Podwójny obrót sprawy

 

Kryśka z rosnącym niepokojem zerkała co chwilę na zegarek. Mikołaj od dwóch godzin powinien być już w domu. Nie dzwonił, że się spóźni; to nie było w jego stylu.

Kobieta nerwowo wykręciła numer do firmy; poczekała kilka sygnałów; włączyła się sekretarka. Wahała się, czy zadzwonić do Mikołaja na komórkę. Jeśli prowadził, i tak by nie odebrał. Postanowiła poczekać jeszcze pół godziny.

Nagle rozległ się dzwonek domofonu. Nareszcie!

- Tak? – zapytała machinalnie, podnosząc słuchawkę.

- Policja. My do pani Krystyny Kot.

- Proszę… - pod kobietą ugięły się nogi, kiedy naciskała przycisk z kluczykiem. Nigdy przedtem nie miała bezpośrednio do czynienia z „władzą”, tym bardziej we własnym domu.

 

- Co pan mówi?! Jak to, zatrzymany?!

- No tak, szanowna pani. I to pod wpływem jakichś środków

- Pijany?!

- Nie; pomiar nic takiego nie wykazał. Badamy, co to mogło być. Sam nie chce nic powiedzieć, a raczej twierdzi, że sam nic nie brał, ale ktoś mógł mu coś dosypać.

- Czy ja mogę się z nim zobaczyć?

- Jest pani rodziną?

- Narzeczoną. Mikołaj, z tego co wiem, nie ma bliskich krewnych, nie tutaj w każdym razie.

- O ile czegoś przed panią nie ukrył.

- To znaczy? – Krystyna uniosła pytająco brwi.

- Ten pani Mikołaj jest znany policji jako Zenon Marek. Od roku krąży za nim list gończy. To spryciarz, jakich mało. Ale i on popełnił w końcu błąd, z czyjąś pomocą lub bez.

- Ale jak to? Za co poszukiwany?!

- Poważne przekręty, machlojki, oszustwa oraz poważne podejrzenie powiązania ze zorganizowanym światem przestępczym – policjant zamilkł widząc, że Krystyna zrobiła się blada jak ściana. Zapadła chwilowa cisza.

- To będę mogła się z nim zobaczyć? – wybełkotała w końcu kobieta.

- Tak bardzo pani na tym zależy? – w głosie policjanta dało się słyszeć zdumienie.

- Należy mi się od niego jakieś wyjaśnienie; choćby to miało być nasze ostatnie spotkanie.

- Ma pani jakieś rzeczy zatrzymanego?

- Dokumenty zaraz przyniosę, przynajmniej te, o których wiem. Resztę spakuję i oczywiście udostępnię, to przejrzycie, co jest ważne.

- Będzie pani musiała złożyć zeznanie.

- Niewiele wiem. A teraz widzę, że chyba nic o nim nigdy nie wiedziałam.

- To formalność. Przedstawi pani wszystko ze swojej strony. Proszę się stawić u nas jutro o dziesiątej – policjant wręczył kobiecie karteczkę z adresem i numerem kontaktowym.

 

    Przesłuchanie trwało krótko, ale Krystyna wyszła z komisariatu ledwo żywa. Była przerażona tym, z kim spędziła ostatnie dwa lata i mieszkała cały rok. Kłamca, oszust, z ciemnymi powiązaniami. Czy to naprawdę był jej Mikołaj? I czy w ogóle Mikołaj?

Mówił, że pracuje w korporacji; przyznawał się do zarobków rzędu dwóch tysięcy na rękę, tymczasem tak naprawdę miał do czynienia na co dzień z ogromną wielokrotnością tej kwoty.

  Krystyna zaniosła na policję wszystkie jego rzeczy; nie chciała na nie patrzeć.

Dostała zgodę na widzenie z Mikołajem tylko dlatego, że mógł jej powiedzieć coś istotnego dla śledztwa i wyłącznie dlatego zgodziła się z nim zobaczyć; osobiście trawiła ją niechęć do tego człowieka.

Im było bliżej widzenia, tym Krystyna byłą bardziej zdenerwowana. Jednocześnie chciała mieć to już za sobą i trzy kolejne dni wydawały się jej wiecznością.

 

   Mikołaj siedział przy kwadratowym stoliku; miał butną minę i wyraźnie był pewny siebie, jakby areszt nie robił na nim najmniejszego wrażenia.

- Cześć – Krystyna starała się ukryć drżenie głosu.

- Cześć, skarbie – uśmiechnął się od ucha do ucha i chciał wstać, by podać jej rękę. Dała mu jednak znak, żeby siedział.

- Co z tobą? – Mikołaj wydawał się nieco zmieszany brakiem serdeczności ze strony Kryśki.

- Nie rozumiesz, Mikołaju? A może raczej Zenonie?

- No co ty?! Co oni ci nawciskali? Wierzysz im?!

- Prawdę mówiąc sama nie wiem już komu i w co mam wierzyć. Ale faktycznie, policja przedstawiła mi trochę przekonujących dowodów przeciwko tobie.

- Ktoś mnie wrabia!

- Spokój! – ochroniarz stojący przy drzwiach zrobił krok w kierunku mężczyzny, ale Mikołaj natychmiast się opamiętał. Na chwilę zapadła cisza. Mężczyzna zbierał myśli.

- Posłuchaj. Miałem kiedyś incydent w półświatku. Wyświadczyłem pewnemu typowi przysługę; nic strasznego. I to wszystko.

- Jakoś ci nie wierzę. Znalazłam w skrytce dowód osobisty z twoim zdjęciem, ale z innym nazwiskiem i adresem…

- Grzebałaś w moich rzeczach?! – Mikołaj poczerwieniał na twarzy i ledwo panując nad sobą zapytał: - I co zrobiłaś?

- Wszystko przyniosłam na policję. Nie będę cię kryć, bo nawet nie wiem, czy warto. Okazało się, że zupełnie cię nie znam.

Mikołaj ukrył twarz w dłoniach.

- Nic nie rozumiesz – jego głos był zdławiony wściekłością.

- Nie, niewiele – Krystynie było już naprawdę wszystko jedno; obecność rosłego strażnika dodała jej odwagi. – Za dużo przede mną ukryłeś, żebym mogła ci ufać.

- Przecież się kochamy – Mikołaj przybrał na chwilę niemal  błagalny ton.

- Nie; to ja cię kochałam. Ty mnie oszukiwałeś; w dodatku jesteś związany z jakąś Sandrą o wschodnim nazwisku i Bóg jedyny wie, czy tylko z nią.

Krystyna wstała.

- No co ty… - mężczyzna wydawał się być szczerze zdumiony.

- Wybacz, ale powiedziałam już wszystko. Wychodzę i mam nadzieję, że już nigdy nie będzie mi dane ciebie oglądać. Ja w każdym razie zrobię po temu wszystko.

- Beze mnie sobie nie poradzisz! – syknął wściekły Mikołaj.

- Jeszcze się zdziwisz.

   Krystyna wyszła nie oglądając się za siebie, mimo że mężczyzna jeszcze coś do niej mówił. Chciała jak najszybciej opuścić to miejsce i zapomnieć o spotkaniu z Mikołajem.

 

   W pracy los się do Krystyny uśmiechnął. Dyrektor szukał akurat kogoś do pracy w nowo otwartej filii w innym mieście. Kobieta zgłosiła się deklarując, że może się przeprowadzić praktycznie natychmiast, jeśli firma zapewni jej jakąś stancję na pierwszy miesiąc pobytu w nowym miejscu.

 

 

   Kryśka kończyła się właśnie pakować, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Zdziwiła się, bo nie spodziewała się niczyjej wizyty. Niezapowiedziani goście nie kojarzyli się jej z niczym przyjemnym, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach.

- Kto tam?

- Adam Nowak, detektyw – głos w słuchawce domofonu zabrzmiał pewnie, bez żadnego zawahania, czy trafił pod właściwy adres.

- Pan do kogo?

- Do pani.

- W jakiej sprawie?

- Wolałbym wyjaśnić w cztery oczy.

    Krystyna wpuściła gościa czując, że nie ma wyjścia. Mężczyzna po chwili pojawił się przed jej drzwiami i okazał legitymację służbową. Kobiecie wydało się, że detektyw lustruje ją od stóp do głów.

- Proszę wejść. Przepraszam za bałagan, ale właśnie się wyprowadzam.

- Można wiedzieć dlaczego?

- Względy zawodowe i poniekąd też trochę osobiste. Ale przejdźmy do rzeczy – Krystyna podała gościowi szklankę soku. Mężczyzna podziękował, wypił duszkiem połowę i  wyjął jakieś papiery z teczki.

- Pani Krystyno, a raczej pani Joanno, nareszcie panią znaleźliśmy!

- No co pan…

- Zaraz wszystko wyjaśnię. Może zacznę od początku; sprawa i tak jest trochę zagmatwana.

   Krystyna niepewnie skinęła głową i usiadła na przeciwko mężczyzny.

- Wiem, że miała pani ostatnio nieprzyjemną przygodę z mężczyzną.

- Tak, ale skąd pan wie…

- Po części od policji, po części od innych informatorów. Jak już mówiłem, jestem prywatnym detektywem. Szukam pani od dwóch lat na polecenie rodziny. Ma pani status osoby zaginionej od około dwudziestu czterech miesięcy. Naprawdę nazywa się pani Joanna Baran. Mówiąc w dużym skrócie, pewnego dnia wyszła pani do pracy i do niej nie dotarła.

- Ale ja nie rozumiem; znam moją historię, wiem kim jestem.

- A od kogo?

- No, po prostu, z własnego doświadczenia.

- Widzi pani. Według zebranych przeze mnie danych, uległa pani wypadkowi i trafiła do szpitala. W wyniku tego zdarzenia, zaczęła pani cierpieć na amnezję.

- Faktycznie, byłam dwa lata temu w szpitalu, ale ani o wypadku, ani o amnezji nie było mowy.

- A Mikołaj, to znaczy Zenon, kiedy pojawił się w pani życiu?

- Spotkałam go właśnie wtedy w szpitalu, przeprowadzał jakieś badania.

- I ot tak się panią zainteresował?

- Właśnie, to znaczy tak to wyglądało, tak naturalnie… Przychodził, rozmawiał. Za każdą jego wizytą przypominałam sobie coraz więcej o moim życiu.

- Czyli?

- Jak się nazywam, jakie szkoły kończyłam, gdzie ostatnio pracowałam, skąd pochodzę i tak dalej. No i że spadłam niefortunnie ze schodów.

- Tak naprawdę potrącił panią samochód na przejściu dla pieszych.

   Krysia zamilkła zaskoczona.

- No dobrze. Może przedstawię pani dalsze efekty mojego śledztwa. Pani były narzeczony to nie tylko krętacz i oszust, ale i manipulant. Wiedział od samego początku, kim pani jest. To on spowodował ten wypadek, a później, przy pomocy hipnozy, wmówił nieprawdziwe wspomnienia.

- Ale dlaczego?! Wydawało mi się, że mnie kocha i chce mojego dobra!

- Tego nie wiem; może i czuł coś do pani, coś pozytywnego, ale najpierw chciał ukarać twojego ojca, odegrać się.

- Za co?!

- Robili razem interesy przez krótki czas. Pani ojciec na początku nie wiedział, z kim ma do czynienia. Powiedział mi, że dopiero w czasie współpracy, materiały przedstawiane przez Zenona zaczęły być podejrzane. Pani ojciec to stary wyjadacz i w interesach nie tak łatwo go wykiwać; jest świetny w swojej branży. W ostatniej chwili wycofał się ze współpracy z Zenonem, a chodziło o naprawdę wysokie kwoty.

- Co teraz?

- Rodzice na panią czekają. Nie mówiłem im, że panią znalazłem, bo nie wiedziałem do końca, w jakim pani jest stanie i co zdecyduje poznawszy prawdę.

- Musze zebrać myśli. Proszę zostawić swój numer telefonu. A właściwie… - tu głos się jej załamał, osunęła się na fotel i schowała twarz w dłoniach.

- Jeśli mi wolno coś powiedzieć… Pani rodzice też padli ofiarą tego oszusta. Tyle czasu pani nie widzieli, nawet nie wiedzieli, czy pani żyje…

- Ale ja ich nie pamiętam! Nawet nie wiem, jak się między nami układało…

- Faktycznie, ciężka sprawa. Ale decyzję musi podjąć pani.

- Może jednak powinnam się z nimi spotkać – Joanna siedziała z głową opartą na dłoniach, zamyślona. – Zawiezie mnie pan do nich?

- A co z pani planami?

- Mam kilka dni w zapasie; nigdy nie zostawiam niczego na ostatnią chwilę.

 

- Dlaczego to zrobiłeś?

- Bo mi się podobałaś bez wzajemności, a ja zawsze dostaję to, czego chcę!

- Tylko dlatego?!

- Na pewno ci już powiedzieli, że nie.

- I na prawdę myślałeś, że to się nigdy nie wyda?

- Pech – mężczyzna wzruszył ramionami.

- Jakoś nie jesteś tym specjalnie zmartwiony.

    Zenon prychnął.

- A ile mi dadzą? Kilka lat? Wiesz, ile na tym zyskam? Nauczę się tego i owego za darmo; podleczę się, też za darmo. Nawiążę nowe kontakty… A kiedy wyjdę…

- Jesteś naiwny, jeśli myślisz, że nie odwdzięczę ci się za to, co mi zrobiłeś

  Zenon zaśmiał się zuchwale, widocznie rozbawiony. Widać było, że nic sobie nie robi ani z Kryśki, ani z wymiaru sprawiedliwości

-  Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni – stwierdziła kwaśno Joanna; wstała i nie oglądając się za siebie, wyszła z pokoju widzeń.

 

   Niedługo po rozpoczęciu odsiadywania kary, Zenon został gryps, który był napisany tak, że trudno było rozpoznać charakter pisma i zidentyfikować nadawcę: Biedny głupcze, odbierając komuś przeszłość, dałeś mu też coś w zamian: umiejętność, która obróci się przeciwko tobie. Mężczyzna nie wiedział, co o tym sądzić; nie był strachliwy, co to, to nie, jednak tym razem poczuł się nieswojo. W więzieniu miał już „swoich ludzi”, a inni byli raczej neutralni. A Joanna? Czy ona byłaby do czegoś zdolna? Żeby zbadać karteczkę, potrzebny był specjalista, a Zenon jeszcze tak dobrych dojść nie miał. Musiał czekać…

 

   Pewnego dnia znaleziono Zenona w bardzo dziwnym stanie, jakby postradał zmysły. Siedział w kącie z błędnym wzrokiem, nie poznając nikogo i coś bełkocząc. Został odwieziony do szpitala zamkniętego. Mijały lata, a jego stan się nie zmieniał. Nikt go też nie odwiedzał.  Tylko raz wycedził zrozumiałe dla wszystkich słowa: „Nie! Nie pamiętam! Wypuśćcie mnie…”

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz