Albert siedział na swojej ławeczce w parku i, jak zwykle, obserwował kaczki i łabędzie pływające po stawie. Odłożył na bok pusty zeszyt i pióro. Od miesiąca nie napisał nawet jednej strony, której nie wydarłby z notatnika na drugi dzień i ze wstydem nie spalił nad palnikiem kuchenki, mrucząc pod nosem epitety pod adresem swoim i grafomanii, którą w wielkich bólach dopiero co stworzył.
Wiedział, że oszczędności po matce lada chwila się skończą; może jeszcze kwartał albo nawet mniej i nie będzie miał z czego żyć. Ojciec dostawał emeryturę, za którą sam spokojnie mógł przeżyć, ale już zapowiedział, że nie zamierza utrzymywać darmozjada, chociażby był to jego własny syn.
Alina bardzo wierzyła w syna. Był jej jedynym dzieckiem.
Dość późno poznała człowieka, za którego zdecydowała się bez większych wątpliwości wyjść. Była od niego starsza o dziesięć lat i dobiegała czterdziestki. Marzyła o pełnej rodzinie, ale z racji wieku obawiała się, że może mieć problemy z zajściem w ciążę. Stefan znał jej pragnienia i robił co mógł, by pomóc żonie je spełnić.
I w końcu udało się: w dniu swoich trzydziestych ósmych urodzin, Alina urodziła syna, Alberta. Po półtora roku znów zaszła w ciążę, poroniła jednak i lekarz stanowczo odradzał kolejne próby powiększenia rodziny ze względu na stan jej organizmu.
Od tego czasu kobieta całkowicie poświęciła się jedynakowi.
Stefan zarabiał nieźle, jednakAlina brała różne zlecenia do domu, by odłożyć coś dla syna, na jego edukację, zachcianki i wreszcie godny start w dorosłość.
Kiedy chłopiec poszedł do szkoły, okazało się, że ma duże zdolności do nauk humanistycznych. Szybko uczył się języków, przyswajał fakty i wyciągał z nich poprawne wnioski. Wszelkie wypracowania pisał śpiewająco, z polotem. Zbierał za nie najlepsze oceny i pochwały nauczycieli.
Albert zaczął też pisać do gazetki szkolnej i próbował swych sił w poezji, a jego interpretacje wierszy klasyków zachwycały.
Alina, kierując się opiniami nauczycieli, namawiała syna, by pisał i poza szkołą. Nie wymagała od niego wypełniania obowiązków domowych, byle tylko tworzył.
- Pisz, synku, pisz… - głaskała nastolatka po głowie. Zostawiała mu na biurku kakao i smakołyki i cicho wychodziła z pokoju.
Albert zawsze starał się, by spod jego pióra wyszło choć kilka stron za jednym zamachem, żeby nie zawieść matki. Doceniał jej poświęcenie. A Alina skrzętnie zbierała i chowała wszystkie zapisane przez syna zeszyty. Traktowała je z wielkim szacunkiem i często wertowała w wolnej chwili. Była przekonana o ich rosnącej wartości. Dzieliła się z synem swoimi opiniami na temat jego utworów i wierzyła, że z każdym kolejnym warsztat chłopca stawał się coraz doskonalszy.
Potajemnie zaczęła wysyłać niektóre opowiadania chłopca do gazet i wydawnictw. Brak odzewu tłumaczyła sobie początkowo dużą ilością nadsyłanych do druku tekstów i czekała cierpliwie.
Tymczasem Albert zdał maturę i jako obiecujący według matki autor poczytnych w przyszłości książek, dał się namówić na studiowanie literatury. W czasie studiów sam zaczął wysyłać wybrane przez siebie utwory do publikacji, zaczynając od wydawnictw studenckich, a później także do innych.
Dwa jego wiersze szybko ukazały się drukiem w raczkującym dopiero czasopiśmie dla debiutantów i na tym się skończyło.
- Nie martw się, synku. – Pocieszała go Alina. – Jeszcze się na tobie nie poznali. Cierpliwości!
Ojciec nigdy nie mieszał się w to, co robiła matka i w jej sposób wychowania syna oraz decyzje związane z jego przyszłością. Najważniejsze było dla niego, że syn dobrze się uczy, zbiera pochwały i nie ma z nim kłopotów wychowawczych. Dziwił się wprawdzie, że Albert nigdy nie dzielił z kolegami typowych hobby, jak piłka nożna, że w ogóle prawie nie wychodzi spędzać czasu na świeżym powietrzu, nie spotyka się z dziewczętami i nie chodzi na zabawy. Tylko raz głośno podzielił się swoją wątpliwością, czy decyzja, żeby w pełni poświecić się wyłącznie pisaniu, była świadomą decyzją syna. Wtedy Alina zdecydowanie nakazała mu nie siać niepotrzebnego zamętu w życiu Alberta, który musi mieć spokój. Stefan zamilkł, jednak patrzył na poczynania żony i syna z coraz większą dezaprobatą. Alina nigdy nie pozwoliła mu porozmawiać z Albertem jak mężczyźnie z mężczyzną chociażby o życiu, o planach na przyszłość czy o marzeniach. Ojciec zaczął więc zamykać się w sobie; stawał się coraz bardziej zgryźliwy i niedostępny. Bez żadnego ale pracował i łożył na utrzymanie rodziny, jednak zawsze po przyjściu do domu albo wychodził ponownie, zapewne, aby napić się z kolegami w pobliskim pubie albo zamykał się w swoim pokoju i oglądał telewizję. Alina nie robiła mu wyrzutów o takie zachowanie, jako że nie wszczynał awantur i sam cenił święty spokój.
Tymczasem Albert ukończył studia z bardzo dobrymi wynikami. Od momentu uzyskania dyplomu, poświęcił się wyłącznie poszukiwaniu inspiracji, czytaniu, pisaniu i wysyłaniu swoich utworów do czasopism i wydawnictw.
Lata mijały i nic się w życiu mężczyzny nie zmieniało.
Alina zmarła a wieku siedemdziesięciu ośmiu lat, we śnie. Był to dla Alberta ogromny cios; matka była do końca żwawa, żywotna i snuła plany na przyszłość, jakby nie przeczuwała nadchodzącej śmierci. Szybko się jednak pozbierał i znów zamknął w hermetycznym środowisku swojego pokoju, wypełnionego książkami i zeszytami z własną twórczością. To miejsce zresztą najbardziej kojarzyło mu się z matką; tu czuł jej obecność.
Nie dopuszczał do siebie świadomości, że od lat ledwo wydusza nowe opowiadania i właściwie coraz częściej powiela te same wzorce.
Po roku ojciec wyraźnie zapowiedział mu, żeby poważnie pomyślał o płatnym zajęciu, bo kiedy skończą się pieniądze uskładane przez matkę, on nie zamierza pomagać komuś, kto nawet nie próbuje na siebie zarobić.
- Tato, przecież wysyłam utwory codziennie, dokąd się da! – oburzył się Albert i po raz pierwszy poczuł szybko rosnący niepokój o przyszłość. Tym razem nie miał mu już kto szepnąć: „Jeszcze się na tobie wyznają; nie martw się i pisz”.
- Czytałem te twoje wypociny! Są podobne jedne do drugich! A ty siedzisz ciągle w jednym miejscu i nawet nie szukasz nowych inspiracji! Świata nie znasz!
- Tu przywykłem pisać!
Ojciec westchnął. Zdał sobie w jednej chwil sprawę z tego, że nie dogada się z synem.
- Pamiętaj! Ja darmozjada utrzymywał nie będę! – to rzekłszy, ojciec wyszedł i przestał się odzywać do syna.
Albert poczuł się nieswojo. Do tej pory matka chroniła go przed światem i trudami życia; teraz nagle był zdany sam na siebie. Zaczął wychodzić z domu, przesiadywać w parku i tu często czekał na natchnienie.
Wysyłał też coraz więcej swoich utworów do wydawnictw; już ich nie wybierał, wysyłał jak leci, bez zastanowienia.
W dniu swoich czterdziestych drugich urodzin otrzymał od jednego z wydawców list:
„Szanowny Panie,
Dziękujemy za zainteresowanie i zaufanie, jakim nas Pan od kilku lat obdarza.
Niestety, po raz kolejny musimy odmówić wydania nadesłanych przez Pana utworów. Powodem jest zbyt częste i zbyt duże podobieństwo do dorobku literackiego naszych narodowych i zagranicznych klasyków, których cytuje się już w szkołach. Efekty Pana pracy pisarskiej ocierają się w zbyt dużym stopniu o plagiat. Dlatego też prosimy więcej nie nadsyłać swoich utworów, zarówno prozatorskich, jak i poetyckich, tworzonych w tej samej, co do tej pory, konwencji”.
List został podpisany przez samego redaktora naczelnego, Albert uznał więc sprawę za definitywnie zakończoną. Podkopało to jego pewność siebie i poczucie własnej wartości, tak skrupulatnie pielęgnowane przez matkę.
W końcu mężczyzna uznał, że jego dalsze próby pisarskie nie maja sensu. Mając wciąż przed oczami tekst otrzymanego listu, ze wstydem powyjmował z szafy wszystkie zapisane przez siebie zeszyty i przez kolejny tydzień palił nimi w piecu.
Tylko z przyzwyczajenia nosił ze sobą notes, kiedy szedł do parku. Wciąż nie wiedział, co ze sobą zrobić. Ojciec rzucał czasem pytanie, czy był już w pośredniaku zapytać o oferty pracy i za każdym razem odchodził zawiedziony. Albertowi było wstyd się przyznać przed ojcem, że nie ma pojęcia, gdzie się urząd pracy znajduje, jak do niego dojechać, ba, nawet jak skorzystać z komunikacji miejskiej…
***
Nadszedł w końcu dzień, kiedy Albert podjął ostatnie pieniądze z konta. Nie było tego dużo: wystarczyłoby na skromne przeżycie kolejnego miesiąca. Następnego ranka, mężczyzna spakował do plecaka trochę ubrań, przybory do pisania oraz gruby zeszyt i wyszedł z domu, zostawiając ojcu krótką wiadomość, żeby go nie szukać, bo kiedy poukłada sobie życie, sam się do niego odezwie. I tak słuch po Albercie zaginął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz