Dwie krople wody

 

- Rozumiem, że nadal twierdzi pan, że nie był na miejscu przestępstwa, mimo że widziało tam pana dwóch świadków i zarejestrował monitoring?

- Dokładnie, panie władzo. Tego dnia byłem służbowo w innym mieście. Mam mocne alibi i świadków.

W tym momencie zadzwonił telefon. Przesłuchujący Jana inspektor odebrał i słuchał uważnie, a jego oczy robiły się coraz bardziej okrągłe ze zdumienia; mężczyzna nawet nie próbował zachować twarzy pokerzysty przed podejrzanym.

- Bardzo ciekawe – wymamrotał w końcu. – Rozumiem, że dostarczycie nam te wyniki? Za godzinę… Świetnie.

Policjant odłożył słuchawkę i popatrzył badawczo na przesłuchiwanego.

Jego ton brzmiał już stanowczo mniej pewnie, kiedy znów się odezwał.

- Pan nie ma brata, przynajmniej w żadnych dokumentach nie ma takiej informacji – nie było wiadomo, czy to pytanie czy niepewne stwierdzenie. – Ślady DNA znalezione na miejscu nie należą do pana, ale jakby do kogoś z pana rodziny…

- Przecież mówiłem – szepnął Jan. – Nigdy nie byłem w tym sklepie.

- Jednak monitoring pokazuje pana – policjant zamyślił się. – To trzeba wyjaśnić.

- Rozumiem, że do tego czasu zostanę w areszcie?

- Tak, żeby nie było żadnych mataczeń.

- Nie mam powodu, żeby kombinować.

- Nie mamy wyjścia, takie przepisy. Strażnik odprowadzi pana do aresztu.

- Moment! – głos Jana zabrzmiał stanowczo. Mężczyzna poczerwieniał na twarzy i zaczął się trząść. – Nie będę więcej ponosił odpowiedzialności za czyny mojego brata.

- Brata?! No co pan?!

- Tak! Mam brata bliźniaka! Porównanie naszych DNA udowodni bliskie pokrewieństwo! Zawsze byliśmy z bratem identyczni; to dlatego, patrząc na monitoring, wszyscy byli pewni, że to ja.

- No, dobrze – policjant podniósł słuchawkę. – Pani Tereso, proszę dwie duże herbaty. A teraz – zwrócił się do Jana – proszę opowiedzieć swoją wersję.

Mężczyzna przez chwilę zbierał myśli; sekretarka wniosła dwie szklanki z parującym napojem. Jan poczekał, aż kobieta wyjedzie i zaczął mówić:

- Matka urodziła nas sama, w domu, bez niczyjej pomocy. Mieszkała na odludziu, blisko lasu. Do najbliższego zabudowania było dobrych kilka kilometrów, a do miejscowości z urzędami, szkołą i kościołem dobrych kilkanaście. Nawet do drogi asfaltowej trzeba było iść dobre pół godziny szybkim krokiem i to przez łąkę. Rzadko się tu ktoś pojawiał. Mało ludzi wiedziało, że w ogóle stoi tu dom; nie było go widać z drogi, która i tak była dość rzadko uczęszczana. Ojciec pracował w mieście oddalonym o sto kilometrów. Raz na jakiś czas przywoził pieniądze lub przekazywał przez brata, który zresztą był mrukiem; przychodził, w drzwiach dawał matce kopertę, mówił jak czuje się ojciec i odchodził; nigdy nie wpraszał się do środka.

Po porodzie matka szybko zorientowała się w sytuacji i stwierdziła, że taniej i lepiej dla nas wyjdzie, jeśli zarejestruje tylko jedno dziecko. Wiedziała, że nie zaoszczędzi na jedzeniu, ale na ubraniach, podręcznikach i zeszytach itd. Proboszcz też mniej weźmie za ochrzczenie jednego dziecka, niż dwóch. Poza tym opieka społeczna nie będzie się aż tak czepiała biedy i nie będzie nachodziła przy jednym. Jak postanowiła, tak też zrobiła. W dokumentach wpisała imiona Jan Stanisław. Do lekarza raz brała brata, raz mnie. Nie mieliśmy żadnych znaków szczególnych, więc lekarz nic nie podejrzewał. Nawet rośliśmy bardzo równomiernie, nikt więc się niczemu nie dziwił. Dzięki siostrze matki, pielęgniarce, która jako jedyna znała tajemnicę, obaj dostaliśmy wszystkie niezbędne szczepienia. Do szkoły chodziliśmy na zmianę. Ja byłem lepszy w przedmiotach ścisłych, a brat miał lepszą głowę do języków. Kiedy skończyliśmy liceum, zdaliśmy maturę, ale otrzymaliśmy tylko jedno świadectwo. Brat dał mi je, żebym mógł iść na studia. Sam stwierdził, że  sobie poradzi; był bardzo sprytny. Przekonał matkę, że pójdzie w świat, może uda mu się wyjechać za granicę. Tak też zrobił. Pisał co jakiś czas – do domu przychodziły białe koperty adresowane drukowanymi literami, bez nadawcy, a listy bez podpisu. Pisane skrótami, które tylko matka umiała odczytać i zrozumieć…

- A pan?

- Cóż, skończyłem studia i poszedłem do pracy. Matka przeprowadziła się na stałe do ojca, bo nasz dom popadał w ruinę. Rodzice zdecydowali się sprzedać ten kawałeczek ziemi i zamieszkać w mieście. Ojciec nadal był przekonany, że ma tylko jednego syna. Brat nigdy nie pojawił się u rodziców. Przyjechał w te okolice kilka razy i spotkał się z matką na mieście. Nie wiem, jak się kontaktowali. Do mnie nadal pisywał enigmatyczne kartki. Nie ożeniłem się. Bałem się, że w końcu wszystko się wyda i moja rodzina miałaby problemy. Bo do dziś nie wiem, który z nas ma większe prawa do dokumentów w urzędzie. Brat za granicą wykorzystał sytuację, że uległ wypadkowi kolejowemu. Udawał, że ma amnezję. Wyrobiono mu jakieś papiery i podarowano tym samym nową tożsamość, ale o tym dowiedziałem się dopiero rok temu.

- A widywał się pan w ogóle z bratem, odkąd opuścił dom rodzinny?

- Ze trzy razy i to w ciągu pięciu lat od jego wyprowadzki. Później już nie.

- A co brat robił w życiu, z czego się utrzymywał?

- Nie wiem i nie chciałem wiedzieć.

- Dlaczego?

- Po podejrzewałem ciemne interesy i kontakty z półświatkiem, a ja nigdy nie chciałem w razie czego zeznawać przeciwko bratu. Nie wiedziałem, że ośmielił się wrócić w te okolice i dokonać tak głupiego napadu. Po co, dlaczego? Nie wiem, naprawdę nie wiem!

Jan zamilkł.

- Coś mi się wydaje, że wciska mi pan niezłe kity – policjant zmrużył oczy przebiegle. – Myśli pan, że takie przekręty ze zgłaszaniem jednego dziecka zamiast dwóch przeszły by ot tak i nikt by przez tyle lat niczego nie zauważył?

- Zapomina pan, że urodziliśmy się czterdzieści lat temu, z dala od cywilizacji, jak na warunki naszego kraju.

- Ale mimo wszystko mam uwierzyć, że nikt nigdy nie widział was razem albo dwóch identycznych chłopaków albo mężczyzn w dwóch miejscach jednocześnie i że nikogo to nie zdziwiło?

- Mówiłem przecież, że uważaliśmy. Matka nad wszystkim czuwała. A później brat wyjechał i było łatwiej.

- A co z rodzicami?

- Ojciec zmarł na zawał dziesięć lat temu; matka jest w domu opieki po wylewie. Marny jest z nią kontakt. Niczego się pan od niej nie dowie.

- Cóż, to wszystko jest grubymi nićmi szyte, mój panie…

W tym momencie do pokoju wpadł młody policjant.

- Kamil, szybko! Mamy zgłoszenie ze szpitala. Trafił tam mężczyzna identyczny jak z nagrania monitoringu. Został postrzelony podczas pościgu przez jednego z naszych. Nie zatrzymał się na kontrolę… Naszym coś zaczęło nie pasować i ruszyli za nim. W jego samochodzie znaleziono paczkę z dużą sumą kasy.

 

 

***

 

- Bardzo mi przykro, pana brat nie przeżył. Zdążył jednak potwierdzić pana opowieść o sprawach rodzinnych. W pokoju nr 23 podpisze pan dokumenty i  jest pan wolny. Do widzenia.

Jan stał przez chwilę na chodniku przed komendą. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Nie chciał jeszcze wracać do pustego domu.

Postanowił odwiedzić matkę.

 

Kobieta siedziała jak zwykle w dużym fotelu i patrzyła w okno. Obejrzała się powoli, kiedy wszedł do pokoju.

- Witaj, mamo – Jan podszedł i pocałował kobietę w policzek.
Usiadł obok. Chciał ją o tyle rzeczy zapytać, przede wszystkim dlaczego tak naprawdę nie przyznała się przed światem, że było ich dwóch. Wiedział, że nie chodziło tylko o pieniądze. Całe życie była twarda, dawała sobie radę. Kiedyś bał się z nią o tym porozmawiać, teraz już nie mógł.

Posiedział z matką do wieczora i wyszedł, kiedy zapalały się na ulicy latarnie. Dopiero teraz zaczęło do niego docierać, że na jego barkach nie spoczywa już żadna tajemnica. Odetchnął głęboko i ruszył do domu, by zacząć nowe życie, mając na własność tożsamość, latami dzieloną z bratem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz