Cóż… Współczuję Justynie i pomogę jej, jak tylko będę mógł, ale cała sytuacja mnie bawi. Jola chyba dostaje właśnie nauczkę. I Justyna też.
- Tatku…
- Co kochanie…?
- Możemy się jakoś spotkać w weekend? Ty i ja, znaczy się…
- Chcesz pogadać ze staruszkiem, który przez całe życie był pantoflarzem do tego stopnia, że nie śmiał się do ciebie odezwać, gdy wykonywałaś polecenia i oczekiwania matki?
- Tak, najwyższy czas nadrobić stracony czas, nie sądzisz?
- Chciałbym…
- Super. Tatku, przyjadę w sobotę, ale zatrzymam się na noc u koleżanki. Nie gniewaj się, nie jestem jeszcze gotowa na spotkanie z mamą. Musze to sobie wszystko poukładać. Najpierw chciałabym porozmawiać nareszcie tylko z tobą. Dasz radę się wyrwać na kilka godzin?
- Oczywiście. Raz nie pójdę na brydża do Stefana..
- A faktycznie, wuj Stefan – Paula poweselała. – Ten kawalarz?
- Tak – i ojciec wydawał się w lepszym humorze.
- Dobrze; to będziemy w kontakcie?
- Tak; podam ci mój numer.
- Masz komórkę?!
- Od kilku lat.
- Nieźle się maskowałeś przed nami.
- Przed Jolanta, to znaczy przed matką.
- No tak, rozumiem.
- Zaraz wyślę ci SMS z mojego numeru. Pisz wiadomości, będę sprawdzał, jak tylko będzie możliwość.
- Tato…?
- Tak?
- Nie martw się, będzie dobrze.
- Wiem. Do zobaczenia w sobotę.
6.
Moją rodzinę chyba prześladuje fatum zerwanych więzi, sieroctwa i niezdrowych stosunków rodzinnych.
Ojciec był jedynakiem. Wychowywała go matka; wychuchany i przesadnie wyniańczony, zgodził się na „święty spokój” w małżeństwie kosztem ograniczenia własnej samodzielności. Trochę jak babcia Zosia.
Matki taty nie znałam. Zmarła, kiedy miałam trzy lata. Z kolei tata nie znał własnego ojca. Wyjechał za granicę i nie wrócił. Babcia podobno powiedziała ojcu, kiedy był już dorosły, że jego ojciec to niezły ananas, ale żeby nie myśleć o nim aż tak źle. Tata więc w ogóle o nim nie myślał, bo bolał go brak obecności rodzica w jego życiu. Co jednak tak naprawdę działo się w jego głowie? Nie wiem.
Wysiadła z autobusu i od razu zobaczyła ojca. Jak zwykle, stał na uboczu, jakby nie chciał przeszkadzać lub wręcz być widocznym. Podeszła do niego zdecydowanym krokiem, jednak z trochę mieszanymi uczuciami.
- Cześć tato.
Drgnął; dawno nie słyszał, żeby któraś z córek tak go nazywała, bo po prostu rzadko się do niego odzywały.
- Cześć córeczko.
W tym momencie Paula po prostu go objęła. Zebrało się jej na płacz; dopiero teraz zobaczyła, jak samotny jest jej ojciec. Janusz odwzajemnił uścisk. I on miał wilgotne oczy.
- Tato, zacznijmy wszystko od początku. Lepiej późno, niż wcale.
- Dobrze, chętnie.
- A teraz chodźmy; zostawię bagaż u Wioli, przebiorę się i pójdziemy gdzieś na obiad.
Zamówili coś i rozmawiali. Usta im się nie zamykały. Paula była zaskoczona; nie sądziła, że ojciec jest w stanie wydusić z siebie więcej, iż kilka słów na raz.
- A więc moja teściowa szuka rodziny. Może i ja jednak powinienem. Znam tylko wersję matki, a ojca nie. Chcąc być w porządku, powinienem dać i jemu szansę.
- Pewnie tak, choć nie miej sobie za złe, jeśli nie będzie cię na to stać pod względem emocjonalnym.
- Pomożesz mi?
- Słucham?
- Tak jak babci, w poszukiwaniu.
- Jeśli chcesz… Daj mi tylko wszystkie informacje, jakie masz.
- Oczywiście; wszystko mam w domu; zdjęcie moich rodziców pewnie też się przyda?
- Jak najbardziej.
- Ojciec był podobno inżynierem.
- Inżynier i lekkoduch w jednym? Nie za bardzo mi to pasuje.
- Cóż, różnie się zdarza. Wszystko oceniamy wstępnie według ogólnie ukształtowanych ram. Czasem niesłusznie.
- Nie znam swoich dziadków ani ze strony matki, ani ojca. Nie rozmawiałem z nikim o przeszłości mojej rodziny. Głupia sprawa.
- To tak jak ja. Teraz dopiero uświadomiłam sobie, że żyłam do tej pory tu i teraz. Kim właściwie jestem?
- Pauolinko, jesteś sobą; tworzysz własną historię.
- Nie wiem, kim naprawdę jestem.
- Bądź porządnym człowiekiem i nie daj więcej nikomu wejść sobie na głowę. Jesteś mądrą młodą kobietą. Słuchaj swojej intuicji.
- Może masz i rację.
Paula po raz pierwszy poczuła, że ma ojca. Wiedziała, że w ciągu kilkunastu godzin nie da się nadrobić ponad ćwierć wieku. Ale warto było próbować – tak powiedziała jej babcia, kiedy wychodziła.
Rano ojciec przekazał jej dużą kopertę – w środku było trochę dokumentów: świadectwo ślubu jego rodziców, ostatni krajowy adres zameldowania ojca, odpis świadectwa jego urodzenia oraz trochę zdjęć. Paula poprosiła o wskanowanie ich w kafejce w centrum miasta i wraz z ojcem umieścili notki ogłoszeniowe w odpowiednich miejscach. Jan był coraz bardziej podekscytowany. Czuł tremę, ale ciekawość i chęć poznania prawdy były o wiele silniejsze.
Kiedy odprowadzał córkę na autobus, obiecał, że w przyszły tygodniu przyjedzie.
- A co powiesz matce?
- Joli? Ona teraz jest tak zajęta Justyną i sobą, że nie będzie drążyć.
- Wciąż przerażona nową perspektywą?
- Tak. Wiesz, sam fakt, że zostanie babcią to dla niej wstrząs; chyba nie uświadamiała sobie, że tak bywa, kiedy ma się dzieci. Ale jest jeszcze coś w stylu: co ludzie powiedzą? Wiesz, jej ukochana córeczka i nie ślubne dziecko; jej Justyna dała się oszukać i wykorzystać.
- Musze jeszcze trochę dojrzeć do spotkania z nimi. Czy Justyna jest na mnie zła? Rozstałyśmy się dość nagle.
- Nie sądzę, chyba zapomniała o tym wszystkim w tej całej sytuacji. Starsza siostra może jej być potrzebna.
- Zadzwonię wobec tego i rozeznam sytuację.
Objęli się na do widzenia i Paula wsiadła do autobusu.
Jan patrzył, jak odjeżdża. Było mu trochę smutno, jak to przy rozstaniu, ale czuł, że zaczął się nowy etap jego życia.
7.
Rodzinne tajemnice bywają różne – miłe albo wręcz przerażające. I to tak jak ze spadkiem: jeśli decydujesz się go przyjąć, bierzesz wszystko – również długi. Kiedy zaczyna się szukać, nigdy nie wiadomo, na co się trafi.
- Halo, tato?
- Tak, córeczko?
- Dostałam wiadomość w sprawie naszych poszukiwań.
- Tak szybko? – głos ojca zdradzał jego zaskoczenie, ale i niepewność. – I…?
- Najlepiej porozmawiać o tym twarzą w twarz. Możesz przyjechać już jutro po południu, zamiast w sobotę?
- Oczywiście.
Odłożył słuchawkę bez pożegnania. Pauli zrobiło się nieswojo. Może nie powinna była go niepokoić, tylko wytrzymać z wiadomościami ostatnie półtora dnia? Cóż, stało się. Jak przekazać ojcu wiadomość?
Wysiadł z autobusu i rozejrzał się nieufnie, jakby wciąż nie ufał do końca córce. Zobaczył ją jednak niemal natychmiast i odetchnął z widoczną ulgą.
- Cześć, kochanie.
- Witaj, tato.
- Nie ukrywam, że nie mogę się doczekać wiadomości.
- Cierpliwości. Zaraz dojdziemy do domu. Pokażę ci maila, którego dostałam.
- Powiedz chociaż czy to dobre, czy złe informacje.
- Cóż, sam zobaczysz i ocenisz.
Zasiedli prze komputerem. Obok dymiła gorąca herbata. Jan stwierdził, że nie będzie w stanie tknąć nic wiece, dopóki nie przeczyta maila.
Droga pani Paulino,
Mam na imię Alan i jestem wnukiem Adama Z., którego pani wraz z ojcem poszukujecie. Wszystko się zgadza. Dziadek przyjechał tutaj dokładnie wtedy, kiedy Państwo napisaliście, że opuścił rodzinę. Zdjęcia przedstawione przez Was przedstawiają mojego dziadka, to pewne. Jednak z listu, który zostawił mojej matce, a swojej córce, która urodziła się w nieco ponad rok po jego przyjeździe i osiedleniu się, wynika, że nie był biologicznym ojcem pani ojca. Przeskanowany list dołączam w załączniku.
Pozdrawiam,
Alan
- Tato, czy jesteś gotowy na kolejny list?
Jan niepewnie skinął głową.
Moi Drodzy,
Piszę te słowa na wszelki wypadek. Być może w przyszłości okaże się, że te wyjaśnienia okażą się dla kogoś bardzo ważne.
Zanim osiedliłem się tutaj, mieszkałem w Polsce. Byłem żonaty. Urodził nam się syn. Jednak w chwili złości Monika wyjawiła mi, że nie ja jestem ojcem chłopca. Źle się między nami działo, nie miałem jej za złe zdrady, sam nie byłem lepszy. Odszedłem. Nie wiem, kto jest prawdziwym ojcem Jana…
Dalej były jeszcze wyjaśnienia skierowane raczej do matki Alana i wnuka Adama. Nie wnosiły już nic istotnego do informacji przeznaczonej dla Jana i Pauli.
Zapadła cisza. Jan milczał i zarówno Paula, jak i Zofia przestraszyły się, czy nic mu nie jest.
- Tato…
Jan westchnął głęboko.
- Czyli tak naprawdę nie wiem, kim jestem. Teraz rozumiem dlaczego nosiłem nazwisko matki. Nie dowiem się już, co się stało, że do tego wszystkiego doszło.
- A może jednak się dowiesz. Patrz, mam drugiego maila. Od córki przyjaciółki twojej matki.
- Czy…
- Nie, wiadomości nie są gorsze od poprzednich.
Szanowni Państwo,
Przez przypadek natrafiłam na Wasze ogłoszenie; sama poszukuję krewnych z przeszłości.
Znam skądś mężczyznę na zdjęciach. Zaintrygowana zaczęłam przeglądać stare dokumenty i fotografie oraz po raz pierwszy przeczytałam pamiętnik mojej matki, w którym dokładnie wszystko zapisała.
Jadwiga C. – matka pana Jana – była jej przyjaciółką jeszcze zanim się urodziłam. Wygląda na to, że pani babcia, pani Paulino, miała romans z bratem mojej matki, Ryszardem. Pani ojciec może być jego synem, a nawet na pewno nim jest. Czyli bylibyśmy spokrewnieni, co można w dzisiejszych czasach sprawdzić. Ryszard zmarł stosunkowo niedawno. Jeśli będziecie Państwo chcieli się spotkać, podaję numer telefonu. Chętnie się z Wami spotkam. Sama mam dwójkę dzieci i troje wnucząt; jestem wdową.
Pozdrawiam,
Matylda
- Tato, chyba za dużo wrażeń, jak na jeden dzień, co?
- Muszę dojść do siebie… Nie martw się o mnie.
- Spotkasz się z nią?
- Tak; chcę poznać moją rodzinę. Ale będę chciał pojechać do niej najpierw sam. Nie pogniewasz się na mnie?
- Ależ skąd!
Kolację jedli w milczeniu. Jan był zamyślony. Zofia dała znak Pauli, by dała mu spokój. Rozumiała rozterki zięcia. Sama czekała na jakieś wieści i nie wiedziała, czego się spodziewać.
Ojciec przyspieszył wyjazd. Paula trochę się martwiła o jego zdrowie, jednak Jan zapewnił ją, że za bardzo chce wiedzieć, kim jest i jaką mają rodzinę, by ot tak po prostu teraz pozwolić zdrowiu na szwankowanie. Obiecał być w ciągłym kontakcie. W sobotę zadzwonił do Matyldy, dostał od niej adres i wyjechał.
8.
Moje życie to z jednej strony spokój i względna stabilizacja. Pracuję, wracam do domu, przeglądamy z babcią pocztę, oglądamy telewizję… Mimo wszystko doskwiera mi samotność. Ojciec dzwonił; jest chyba szczęśliwy. Jutro wraca; mówi, że musi się rozmówić z mamą.
- Halo, córeczko?
- Cześć, mamo!
- Nie odzywasz się do nas…
To było pytanie, czy stwierdzenie faktu?
- Przepraszam. Co słychać?
- Justynie jest ciągle niedobrze, ale lekarz mówi, że ciąża rozwija się dobrze.
- Będę ciocią, a ty babcią.
- Proszę, nie nazywaj mnie tak jeszcze; nadal się z tym oswajam.
- A jak ojciec?
- Zmienił się. Nie poznaję go zupełnie.
- To znaczy?
- Oświadczył, że odnalazł swoją rodzinę. Że cieszy się, że zostanie dziadkiem. I że wreszcie chce mieć coś do powiedzenia w sprawie swojej rodzinie, tak jakby nigdy tak nie było, uwierzysz?
- No, wiesz. Nie pogniewaj się, ale tak.
Po drugiej stronie zapadło milczenie.
- Mamo, nie gniewaj się. Nasza rodzina wymaga nieco zmian, ale uda się pewne rzeczy ponaprawiać.
- Co ty opowiadasz?!
- Mamo, daj ojcu szansę. I mnie i Justynie.
- Szansę na co?
- Na życie – zarówno wspólne, w rodzinie, jak i samodzielne.
- No wiesz?! Nie spodziewałam się tego po tobie.
- Mamusiu, nie obrażaj się. Zależy mi na naszej rodzinie i dlatego to mówię.
- Starałam się dać wam dobry start, a ty sugerujesz jakieś dziwne rzeczy.
Paula westchnęła; zrozumiała, że nie ma sensu tłumaczyć pewnych spraw mamie, nie teraz, nie przez telefon.
- Pogadamy o pewnych sprawach przy okazji. Na razie najważniejsze, żeby Justyna miała spokój. Pozdrów ją ode mnie. Postaram się niedługo do was wybrać choć na chwilkę, jak tylko praca mi pozwoli.
- To trzymaj się.
Pożegnanie matki zabrzmiało nieco oschle. Dziewczyna jeszcze chwilę trzymała telefon przy uchu, wsłuchując się w przerywany dźwięk.
- Nie smuć się. Jola tez jest zagubiona w tym wszystkim. Miała przeświadczenie, że tylko ona ma rację co do postępowania wobec najbliższych sobie osób.
- Wiem. Ale nie chcę, żeby kiedyś cierpiała, kiedy uświadomi sobie prawdę.
- Wiem, kochanie. Ale musimy zdać się na życie. Może to małe dzieciątko, któ®ego spodziewa się Justyna, coś zmieni.
- Mam mieć nadzieję, czy wierzyć?
- I to, i to.
Paula podziwiała spokój Zofii. Wiadomości związane z poszukiwaną rodziną jakoś nie nadciągały. Tymczasem Zofia po prostu żyła, spotykała się z Konradem, uprawiała maleńki ogródek przy domu, oglądała ulubione seriale… Gdyby Paula jej nie znała, pomyślałaby, że tak naprawdę nie zależy jej na wynikach podjętego przedsięwzięcia. A przecież wiedziała, że zależy i to bardzo.
Tego dnia Paula wyszła wcześniej z pracy. Zofia miała iść na randkę z Konradem – sama określiła to jako spotkanie przyjaciół, jednak Paula doskonale wiedziała o charakterze tego wspólnego wyjścia. Już o trzeciej po południu wiedziała, że miała rację. Zofia zadzwoniła z informacją, że nie skończy się na spacerze, ani na obiedzie. Później będzie kolejny spacer i kolacja, a później wspólny wieczór i romantyczna komedia na DVD. Gdyby seans się przeciągnął, Zofia miała wrócić dopiero następnego dnia.
Co teraz robić? Był środek tygodnia.
Idąc do domu, usłyszała, że ktoś ją woła. Odwróciła się; zobaczyła Tymoteusza.
- Witaj! – uśmiechnął się.
- Hej!
- Nie przeszkadzam?
- Wręcz przeciwnie. Czeka mnie samotne popołudnie i wieczór – zawiesiła głos niepewnie, zdając sobie sprawę, że mogło to zabrzmieć jak jakaś niestosowna jak dla niej propozycja.
- To może dasz się zaprosić na obiad?
- Nie wiem, czy powinnam; czuję się niezręcznie. Nikt mnie jeszcze nie zapraszał na obiad.
- Żartujesz, prawda? Taka ładna dziewczyna; czyżby równie niedostępna, co urodziwa?
Paula zarumieniła się.
- Żartujesz sobie ze mnie,
- Gdzie tam! Nie wierzysz w mój dobry gust? Może powinienem kogoś poprosić o referencje?
- Daj już spokój. Co proponujesz? Znasz tu jakąś fajną, niedrogą knajpkę?
- A musi być niedroga?
- Wiesz, nie zarabiam wiele, choć pewnie to niestosowna pora, by rozmawiać o swoich problemach finansowych.
- Daj spokój, ja stawiam, a nie zaproszę cię byle gdzie.
9.
Chyba jest mi pisane zostać starą panną, czy też – jak to się dzisiaj mówi – singielką. Choć pewnie każdy powie, że nie powinnam się załamywać, że jestem jeszcze młoda i tak dalej. Problem w tym, że początek zmian pod względem uczuciowym w moim życiu nie był zbyt zachęcający. Mam zero doświadczenia i od razu życie zafundowało coś takiego.
Zaskoczenie i niespodzianki – nie wszystkie są miłe, a czasem ich charakter jest mieszany. Z jednej strony jest mi trochę przykro, a z drugiej się cieszę. W końcu powiększyła nam się rodzina.
Z każdym dniem coś się zmienia. Nie byłam gotowa na tyle zmian w ciągu stosunkowo krótkiego czasu.
Paula i Tymoteusz znaleźli niewielką, ale elegancką restauracyjkę. Dziewczyna jeszcze trochę opierała się przed zamówieniem. Wciąż było jej głupio; nie lubiła nikogo obarczać kosztami. Tymek prawie się obraził, więc uległa.
Zaczęła sobie zdawać sprawę, że mężczyzna jej się podoba. Dziwne uczucie. Jednocześnie coś mówiło jej: „uważaj, nie tak szybko”, ale z drugiej strony coś innego pchało ją ku działaniu.
Rozmowa potoczyła się luźno. Rozumieli się świetnie. Paula chyba jeszcze nigdy nie rozmawiała tak swobodnie z dopiero co poznanym mężczyzną.
- Czyli twoja sytuacja rodzinna nie wygląda aż tak różowo.
- Właśnie, niestety. Nie zdawałam sobie z tego sprawy przez całe lata; dopiero teraz, kiedy patrzę na to niejako z boku, uświadamiam sobie, ile zrodziło się problemów w naszych relacjach. Próbuję to i owo naprawić, ale to nie tylko ode mnie zależy,
- Tak, zmian powinny chcieć obie strony.
- Nie mam żalu do mamy, choć jest mi smutno. Chciałabym mieć lepsze relacje z rodziną, ale są rzeczy, których nie da się już naprawić. Czasu nie da się cofnąć i odwrócić.
- Tak, masz rację. Dzięki temu, co powiedziałaś, podjąłem ważną decyzję. Widzisz, nie rozmawiałem jeszcze o tym z nikim. Ale tobie powiem. Chcę spełnić marzenie z dzieciństwa i zostać misjonarzem. Tutaj nic mnie nie trzyma.
- Zupełnie nic? – głos Pauli zdradzał zawód, ale szybko się opanowała. – A co z twoją rodziną?
- Jestem sierotą; wychowywała mnie daleka krewna, ale wiesz jak to bywa w takich przypadkach. Dorosłem i jak najszybciej starałem się usamodzielnić. Żadnych „pleców” nie miałem, więc było ciężko. Zacząłem wynajmować mieszkanie ze studentami. Sam skończyłem szkołę policealną i zacząłem pracować. Właściwie to zbyt szumnie powiedziane – ulotki, zmywak, kelnerowanie, kurier, ot, takie chwilówki, byle się dołożyć do czynszu i mieć coś zjeść, czasem kupić nowych ciuch w „second handzie”. Dopiero niedawno, po kilku latach starań załapałem się na coś stałego, ale to wiąże się z podróżami po kraju.
- Ale skąd pomysł o misjonarstwie?
- Po prostu – Tymoteusz wzruszył ramionami. – Nosiłem się z tym od dzieciństwa. Raz oglądaliśmy o tym film w szkole i złapałem bakcyla.
- A nie chciałeś mieć nigdy rodziny?
- Nikt mi nie przekazał wzorców, nie umiałbym jej stworzyć.
- Wbrew pozorom podobno to nie takie trudne. W końcu zaczyna się we dwoje.
- Nie dla mnie. Nie mogę…
- Nie możesz, czy nie chcesz?
- Czy nie chcę? Hmm, nigdy wcześniej tego nie doświadczyłem, więc nie tęsknię za tym. Trudno odczuwać brak czegoś, czego się nie zna.
- Jesteś ciepłym człowiekiem, pełnym empatii. To są zadatki na stworzenie rodziny.
- Albo na pomaganie naprawdę potrzebującym.
- A trzeba ich szukać na końcu świata?
Tymek wydał się trochę zirytowany.
- Zdaje się, że do czegoś dążysz, klucząc, zamiast powiedzieć wprost. Chcę być twoim przyjacielem, boisz się, że się obrażę?
Paula zarumieniła się i opuściła głowę; poczuła się jak skarcona nastolatka. Nigdy nie mówiła otwarcie o swoich uczuciach, tym bardziej z obcymi mężczyznami.
- Cóż, spodobałeś mi się, więc…
- Więc zastanawiałaś się, czy możemy zostać parą?
Kobieta nieśmiało skinęła głową.
- To niemożliwe. Proponuję ci przyjaźń, bez żadnych damsko-męskich podtekstów miłosnych i seksualnych.
Zapadła cisza.
„Boże, jak on się nagle zmienił” – pomyślała Paula. Chciała wstać i stamtąd iść, nie miała ochoty z nim więcej rozmawiać, przynajmniej nie teraz.
- Przyjaźń na odległość jest możliwa, a związek nie i na tym, moim zdaniem, polega przewaga tego pierwszego nad związkiem z tak zwanej miłości.
- Kiedy się poznaliśmy, byłeś inny; to znaczy takie odniosłam wrażenie; widocznie się pomyliłam. – zdumiała się, że odważyła się to powiedzieć. – Chcesz mi narzucić ultimatum? Przyjaźń albo nic?
Milczał; patrzył na nią, nie mrugnąwszy okiem, z twarzą pokerzysty.
Wstała, wyjęła z torebki pieniądze, skinęła na kelnerkę, zapłaciła i powoli skierowała się ku wyjściu.
Dogonił ją, kiedy uszła jakieś sto metrów.
- Nie wiesz, co robisz; dziewczyny robiły wszystko, żebym raczył być ich przyjacielem.
- Ja nie szukam takiej przyjaźni, Tymoteuszu. To zresztą nie jest przyjaźń, to jakiś dziwny układ, w którym ty decydujesz o wszystkim. Nie każda kobieta się na to zgadza.
- Właśnie dlatego nie chcę się wiązać – krzyknął. – wy same nie wiecie, co chcecie!
- Co tu się dzieje? – za Paulą stał młody policjant. – Obserwuję państwa od dobrych kilkunastu minut. Czy ten pan panią nagabuje? Czy chce panią skrzywdzić.
- Nie sądzę, panie władzo, choć jego towarzystwo od pół godziny nie jest dla mnie tak miłe, jak było do tej pory.
- Proszę iść, a pan niech najlepiej uda się w przeciwnym kierunku.
Wyraz twarzy Tymoteusza był zacięty; popatrzył jeszcze przez chwilę, odwrócił się wściekle na pięcie i szybkom krokiem oddalił się.
- Dziękuję panu. Czułam się nieswojo.
- Nie ma problemu. Pomogłem pani przede wszystkim jako człowiek, a nie policjant.
Uśmiechnęła się słabo, jeszcze rozstrojona sytuacją sprzed chwili. Policjant ukłonił się lekko i odszedł.
Paula doszła powoli do domu. Zszokowało ją to, czego doświadczyła. Jak ludzie mogą się tak nagle zmienić? Tymek zachował się na pograniczu normalności. Może jest chory?
Ściemniło się – nadciągnęły burzowe chmury i w oddali odezwał się grzmot. Paula zrobiła sobie herbaty i zaszyła się w przytulnym kąciku w salonie. Postanowiła, że poczyta trochę, a kiedy burza przejdzie, obejrzy jakiś film, żeby na dobre otrząsnąć się po dzisiejszym przeżyciu.
10.
Pewne rzeczy trwają długo, inne krótko i mają finał w najmniej spodziewanym momencie. Zaskoczenie, radość, smutek, złość – reakcja na takie wydarzenia może spowodować skrajne emocje u różnych ludzi.
- Pobieramy się.
- Słucham?
- No tak, pobieramy się.
- Babciu, jesteś pewna?
- Paulinko, nie graj mojej mamy, dobrze? – Zofia uśmiechnęła się.
- Przepraszam babciu; gratuluję! Macie już termin?
- Za miesiąc. Wysłałam zaproszenie do Joli i twojego ojca.
- Jak myślisz? Jak zareaguje mama?
- Wiesz, że bywa nieobliczalna.
- Tak, oczywiście…
- Co się dzieje, Paulinko? Jesteś jakaś nieswoja.
- Spotkałam wczoraj Tymoteusza. Namówił mnie na wspólny obiad.
- I…?
- I okazał się być zupełnie innym człowiekiem, niż ten, za którego go miałyśmy.
- Jak to?
- Właściwie był dziwny. Mówił, że chce być misjonarzem, a później, że nie chciałby zakładać rodziny, bo nikt mu pod tym względem nie dał wzorca. Ale zachowywał się jak despota. Zaproponował przyjaźń, ale w sposób nie znoszący sprzeciwu. W dodatku stwierdził, że inne dziewczyny zawsze o tym marzyły i były dumne, kiedy im to zaproponował.
- No i?
- Rozstałam się z nim, choć w pewnym momencie przestraszyłam się, bo stawał się agresywny.
- No, popatrz. A wydawał się taki miły.
- Właśnie. Tyle rzeczy nam się w życiu wydaje…
- Kochanie, nie obraź się, ale jesteś jeszcze młoda, masz niewiele doświadczeń. Ale nauczysz się, życie cię nauczy.
- Babciu, życie jest takie krótkie.
- Oj tam, oj tam, tylko bez melancholii i depresji. Bardzo cię proszę. Potrzebuję teraz twojej pomocy w przygotowaniach.
- Bierzecie ślub kościelny?
- Nie, cywilny. Konrad z pewnych względów nie chce kościelnego.
Miesiąc mijał.
Po trzech dniach zadzwoniła matka Pauli.
Zofia była po tej rozmowie wytrącona z równowagi, prawie płakała, ale ze złości, jak stwierdziła.
Jola podeszła do planów małżeńskich matki oschle; zażądała nawet, by „mama nie realizowała tak niedorzecznych pomysłów, bo to nie przystoi w jej wieku i przez wzgląd na ojca”. Powiedziała, że nie przyjedzie, choć mogłaby; Justyna miała z kim zostać.
Pauli było bardzo przykro. Nie zdawała sobie spray, jak bardzo matka stała się więźniem dziwnych, sztywnych konwenansów.
Gdyby nie przygotowywania do uroczystości, Paula czuła, że zamartwiałaby się matką i jej podejściem do życia. Jak ją przekonać, że życie tak naprawdę rządzi się nieco innymi prawami, niż te skrajnie sztuczne, ustalone przez ludzi. „Dlaczego ktoś w wieku powyżej pięćdziesiątki nie ma prawa do szczęścia w związku, w nowym związku? Zwłaszcza, kiedy jest wdowcem”? – dziewczyna nie rozumiała tego. „Czy w pewnym wieku wypada tylko siedzieć z robótką w fotelu i słuchać radia albo oglądać seriale?”
- Wciąż to przeżywasz?
- Co?
- Podejście Joli do moich planów na życie.
- Po prostu nie rozumiem jej postawy. Stała się więźniem dziwnych przekonań. Ja chyba też kiedyś taka byłam, choć nieświadomie.
- Niestety, chyba jeszcze tym powalczysz.
- Dobrze, nie mówmy teraz o tym. Kwiaty są już zamówione, według twoich wskazówek. Byłaś już do przymiarki kostiumu?
- Tak, mają zrobić tylko drobne poprawki. Odbieram ciuszki w piątek.
- Świetnie. Sala tez jest zamówiona. Czyli na pewno przyjedzie dwadzieścia osób, tak?
- Tak, dwa miejsca dodadzą gratis, na wszelki wypadek.
- Fantastycznie. Znasz już menu obiadu?
- Tak, wszystko, co chcieliśmy z Konradem.
- Czyli łatwo poszło – Paulina skreślała z ulgą kolejne pozycje zapisane w notesie.
- Czyli mamy czas na kawę i ciastko – Zofia nastawiła czajnik i postawiła na stole dwie filiżanki. – Aha, przyszedł do ciebie list, nie ma nadawcy. – kobieta podała Pauli niewielką kopertę.
- Od taty, poznaję jego pismo. Dlaczego nie zadzwonił, tylko napisał?
- Taki list to dla ciebie pewnie archaizm – zaśmiała się Zofia. – Siadaj i czytaj.
Ale Pauliny nie było już w kuchni. Chciała być sama; miała złe przeczucia. Ojciec nienawidził pisać ręcznie. Wolał powiedzieć albo, ewentualnie , kiedy miał do napisania coś dłuższego, na przykład sprawozdania do pracy, używał maszyny do pisania, a od niedawna komputerowego edytora tekstów.
Drżącymi rękami otwarła kopertę. Dwie kartki wielkości zwykłego zeszytu. Zapisane drobno; ojciec starał się, żeby jego pismo było czytelne.
Kochana Córeczko,
Wiem, że ostatnio wiele się w Twoim życiu wydarzyło. Nie jest ci łatwo. Odkrywasz prawdę o rodzinie, a nie okazuje się ona najmilsza.
Muszę mimo to coś Ci wyznać, choć raczej powinna to zrobić Twoja matka. Tylko, że Jola chce wyprzeć to zdarzenie z pamięci i swoim przestrzeganiem pewnych zasad niejako usprawiedliwić się, odbyć coś w rodzaju pokuty.
Dlaczego przejąłem to na swoje barki? Nie chcę, żebyś odebrała to jako zdradzanie tajemnicy innego członka rodziny, żeby go upokorzyć. Mimo wszystko kocham Twoją matkę i życzę jej jak najlepiej. Chodzi mi jednak także o Ciebie; może zrozumiesz to i owo.
Nie jestem Twoim biologicznym ojcem.
Kiedy chodziłem z Jolą, już po naszych zaręczynach, tuż przed ślubem, zdradziła mnie. Chłopak, z którym to zrobiła, zginął dwa dni po tym zdarzeniu w wypadku samochodowym. Okazało się, że Jola jest w ciąży. Poszedłem z nią do rodziców ojca dziecka. Rozpaczali po stracie syna; nie chcieli jej wysłuchać. Zrozumiała. Powiedziała mi, że zrozumie, jeśli zażądam zwrotu pierścionka i opuszczę ją. Nie zrobiłem tego, choć bolało mnie bardzo to, co zrobiła.
Jej rodzice zawsze wierzyli, że jesteś nasza wspólną córką, tylko, że urodziłaś się trochę wcześniej.
Dlaczego Ci o tym piszę?
Widziałem matkę Oli z pewnym mężczyzną; teraz okazuje się, że wychodzi za niego za mąż. Wydał mi się wtedy znajomy; teraz wiem na pewno – to on jest ojcem chłopaka, z którym zdradziła mnie Twoja matka, czyli jest on Twoim dziadkiem. Czy mam jakieś dowody? Pozornie tylko własne słowo, ale pokrewieństwo na pewno wykażą testy genetyczne. Jednak decyzję zostawiam Tobie.
Twój na zawsze ojciec,
Jan
- Paulinko, kawa Ci stygnie. Co się stało? Jesteś blada jak papier.
- Proszę, czytaj.
Zapadła cisza. Zofia wodziła oczami po tekście i bladła. W końcu spojrzała na Paulę.
- Wierzysz w to?
- Po tym, czego ostatnio się dowiaduję o mojej rodzinie, nie mogę powiedzieć, czy na pewno wierzę lub, że na pewno nie daję temu wiary.
- Czyli Konrad…
- Według mojego, hmmm, jak teraz nazwać Jana? No dobrze, póki, co, według mojego ojca, i owszem. Tak, Konrad jest podobno moim dziadkiem.
Zofia usiadła; huczało jej w głowie.
- Chyba powinnyśmy z nim porozmawiać, a to – ze względu na temat – nie będzie zbyt łatwe.
- Babciu, tak strasznie mi przykro…
- Tobie? A to czemu?
- No wiesz, w takiej chwili to wszystko…
- Nie martw się na zapas; porozmawiamy z nim jeszcze dziś; nie ma co odkładać czegoś, do czego i tak dojdzie.
11.
Podziwiam ludzi za spokój podczas przyjmowania trudnych wiadomości; podziwiam ich umiejętność słuchania innych i dobierania właściwych słów. Podziwiam Konrada za to, że po wysłuchaniu mnie, stoczył w sobie walkę, wstał, objął mnie i powiedział: „wnuczko”. Jego żona zmarła siedem lat temu na zawał; podobno chciała odnaleźć dziecko swojego syna, ale nie zdecydowała się zacząć poszukiwań, choć Konrad nie miał nic przeciwko. Po jej śmierci dał spokój.
To wszystko oczywiście gmatwa całą sytuację. Ale prawnie jestem nadal córką Jana, który chce być moim ojcem do końca życia, tak mówi.
Babcia ostatnio milczy. Wiem, że to dla niej nie jest proste. Poweselała, kiedy następnego dnia Konrad przyszedł z pierwsza walizką i zapytał, czy może się wprowadzić. Zdecydowali się odwołać ślub, żeby nie było problemów prawnych, gdyby ktoś kiedyś zaczął drążyć.
Źle się czuję w tej całej sytuacji. Dlaczego ojciec nie powiedział nic wcześniej? Dlaczego czuję się winna?
- Jak to, wyjeżdżasz?
- Babciu, przeze mnie musieliście zmienić plany.
- Jak to, przez ciebie? Jeśli już to przez Jolę, ale nie ma ci płakać nad rozlanym mlekiem. A my i tak będziemy razem. Uporządkowaliśmy swoje sprawy, zrobiliśmy co można, żeby się związać ze sobą pod każdym względem. Zabezpieczyliśmy siebie wzajemnie na wypadek śmierci jednego z nas, więcej nas nie obchodzi.
Paula utkwiła wzrok w podłodze. Nie mogła spojrzeć Zofii w oczy.
- Babciu, ja wiem, jak bardzo się cieszyliście na Waszą uroczystość…
- Dziecko, daj spokój; nie poradzisz nic, że życie zaskakuje, że toczy się tak, a nie inaczej.
Kobieta objęła dziewczynę. Przez chwilę trwały tak, nie myśląc o niczym, tak po prostu.
- Babciu, zdecydowałam; muszę się usamodzielnić. Jestem ci bardzo wdzięczna za wsparcie. Na mnie też czas, na nowe decyzje i własną drogę. Przecież będziemy się widywać, rozmawiać, przecież dziś jest tyle możliwości kontaktu.
Zofia milczała; posmutniała.
- Nie mam prawa cię zatrzymywać, Paulinko. Proszę cię tylko o rozwagę, wybieraj uważnie i tak, żebyś w razie czego mogła natychmiast wrócić i stanąć znów na nogi.
- Obiecuję, babciu.
Lato powoli zmieniało się w jesień. Dni były jeszcze ciepłe, a na drzewach żółciły się i czerwieniły liście. W powietrzu unosiła się lekka nutka zapachu typowego dla tej pory roku – palonych śmieci i liści i tego czegoś – przełomu pór roku.
„Czy to dobry czas na aż takie zmiany i przełomy?” – Paulina wiedziała, że musi coś zmienić, ale zaczynało brakować jej pewności siebie. Zadzwoniła do matki. Justyna przygotowywała się do macierzyństwa, mimo, że miała przed sobą jeszcze połowę ciąży. Matka trajlowała o sobie, maskując tym swój żal związany z ostatnimi wydarzeniami. Jan nie wrócił na razie do domu, ale wciąż dzwonił; powiedział, że przyjedzie, kiedy zbliży się termin porodu Justyny. Paula nie miała serca powiedzieć matce, że poznała tajemnicę z przeszłości.
Postanowiła poczekać na bardziej sprzyjające okoliczności, choć nie za bardzo wierzyła, że takie kiedyś nastąpią.
Zadzwonił jej telefon. Nieznany numer, zagraniczny. Zmarszczyła brwi, niepewna czy jest gotowa na kolejne wiadomości ,które mogą dotyczyć jej rodziny. W końcu odebrała.
- Halo?
- Dzień dobry, czy to pani poszukuje rodzin Stanisława i Wandy z domu Sikora?
- Właściwie to moja babcia poszukuje – to było jej rodzeństwo.
- Czyli pani jest wnuczką…?
- Tak, a pani to…?
- Wnuczka Wandy, Blanka. Będę niedługo w ojczyźnie babci i mogę przyjechać do Zofii.
- Czy Wanda żyje?
- Tak, ale zanim dam jej znać co i jak, chciałabym porozmawiać z wami osobiście.
- Dam babcię do telefonu i uzgodnicie wszystko, dobrze?
- Ależ oczywiście – głos Blanki poweselał.
Rozmawiały niemal godzinę; kiedy skończyły i Zofia wyszła z sypialni, miała mokre oczy, ale była szczęśliwa.
- Wanda i Stanisław jeszcze żyją. To niesamowite.
- To dlaczego się nie kontaktowali?
- Posłuchaj. Blanka na razie opowiedziała mi pokrótce, co się stało; resztę dopowie, jak przyjedzie. Podobno mój mąż napisał do nich list, z żądaniem, żeby więcej się ze mną nie kontaktowali; „tak będzie lepiej”, twierdził.
- Cholera, niezły z niego drań… Przepraszam.
- Masz cholerną rację!
- Ale dlaczego nie skontaktowali się z tobą po śmierci dziadka? Przecież mieszkasz tu przez większość życia… Sami przeprowadzali się z rodzinami dwa razy i tyle samo zaczynali życie od nowa. Mieszkali blisko siebie, a często nie odzywali się do siebie miesiącami, tak ciężko pracowali, że nie mieli na to czasu…
- Babciu…
- Paulinko, lepiej późno, niż wcale. Już nie nadrobimy tego czasu, ale mam nadzieję, że zrobicie to wy – nasze wnuki.
- Jesteście tam? – z dołu dał się słyszeć głos Konrada.
- Tak, kochanie.
Mężczyzna wszedł na górę; wydawał się być bardzo zmęczony.
- Co się stało? Macie takie dziwne miny?
- Paula chce wyjechać i rozpocząć samodzielne życie, tak jakby ktoś tutaj chciał ją zniewolić – Zofia starała się utrzymać półżartobliwy ton.
- Serio? – Konrad popatrzył pytająco na Paulinę.
- Tak; po prostu muszę. Za dużo się ostatnio wydarzyło w rodzinie, musze stanąć sama na nogi, odnaleźć się w tym wszystkim, a najlepiej mi to wyjdzie, jeśli nabiorę do całości dystansu.
- Cóż, nie mamy prawa cię zatrzymywać. Dopiero co odzyskałem wnuczkę, a już ona chce mnie opuścić…
- Dziadku… To znaczy… Ja…
- Cieszę się, że nazwałaś mnie dziadkiem. Przemyśl jeszcze wszystko; oczywiście w razie czego pomogę ci, jak tylko będę mógł.
- Dziękuję! Przecież nie chcę zniknąć. Będę przyjeżdżać, dzwonić… Dajcie mi tylko trochę czasu. I miejcie też go trochę wyłącznie dla siebie.
12
Zastanawiało mnie to, że Konrad bez żadnego ale i chęci sprawdzania, zaakceptował prawdopodobieństwo, że jestem jego wnuczką. A może on coś wiedział, przypuszczał? No tak, przecież widział się z ojcem; może go sobie przypomniał? Ojciec nie zmienił się aż tak bardzo, nie przytył, nie wyłysiał… Widziałam jego zdjęcie sprzed ćwierć wieku; bez problemu można go rozpoznać, wiec może dlatego Konrad uwierzył. I tak się źle z tym czuję. Nie wiem, kim naprawdę jestem, czyje nazwisko powinnam nosić. Ojciec wprawdzie zapowiedział, że na zawsze zostanę jego córką, ale jednak… Może dlatego matka była dla mnie inna, niż dla Justyny.
Czuję się sama, tak bardzo sama… Muszę zacząć życie zupełnie na nowo.
- Gdzie Paula?
- Wyjechała, kiedy spaliśmy. Zostawiła list; masz, czytaj.
Kochani,
Dziękuję Wam bardzo za wszystko; znalazłam pracę dzięki Blance. Pomoże mi na początek, przyjadę razem z nią za dwa miesiące, żebyśmy wspólnie porozmawiali o rodzinie.
Odezwę się jak dojadę i złapię oddech.
Całuję mocno,
Paula
- I co ty na to?
- Odważna i zdecydowana dziewczyna; moja krew – Konrad uśmiechnął się słabo. – Przypomina mi syna. Mam nadzieję, że odziedziczyła po nim to, co dobre, a nie wariactwo.
- Nie, Paula zawsze była rozsądna. Teraz po prostu dramatycznie chce stanąć na nogi; przez kilka ostatnich miesięcy cały jej świat stanął na głowie. Ale da radę.
- Nie wątpię. Ale smutno tu będzie bez niej. Miejsca starczyłoby dla wszystkich.
- Nie martw się; teraz kiedy odnalazłam rodzinę, wszystko się zmieni. Ten dom się jeszcze zaludni.
- A co z twoją córką?
- Nie wiem…
- Powinniśmy do niej pojechać.
- Ot, tak?
- Właśnie, ot tak sobie.
- Co zrobi, jak cię zobaczy?
- Nie wiem. Zmieniłem się bardzo także z wyglądu. Rozmowa powinna oczyścić atmosferę. Wyczujemy sytuację.
Dom patrzył ciemnymi oknami, jak ostatni jego mieszkańcy pakują się do samochodu, oddają klucz pod opiekę sąsiadki i odjeżdżają.
Drzewa zakołysały złotymi liśćmi, słonce grzało mocno jak na początek października.
Życie w małym miasteczku toczyło się sennie, jakby w oczekiwaniu na coś nowego, kolejną ludzką historię.
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz