Nauczycielka

 

Hanna wiedziała, że Adrian często na nią spogląda i było jej  z tego powodu niezręcznie przed samą sobą.

Mężczyzna był od niej o trzy lata starszy, wysoki, wysportowany i – trzeba przyznać – bardzo przystojny. Krótkowłosy szatyn o niebieskich oczach podobał się wszystkim kobietom w szkole, szczególnie tym z nikim nie związanym.

Adrian był nauczycielem wychowania fizycznego i dodatkowo prowadził treningi piłki nożnej szkolnej drużyny licealnej. Z racji tego pierwszego, oprócz krótkich spotkań w pokoju nauczycielskim, mijał się czasem z Hanną na szkolnym korytarzu.

- Ty szczęściaro! – zażartowała raz Sylwia, nauczycielka historii, z którą Hanna rozmawiała najczęściej i jako z jedyną zaprzyjaźniła się niemal od serca. – Wszystkie dziewczyny strzelają do niego oczami, a on zwraca uwagę tylko na ciebie. Co z tobą? Sprawiasz wrażenie, jakby ciebie to w ogóle nie ruszało. Adrian ci się nie podoba?

- Ach, daj spokój – Hanna zarumieniła się nieco; nie lubiła być w centrum uwagi, a względy mężczyzny tak jawnie jej okazywane i przez większość zauważane, zdawały się jej czymś stojącym na granicy nieprzyzwoitości. – Fakt, Adrian jest przystojny…

- Nie o to pytam – zirytowała się lekko Sylwia. – Nic cię w nim nie pociąga?

- Niby co?

- Oj, dziwna jesteś – historyczka machnęła niechętnie ręką; właśnie zadzwonił dzwonek, wyjęła więc z szafy dziennik klasy I a gimnazjalnej i wyszła szybkim krokiem z pokoju nauczycielskiego.

 

Hanna uczyła języka polskiego w zespole szkół. Pracowała z oddaniem i była jednym z nielicznych nauczycieli, którym nie podskakiwały nawet najgorsze łobuzy. Była wymagająca, ale sprawiedliwa; żaden uczeń nigdy jej nie zarzucił, że jego złe oceny są spowodowane tym, że się na niego uwzięła. Każdemu starała się pomóc, jeśli miał problemy z jakąś partią materiału; dawała wskazówki i dodatkowe ćwiczenia, co zawsze dosyć szybko skutkowało pożądanymi rezultatami i podwyższeniem oceny przynajmniej o jeden punkt. Dlatego Hanna  była cenionym pracownikiem i szanowanym wśród innych nauczycieli.

 

Tego dnia Adrian wreszcie odważył się do niej podejść.

- Cześć! Czy poszłabyś ze mną na herbatę po pracy? – starał się, by jego głos brzmiał wesoło i pewnie, ale Hanna zauważyła w jego oczach nutkę speszenia i tremy.

- Ekhm, cóż – kobieta spojrzała koledze prosto w twarz tylko przez moment, po czym spuściła wzrok. Czuła się niezręcznie; nie przywykła do propozycji wychodzenia sam na sam z mężczyzną nawet na niewinną herbatę. – Cóż… Dziś jestem zajęta.

- Przecież jest piątek.

- Chyba nie dam rady. Mam sporo prac do sprawdzania i to właściwie przez cały czas… - zwiesiła znacząco głos.

- No tak, masz rację. Nie pomyślałem. Uczysz poważnego przedmiotu i to w kilku klasach - głos Adriana zdradzał, że ubyło mu pewności siebie

- Właśnie –  przytaknęła Hanna. – Prowadzę jeszcze teatr gimnazjalistów.

- Ale nie można żyć samą pracą – mężczyzna podjął ostatnią próbę. – Może jednak dasz się namówić choć na godzinkę. Zapraszam na deser do tej nowej ciastkarni.

- Nie, jednak nie… – Hanna poczuła się nieswojo i zaczęła się niecierpliwić natarczywością Adriana. – Przepraszam, ale spieszę się. Uczeń na mnie czeka.

Hanna odwróciła się na pięcie i odeszła szybkim krokiem. Była na siebie zła, że nie dodała czegoś, co spowodowałoby, że Adrian nie będzie jej więcej nagabywał i stawiał w niezręcznej sytuacji; miała jednak nadzieję, że mężczyzna da jej już spokój. Wbiegła na drugie piętro, gdzie lekcje mieli licealiści i pod salą 212 dołapała Michała z I a.

- Chodź, szybciutko – poprosiła. – Wytłumaczę ci teraz interpretację tych dwóch wierszy, bo po lekcjach mi coś wypadło.

Chłopak był trochę zaskoczony, ale nie oponował. Opierając się o parapet, zanotował hasła dyktowane mu przez polonistkę.

 

Po ostatniej lekcji, Hanna niemal biegiem opuściła budynek szkoły. Wiedziała, że Adrian kończy tego dnia pracę o tej samej co ona porze i nie chciała, by znów próbował się z nią umówić. Wolała uniknąć sytuacji, kiedy musiałaby mu z całą stanowczością odmówić i sama zaznaczyć, że nie ma po co próbować nawiązywać z nią bardziej zażyłych kontaktów poza pracą. Nie była jeszcze na to gotowa.

***

 

Hannę wychowywała właściwie wyłącznie babcia. Matka, Lucyna,  pracowała na okrągło, by – jak twierdziła – zapewnić sobie i jedynaczce godziwy byt. Ojciec Hanny zostawił narzeczoną, kiedy dowiedział się o ciąży. Był już zaplanowany ślub, ale dopiero pół roku później. Mężczyzna łudził się, że do tego czasu albo sam oswoi się z myślą o stabilizacji, a może nawet pełnej rodzinie, to znaczy takiej choćby z jednym dzieckiem albo coś się w międzyczasie wydarzy, co wybawi go od przysięgi. Kiedy jednak Lucyna powiedziała mu o ciąży, której oboje nie planowali, on po prostu zwiał.

Podobna sytuację przeżyła przed laty Róża, matka Lucyny. Kiedy babcia Hanny była w siódmym miesiącu ciąży, jej mąż wyszedł z domu i nie wrócił. Róża była tak wściekła, że nie dopuszczała do siebie myśli, że mogło go spotkać coś złego. Była pewna, że - jak to ona mówiła - „zwiał jak tchórz”. Teściowie Róży bronili syna i byli oburzeni na synową za takie posądzenia. Byli jej postawą wręcz dotknięci do żywego i przestali utrzymywać z nią kontakty, kiedy przekonali się, że mówi poważnie, a jej gniewu na męża nie załagodziły nawet narodziny córeczki. Przesyłali na wnuczkę jakieś pieniądze, ale nie odezwali się nigdy słowem. Lucyna nie poznała ich osobiście; kiedy miała pięć lat, matka wyjechała z nią na drugi koniec kraju, bo tam łatwiej było o pracę.

Wychowując wnuczkę, Róża zawsze powtarzała jej, że mężczyznom nie można ufać; im chodzi przeważnie o jedno: wcześniej czy później wyjdzie szydło z worka. A sprawy cielesności i seksualności były tematem tabu. Hanna jednak czuła przez skórę, że sprawy z tym związane były niewłaściwe jako temat zainteresowań nastolatki. Babka przestrzegała ją, że nawet z pozoru niewinne spotkanie z mężczyzną może zakończyć się w łóżku, bo młodzież coraz bardziej rozpasana jest i myśli tylko o jednym. A kobietę ma cechować skromność obyczajów, przejawiająca się także w jej ubiorze. Samo myślenie o tych rzeczach było nieprzyzwoite.

Hanna skrupulatnie przestrzegała babcinych nauk. W niedziele i święta pobożnie uczestniczyła w Mszach. Ubierała się tak, by walory jej figury były jak najmniej widoczne, w kolory szaro-bure, ewentualnie z elementami białymi, ale osiągnęła zamierzony rezultat: nie rzucała się w oczy.

Nigdy nie robiła nawet delikatnego makijażu i ani razu nie ufarbowała włosów, nawet kiedy zaczęły pojawiać się wśród nich siwe kosmyki, zanim jeszcze skończyła trzydzieści lat.

Babcia do znudzenia powtarzała jej, żeby doceniała to, co ma i szanowała to, także przedmioty codziennego użytku, żeby nie pozbywała się dobrych jeszcze rzeczy. Dlatego Hanna latami chodziła w tych samych ubraniach, które dopieszczała jak mogła, ewentualnie przerabiała i dopiero większe przetarcia materiału uniemożliwiające dalsze przeróbki powodowały, że odkładała dany ciuch na szmaty.

W domu babci nie było właściwie żadnych nowinek technicznych; nawet telewizor pamiętał czasy sprzed narodzin Hanny, a radio było jeszcze starsze. „Dlaczego mam coś wymieniać na nowsze, jeśli jeszcze mi dobrze służy?” – gderała starsza pani, kiedy Hania jako nastolatka nieśmiało spytała, czy nie kupiłyby nowego odbiornika, takiego z odtwarzaczem kasetowym. – „A po co ci kasety, jeśli muzykę masz w radiu?”. Aparat telefonu stacjonarnego – starannie wypolerowany – wyglądał jak w dniu zakupu, a pamiętał wczesne dzieciństwo Lucyny.

 

Kiedy Róża zmarła, Hanna odziedziczyła po niej mieszkanie. Babka przepisała cały dobytek na wnuczkę, bo Lucyna i tak była wciąż w rozjazdach, spędzając z już dorosłą córką zaledwie kilka weekendów w roku. Do takiego życia przywykła i nie wyobrażała sobie, by mogła osiąść gdzieś na dobre i nie być wciąż w drodze.

Tymczasem Hanna skoczyła polonistykę na specjalności pedagogicznej. „To solidny kierunek” – powiedziała jej kiedyś babcia, więc dziewczyna od dawna była zdecydowana właśnie na tę filologię. Nigdy za bardzo nie rozmyślała nad tym, czy czuje powołanie do  zostania nauczycielką, ale uważała, że jak już raz podjęła konkretną decyzję, to musi być konsekwentna i pracę wykonywać z pełnym oddaniem.

Zaraz po studiach została zatrudniona w miejscowym zespole szkół, gdzie podczas nauki odbywała praktyki. I nie myślała o zmianach w życiu zawodowym.

 

Czas wymógł na Hannie dokonywanie powolnych zmian w wyposażeniu mieszkania. Leciwy sprzęt AGD i RTV po kolei definitywnie odmawiał posłuszeństwa, musiała więc zastępować go nowym. Kompletnie nie znała się jednak na markach i funkcjach urządzeń: niby ogólnie wyglądały podobnie do starszych modeli, ale miały więcej przycisków, funkcji i jakieś dziwne oznaczenia dotyczące poboru energii. Gdyby nie pomoc sprzedawców, zupełnie nie wiedziałaby, co ma wybrać.

Kiedy babcia zmarła, Lucyna zdecydowała, że telefon stacjonarny należy zlikwidować, bo to przeżytek uzasadniony jeszcze w przypadku firmy ze stałą lokalizacją głównego biura; zanim Hanna zdążyła zaoponować, matka załatwiła wszelkie formalności i w słuchawce leciwego aparatu zaległa cisza.

Kiedy Hanna podjęła pracę, telefon stał się jednak nieodzowny do kontaktów z gronem pedagogicznym, uczniami, z którymi pracowała przy różnych projektach oraz z niektórymi rodzicami. Kobieta kupiła więc sobie telefon komórkowy, który służył jej aż do dnia dzisiejszego, czyli już nieco ponad dekadę. W ciągu tego okresu, jej koleżanki i koledzy z pracy zmieniali aparaty nawet trzy – cztery razy, a rekordzista co roku miał nowy model, nic więc dziwnego, że komórka Hanny wzbudzała sensację, zwłaszcza wśród nowego narybku w gronie pedagogicznym. Nikt jednak tego nie komentował, bo kiedy poznał Hannę lepiej, doceniał jej oddanie pracy i uczciwość wobec ludzi.

***

 

Kiedy Hanna otworzyła drzwi mieszkania, po raz pierwszy w życiu poraziła ją panująca w środku cisza. Przywykła do niej w ciągu ostatnich lat i przestała ją na dobra sprawę zauważać. Wystarczyło przecież włączyć muzykę, radio albo telewizor. Jednak dopiero dzisiaj kobieta zdała sobie sprawę, że nie było to wdzięczne powitanie.

Powiesiła płaszcz na haczyku, włożyła kapcie i rzuciła ciężką torbę na sofę. Czuła się zmęczona. Czego ten Adrian tak naprawdę od niej chciał? Dlaczego przyczepił się właśnie do niej? Miał wokół siebie tyle wolnych, ładnych i atrakcyjnych kobiet. Żeby uwolnić się od natrętnie powracającego tematu mężczyzny, Hanna zaraz po obiedzie zabrała się za sprawdzanie wypracowań. Wyjątkowo nie było tego tak dużo, jako że dała dzieciakom ograniczenie do półtorej strony A4, jednak nauczycielka robiła wszystko, aby  przegląd trwał jak najdłużej.

 

 

Tego dnia Adrian szukał jeszcze Hanny po zakończonych zajęciach. Od Sylwii dowiedział się, że polonistka wybiegła szybko z pracy po ostatniej lekcji, jakby się gdzieś bardzo spieszyła.

- Może jednak ma kogoś? – zapytał niepewnie. Jeśli ktoś coś o tym miał wiedzieć, to tylko Sylwia.

- Nie, nie i jeszcze raz nie! Zapewniam cię – uspokoiła go kobieta. – Ale uprzedzałam cię, że będziesz miał problem już na samym początku.

- Dokładnie tak – zawtórowała jej Justyna. – Przecież też ci mówiłam, że Hanna, wprawdzie przemiła i koleżeńska, to jednak pod pewnymi względami jest specyficzną osobą.

- Tak, tak, mówiłyście, mówiłyście. Ale ja nie poddam się tak łatwo.

- Nie skrzywdź jej tylko!

- Ani myślę! Ja to biorę na poważnie – Adrian podniósł dwa palce do góry w geście przysięgi.

- A zdradzisz nam, dlaczego akurat ona?

- Wy macie tę swoją babską intuicję, a ja mam swoją, to znaczy intuicję mężczyzny doświadczonego już przez los. Po prostu czuję, że to ta jedyna, właściwa kobieta. Ona mnie nie zostawi w ostatniej chwili, nie zdradzi, ani nic z tych rzeczy.

- Ot,  jasnowidz się znalazł – Justyna wzruszyła ramionami i westchnęła. – Może i masz rację. Rób jak uważasz, ale nie tylko szare myszki żyjące  w przesadnej skromności, bywają porządne. To do poniedziałku! – kobieta chwyciła swoją torebkę, kurtkę i wyszła z pokoju nauczycielskiego.

Adrian wykonał jeszcze jeden służbowy telefon w sprawie zbliżających się zawodów sportowych – mógł to zrobić po weekendzie, ale skoro nie dopadł Hanny, zdecydował się załatwić to dzisiaj – pozbierał swoje rzeczy i także wyszedł.

 

Począwszy od poniedziałku Hanna robiła wszystko, aby nawet na moment nie zostać z Adrianem sam na sam. Jednak dość szybko stwierdziła, że nie sposób w ten sposób żyć i pracować. Ostatecznie zdecydowała się z Adrianem poważnie porozmawiać i wszystko wyjaśnić. Podeszła do niego przed ostatnią lekcją i poprosiła o spotkanie za półtorej godziny w pobliskim parku, przy fontannie.

Mężczyzna przyszedł punktualnie, przynosząc ze sobą piękną różę dla Hanny.

- Tak bardzo się cieszę, że zechciałaś się nareszcie ze mną spotkać – powiedział całując ją w rękę i wręczając kwiat.

Hannie zrobiło się trochę gorąco i nieswojo. Nie przywykła do adorowania ze strony mężczyzn.

- Cóż – odchrząknęła – Właściwie nie powinnam przyjmować od ciebie podarunków.

- Co ty opowiadasz?

- To za duża poufałość. Znamy się na gruncie zawodowym i wolałabym, żeby tak pozostało.

- Nie rozumiem…

- Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiał, ja po prostu nie jestem zainteresowana…

- Moją osobą, czy mężczyznami w ogóle? – w głosie Adriana zabrzmiał chłód. – A może ty…

- Nie snuj żadnych domysłów. Jeśli ci o to chodzi, to nie, nie wolę pań.

- Więc o co chodzi? Moglibyśmy się lepiej poznać i…

- Wciąż nie rozumiem, dlaczego się tak upierasz, żeby to akurat ze mną lepiej się poznać – Hanna zirytowała się lekko, ale tylko na moment. – Proszę, daj mi skończyć. Powiem krótko: ja po prostu nie chcę się z nikim wiązać. Jeśli zgodzę się na spotkania sam na sam, mogę tym dać ci do zrozumienia coś całkiem opacznego, a nie chciałabym cię zranić, kiedy za pół roku poprosiłbyś mnie o jeszcze większą poufałość albo deklaracje na przyszłość sam coś obiecując… Musiałabym odmówić.

- A kto mówi od razu o poważnym wiązaniu się?

- To po co w takim razie strzelasz za mną oczami odkąd przyszedłeś do naszej szkoły? Jeśli już na starcie nie chcesz dążyć do czegoś konkretnego? W takim przypadku powinny ci wystarczyć spotkania w pracy i rozmowy na stopie koleżeńskiej, przy wszystkich.

Adrian przez chwilę nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Pomimo nieatrakcyjnego ubioru, zakrywającego jej walory, Hanna bardzo mu się podobała jako kobieta, a słyszał o niej pochlebne informacje od innych: że inteligentna i jest z nią o czym porozmawiać. Fascynowało go, że różniła się pod wieloma względami od koleżanek. Wiedział, że wiele z nich najchętniej od razu wskoczyłoby mu do lóżka bez żadnego ale, jednak nie Hanna. Była cicha, spokojna, ale kiedy trzeba, stanowcza. Jej głos był dźwięczny i miły dla ucha, nawet jeśli prawie krzyczała, jak miejscami teraz.

- Hanno, nie wiem, może jakiś mężczyzna kiedyś panią w jakiś sposób skrzywdził lub zawiódł, ale nie można przez to mierzyć wszystkich mężczyzn jedną miarą, nie sądzisz?

- To nie to – żachnęła się kobieta. – Ja po prostu lubię swoje życie takim, jakim jest. Nie chcę w nim nic zmieniać, nie potrzebuję tego.

- Ale kiedyś…

- Kiedyś to każdy kolejny dzień, Adrianie – westchnęła Hanna oddając koledze kwiat. – Zawsze istnieje ryzyko, że będzie się pewnych wczorajszych decyzji żałowało. Ale teraz proszę cię stanowczo i ostatecznie: nie nalegaj więcej na spotkania towarzyskie poza szkołą, szczególnie sam na sam. Oczywiście co innego zebrania w sprawach służbowych i z innymi naszymi współpracownikami. Głowa do góry! Zazna pan jeszcze spokój ducha, tak jak ja. Będziesz jeszcze szczęśliwy, Adrianie. Do zobaczenia w szkole!

Hanna uśmiechnęła się, odwróciła powoli i odeszła w swoją stronę.

Adrian stał jeszcze chwilę na parkowej alejce i patrzył za nią. Gardło miał ściśnięte, bardziej z żalu i zaskoczenia, niż z poczucia upokorzenia spowodowanego odrzuceniem. Nie pierwszy raz został odrzucony przez kobietę, ale dopiero po raz drugi tak mu zależało na tej konkretnej, że był w głębi serca przygotowany na coś poważnego i stałego. Przecież i on miał już swoje lata.

 

Przez kolejne dwa tygodnie Hanna widywała Adriana tylko w przelocie. Przypuszczała, że mężczyzna chce uszanować jej prośbę. Później jednak kobieta zaczęła odczuwać dziwny niepokój. Robiło się jej przykro, kiedy widziała jego serdeczność dla innych koleżanek, zbyt dużą według niej jak na stosunki zawodowe lub nawet koleżeńskie, ale mające bądź co bądź w miejscu pracy. Czy Adrian chciał jej coś tym uświadomić lub zademonstrować?

„A zresztą, co ja mogę o tym wiedzieć?” – Hanna obruszała się sama na siebie. – „Właściwie zostałam wychowana bardziej jak kandydatka do klasztoru, niż przeciętna kobieta”. Dziwne uczucie jednak powracało i w końcu kobietę zaczęło boleć, że jej niedawny adorator zaczyna ją traktować coraz bardziej oschle i ledwo kiwa jej głową na przywitanie.

„Cóż, przecież dałam mu kosza. Na pewno uraziłam jego dumę. Pewnie próbuje zapomnieć o tym zdarzeniu” – kiedy Hannie przeszło to przez myśl, zrobiło się jej na moment naprawdę przykro.

 

Po miesiącu, pewnego piątku, po przyjściu do domu, Hanna po raz pierwszy rozpłakała się w głos, sama nie wiedząc dlaczego. Dom przywitał ją, jak zwykle, słońcem wpadającym przez duże okno balkonowe, nienagannym ładem i cisza głośno piszczącą w uszach. Nie, było tam jeszcze coś… Świadomość, że jutro, pojutrze i za tydzień wszystko będzie zupełnie takie samo. Hanna ucichła i zrobiło się jej wstyd. Otarła łzy i szybko poszła do łazienki, by umyć ręce twarz.

- Nie! – powiedziała stanowczo patrząc na swoje odbicie w lustrze nad umywalką. – Nie mogę!

Wytarła twarz ręcznikiem, doprowadziła do ładu kosmyki wokół twarzy i poszła zrobić sobie herbaty. Kiedy woda się zagotowała, Hanna była już zupełnie spokojna.

Wstydziła się przed sobą tej dziwnej, nagłej i niezrozumiałej histerii; takie zachowania nie były w jej stylu. Uważała się za osobę o nienagannej opinii i obdarzanej przez innych szacunkiem i dzięki temu sama mogła sobie codziennie spojrzeć w oczy z czystym sumieniem i bez cienia wstydu.

Diabli nadali tego Adriana!!!

Przyczepił się do niej jak rzep psiego ogona, namieszał w głowie i wniósł niepokój w tak dobrze ułożone, spokojne życie! Rozkochałby ją pewnie i zostawił, bo przecież wokół niego zawsze kręci się tyle ładnych, atrakcyjnych, a często i inteligentnych kobiet. A romans mógłby skoczyć się przypadkową ciążą…

Hanna wiedziała jak to jest wychowywać się bez ojca i to ze świadomością, że on po prostu uciekł i to akurat wtedy, gdy partnerka najbardziej go potrzebowała.

Najbardziej jednak drażniło kobietę to, że musiała przyznać się sama przed sobą, że zainteresowanie ze strony przystojnego mężczyzny miło ją połechtało.

A kiedy Adrian przyśnił się jej dwie noce pod rząd, dopuściła wreszcie do siebie myśl, że ma prawo dać sobie prawo do ułożenia sobie z kimś życia, a przynajmniej do spróbowania takiej opcji. Tyle, że w tym momencie Adrian wydawał się nią już kompletnie nie zainteresowany albo przynajmniej unikał jej obecności, co zresztą było efektem jej prośby. Kiedy już musiał  przebywać w jej pobliżu lub porozmawiać służbowo, był wprawdzie uprzejmy, ale bardzo oficjalny i jednak trochę chłodny.

 

- Co ty mu zrobiłaś? – pewnego dnia zaczepiła Hannę Sylwia.

- A co? – zdziwiła się Hanna.

- No, że przestał właściwie z dnia na dzień zwracać na ciebie uwagę, a nawet zaczął cię unikać.

- Dałam mu jasno do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana – Hanna starała się, by jej oświadczenie zabrzmiało stanowczo i zarazem obojętnie, jakby nie obarczone żadnym uczuciem, choć na końcu zadrżał jej delikatnie głos.

- No, nie mów! – Sylwia szczerze się zgorszyła. – Haniu, wiem o twoich zasadach, ale czy ty nie przesadzasz?! Przecież wcale nie trzeba z dopiero co poznanym mężczyzną od razu iść do łóżka.

- Tu nie chodzi tylko o łóżko – prychnęła Hanna nieco zirytowana. – Chodzi o całokształt.

- Rozumiem, że każdej kobiecie podoba się inny typ mężczyzny, ale trudno odmówić Adrianowi pewnych walorów. I nie mówię tylko o wyglądzie.

- Cóż, skoro tak wiele o nim wiesz, dlaczego do tej pory nie zakręciłaś się wokół niego?

- Bo on był zainteresowany tylko tobą, a ty jesteś moją przyjaciółką. Nie mogłabym ci wchodzić w paradę zwłaszcza, gdyby chodziło o twoje szczęście i o sferę uczuć.

- Oj, Sylwuś – Hanna uśmiechnęła się słabo. – Mówisz tak, jakbyś mnie nie znała…

- Cóż – Sylwia wzruszyła ramionami. – Adrian mógł ci się przecież spodobać.

- Sama wiesz, że to nie o podobanie się chodzi…

- Niby tak, ale mimo wszystko nie mogłabym w tej sytuacji…

- A teraz?

- O mnie się nie martw! – żachnęła się Sylwia i machnęła ręką. – Czyli mówisz, że to absolutny koniec?

- Żaden koniec, bo i początku nie było. I proszę, zamknijmy ten temat.

***

 

W kolejnym roku szkolnym Adrian nie pojawił się w pracy. Tylko Justyna, która najczęściej z nim rozmawiała, wiedziała, że się wyprowadziło innego miasta, choć nie zdradził jej motywów swojego działania. Miał tu pewne miejsce, był lubiany zarówno przez uczniów, jak i współpracowników. Tylko o życiu prywatnym mówił niewiele. Raz tylko miedzy wierszami napomknął, że kiedyś doświadczył zawodu miłosnego, jednak nie rozwodził się nad tym.

 

Kiedy podczas ogólnoszkolnego rozpoczęcia roku, Hanna nie dostrzegła w gronie pedagogicznym Adriana, poczuła dziwne ukłucie w sercu. Jej myśli zaczęły krążyć gdzieś daleko i złapała się na tym, że w ogóle nie słucha przemówienia okolicznościowego dyrektora, na co do tego dnia nigdy sobie nie pozwoliła.

Później, na wstępnym zebraniu w pokoju nauczycielskim, kiedy odbierała swój plan lekcji i zajęć na semestr zimowy, też nie mogła pozbierać myśli. Odpowiadała zdawkowo na zadawane jej pytania, na przykład, czy wszystko w planie lekcji jej odpowiada i czy będzie prowadzić dalej teatr uczniowski. W końcu udała ból głowy, przeprosiła i poszła nieco wcześniej do domu.

***

 

Pierwszy dzień Hanny na emeryturze zaczął się słonecznie i spokojnie. Kobieta nie wiedziała jeszcze, jak odnajdzie się w nowej życiowej roli, ale była pewna, że nie będzie siedzieć z założonymi rękami albo przed telewizorem (wciąż miała ten tradycyjny, a nie z całą masa funkcji interaktywnych, który gościł obecnie w większości domów).

Hanna czuła się nieswojo. Była środa, a ona nie musiała zrywać się w pół do siódmej i przeżywać ten poranek jak każdy inny w dni robocze przez ponad ostatnich trzydzieści pięć lat. Przyzwyczajenie było jednak silniejsze od świadomości, że można pospać dłużej. Hanna otworzyła oczy i odruchowo spojrzała na zegarek. Jeszcze wczoraj zadzwonił o tej porze, budząc ją z lekkiego snu. Kobieta przeciągnęła się powoli i wstała.

Zjadła spokojnie śniadanie, po raz pierwszy oglądając poranne wiadomości w środku tygodnia.

Później Hanna postanowiła spędzić ten dzień nietypowo jak na siebie, ale miło i pozwolić sobie na rzeczy, na które dotąd sobie nigdy nie pozwalała. Na przykład pójdzie do galerii handlowej i kupi sobie jakiś ciuch, choć wcale niczego nie potrzebuje na już. Poogląda wystawy, książki w księgarniach i drobiazgi na stoiskach z pomysłami na prezenty.

Ubrała się skromnie, ale ładnie i wyszła z domu. Kiedy przekraczała próg galerii handlowej usłyszała, że ktoś ją woła po imieniu. Hanna odwróciła się i rozejrzała. Po chwili dostrzegła machającego do niej wysokiego, szpakowatego, przystojnego mężczyznę, który zbliżał się do niej spokojnym krokiem.

- Witaj, Haniu! Nie poznajesz mnie? – mężczyzna ukłonił się uprzejmie.

- Adrian? – kobieta nie mogła uwierzyć własnym oczom

- Tak – jegomość ujął delikatnie jej dłoń i pocałował. – Czy pozwolisz się zaprosić na herbatę?

- Cóż, dobrze – Hanna uśmiechnęła się szeroko. – Ale pozwól, że to ja nam obojgu coś zafunduję. Właśnie przeszłam na emeryturę i chcę to jakoś uczcić.

- Skoro tak, to się zgadzam, jeśli dasz mi okazję do rewanżu w najbliższym czasie.

 

 

- Co się z tobą działo, kiedy odszedłem ze szkoły?

- Nic szczególnego – wzruszyła ramionami Hanna. – Przez kolejnych trzydzieści lat uczyłam tam języka polskiego. Przez ponad dekadę byłam zastępcą dyrektora.

- O! Gratuluję!

- Ach, daj spokój! – Hanna machnęła ręką. – Nic szczególnego! To tylko dodatkowe obowiązki i problemy powodujące częstszy ból głowy. W końcu nie dałam się wybrać na kolejną kadencję, choć paru wpływowym osobom na tym zależało. Ale ja wolałam na powrót w stu procentach poświecić się nauczaniu i prowadzeniu teatru, bo właśnie to kochałam.

- A co z życiem prywatnym?

- To znaczy?

- Założyłaś rodzinę? – zapytał prosto z mostu Adrian.

- Nie – Hanna wyglądała na trochę speszoną. – Całe życie poświęciłam młodzieży, to był mój sens życia. A teraz ty opowiedz coś o sobie.

- Cóż – Adrian westchnął, czując, że nic więcej się od Hanny nie dowie nie drążąc dalej. – Kiedy wyjechałem, z początku kontynuowałem karierę nauczycielską, ale tylko przez dwa lata. Później znajomy namówił mnie na pracę w jego firmie. Robiliśmy w reklamie, prasie, różnego rodzaju tekstach i organizacji imprez sportowych. Później zaczęliśmy współpracować ze znajomą, która miała własną galerię sztuki współczesnej. Jakoś nam szło. Także na gruncie prywatnym zaprzyjaźniliśmy się. Widziałem, że podobam się Julii i jakoś tak wyszło, że zdecydowaliśmy się w końcu na ślub.

- Kochałeś ją?  - zapytała cicho Hanna.

- Na swój sposób tak. Wychowaliśmy dwoje dzieci. Zosia i Oskar urodzili się dwa lata po naszym ślubie. Dziś oboje są już na swoim, to znaczy zaczynają własne, niezależne od nas życie. A my? Cóż… Rozstaliśmy się po ponad ćwierć wieku wspólnego życia.

- Współczuję – głos Hanny zabrzmiał jakoś dziwnie.

- Dziękuję, ale wbrew wszelkim pozorom, nie było to dla nikogo z naszej rodziny niczym strasznym. A Julia od dawna przypuszczała, że nie jest jedyną kobieta w moim sercu.

- Co masz na myśli?

- Raczej kogo… Ciebie oczywiście!

Hanna utkwiła wzrok w zielonym obrusie na kawiarnianym stoliku. Adrian położył dłoń na jej przedramieniu, ale ona wyrwała się nerwowo.

- Proszę, przestań! – wyszeptała cicho, ale stanowczo. – To dla mnie krępujące i to w miejscu publicznym.

- Co takiego? Ja…?

- Nie! Ta sytuacja. Ja nigdy nawet nie pomyślałam, że mogłabym być w jakiejś zażyłości z mężczyzną i jeszcze się z tym obnosić.

- Jak to? – twarz Adriana zdradzała zdumienie i zmieszanie jednocześnie.

- Po prostu. To kwestia wychowania i osobowości.

- Nadal nie rozumiem. Przecież to normalne, że ludzie układają sobie życie w parach, zakładają rodziny i że czasem nie wszystko im wychodzi… Ale przecież to takie ludzkie, zwykłe… Nie ma w tym chyba nic do potępienia?

- Niby masz rację, ale widzisz, ja nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli o pewnych sprawach, to znaczy relacjach… Zwłaszcza tych intymnych. Wpojono mi pewne wartości i styl życia… - Hanna zamilkła zawieszając głos, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale z jakiegoś powodu nie zdecydowała się kontynuować.

Adrian patrzył na nią smutno. Zrobiło mu się bardzo przykro. Po wielu latach wyznał miłości swojego życia prawdę o uczuciach, jakie do niej żywił, a teraz okazuje się, że to wszystko nie miało dla Hanny większego znaczenia. Jakby sama nie była zdolna do uczuć. Dalsza rozmowa, tym bardziej o wspólnym przeżyciu jesieni życia, nie miała już dla niego żadnego sensu.

- Cóż – Adrian wstał. Jakby zapominając o umowie, wyjął z portfela banknot, położył go na stoliku i przycisnął flakonikiem, w którym kołysał się jakiś anemiczny kwiatek. W odpowiedzi na pytający wzrok Hanny, stwierdził: – Miło cię było spotkać po tylu latach. Życzę ci wszystkiego najlepszego na emeryturze. Ja właśnie przypomniałem sobie, że mam kilka spraw do załatwienia w innej części kraju, nie wiem więc, czy i kiedy będę miał czas na kolejne spotkanie. Żegnaj.

To powiedziawszy, odwrócił się i pewnym, choć niezbyt szybkim krokiem ruszył ku wyjściu. Hanna patrzyła za nim coraz bardziej zdumiona, czując dziwny ból w piersi. Czyżby się jeszcze wahał? Czy się jeszcze obejrzy? Może za nim zawołać?

Kiedy mężczyzna zniknął w tłumie ludzi przemierzającym przestrzeń galerii między sklepami, kobieta westchnęła, wstała, zapłaciła za swoją herbatę i także ruszyła ku wyjściu. Dość czasu dziś zmarnowała, żeby jeszcze zastanawiać się nad zachowaniem mężczyzny. Czekał na nią nowy rozdział życia i plany do zrealizowania. Na pewno nie będzie pośród nich miejsca na pospolite romanse.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz