Ironia losu

 

Robert nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał z ust Justyny.

- Słucham?

- No, musimy się rozstać – powtórzyła cicho Justyna. – Przykro mi…

W jej głosie dały się słyszeć ból, zmieszanie, ale też coś takiego, co świadczyło o tym, że wie, co mówi i jest tego pewna.

 

Justyna była młodsza od Roberta o osiemnaście lat. Poznali się, kiedy ona była na studiach, a on przeżywał jeszcze żałobę po śmierci żony. Eryka zmarła na białaczkę, mając zaledwie trzydzieści pięć lat. Ona też była młodsza od Roberta.  Byli już wtedy małżeństwem od niemal dekady i właśnie ustabilizowali swoją sytuację zawodową i ekonomiczną. Zaczęli więc poważnie myśleć o dzieciach i wtedy okazało się, że Eryka jest chora, a białaczka czyni szybkie spustoszenie w jej organizmie. Mimo starań lekarzy, choroba zabiła kobietę w kilka miesięcy.

Na kilka dni przed odejściem, Eryka powiedziała Robertowi, że to dobrze, że nie mają dzieci, bo może odejść spokojnie.

- A ja? – niemal krzyczał na nią z rozpaczy i bólu. – Co ze mną?!

- Ty sobie poradzisz – odpowiedziała dobitnie. – Za rok, góra półtora, spotkasz kogoś. A ja chcę – położyła nacisk na to słowo – żebyś ułożył sobie życie i był szczęśliwy. Nie, nie chodzi o zastępowanie mnie kimkolwiek. Po prostu żyj normalnie; ja wiem, że mnie kochasz i będziesz o mnie i  o nas pamiętał. Ja ciebie też bardzo kocham i dlatego zależy mi na twoim szczęściu. Nie chcę, żebyś był więźniem żałoby i rozpaczy…

Musiał więc jej obiecać, że jeśli w jego życiu pojawi się odpowiednia kobieta, nie będzie się wzbraniał przed uczuciem. Dopiero wtedy Eryka się uspokoiła.

Kiedy odeszła, Robert przez kilka tygodni miotał się i nie mógł znaleźć sobie miejsca, zwłaszcza będąc  sam w domu. Tylko praca utrzymywała go w normalności – rzucił się w jej wir, a wieczorem padał wyczerpany na łóżko. Sypiał jednak niespokojnie, przewracając się przez kilka nocnych godzin z boku na bok.

Wiedział, że Eryka nie chciała, by ją długo opłakiwał i to też nie dawało mu spokoju, bo przenikliwy żal wciąż drążył jego serce.

Justynę spotkał przez przypadek. Ona biegła na dworzec i złamała obcas. Ledwo dokuśtykała do ławki, na której przysiadł na chwilę, by znaleźć w teczce notatnik. Upewniwszy się, że uraz nie jest poważny, pomógł jej wtedy dotrzeć na pociąg, wymienili się numerami telefonów i po powrocie Justyny zaczęli się spotykać. Oglądali filmy, słuchali muzyki, chodzili na spacery i wykwintne kolacje…

Wreszcie Robert przedstawił Justynę rodzicom. Ci z początku mieli obiekcje z powodu różnicy wieku, ale dziewczyna szybko ich sobie zjednała; wydała się osobą odpowiedzialną, rzeczową i wiedzącą, czego  chce.

Od tego momentu Robert zaczął zauważać dziwne zachowania przyjaciółki  – bywała niespokojna i dziwnie zamyślona. Być może domyślała się, że mężczyzna – w związku z  akceptacją swoich rodziców dla tej znajomości – zaczyna mieć wobec niej coraz poważniejsze zamiary… On sam zaczął oczekiwać, że Justyna przedstawi go wkrótce swoim rodzicom i nawet napomykał o tym mimochodem co jakiś czas.

Tymczasem Justyna stawała się coraz bardziej milcząca i nieprecyzyjna w wypowiedziach na temat wspólnej przyszłości. Nigdy też nie umówiła się z Robertem i jednocześnie ze znajomymi, by go im przedstawić. On sam często zabierał ją na takie spotkania.

Pewnego dnia, według Roberta bez żadnego ważnego powody, Justyna odmówiła wspólnego wyjscia. Później przez dwa dni nie odbierała od niego telefonów, nie odpisywała na wiadomości, ani e-maile. Nie włączała też komunikatora, ani nie logowała się na portalu społecznościowym.

Robert zaczął się martwić, czy jego przyjaciółce nic się nie stało. Był gotów nawet pójść do domu Justyny i zapytać co się dzieje, choć przecież obiecał jej, że nie zjawi się tam bez zapowiedzi i bez jej zgody.

Trzeciego dnia z samego rana, kobieta zadzwoniła do Roberta; jej głos zdradzał duże zdenerwowanie i emocje. Poprosiła o spotkanie, koniecznie jeszcze tego samego dnia. Nie chciała powiedzieć przez telefon niczego konkretnego, ani o tym, co się z nią działo, ani dlaczego chce się spotkać tak nagle po dwóch dniach kompletnego milczenia i wręcz unikania kontaktu.

 

Przyszła punktualnie; miała podkrążone, lekko zaczerwienione oczy, była blada i wyglądała na wyczerpaną.

- Justyna, co z tobą? – Robert odebrał od niej palto i musiał podtrzymać, bo się zachwiała. Podprowadził ją do fotela w salonie i pomógł usiąść.

- Nic, nic… Wszystko w porządku. Miałam po prostu bardzo wiele spraw do przemyślenia i poukładania. Rozmawiałam też z rodzicami…

- O czym?

- O nas.

- W jakim sensie?

Justyna głośno przełknęła ślinę.

- Widzisz, moja mama wie o naszej znajomości od dawna. Nigdy nie miała nic przeciwko temu, nawet kiedy zauważyła, że się w tobie zakochałam. Musiałam jednak powiedzieć jeszcze o wszystkim ojcu, zanim zaprosiłabym cię na formalne spotkanie z moimi rodzicami.

- I co…?

- Mój ojciec jest z natury spokojnym człowiekiem. Zawsze waży słowa. Kiedy mu wszystko opowiedziałam, myślał przez chwilę, po czym zimnym tonem stwierdził, że mam prawo do własnych wyborów, bo jestem dorosła. Nie mam jednak prawa żądać od niego błogosławieństwa dla nas, ani pogodzenia się przez niego z tym, do czego nie będzie przekonany.

- Nie rozumiem…

- Chodzi o różnicę wieku… Ojciec zawsze twierdził, że więcej, niż kilka lat różnicy między partnerami, zmniejsza szanse na szczęśliwe życie. Kiedyś słyszałam, jak mówił na spotkaniu rodzinnym, że konflikt pokoleń może mieć miejsce także między mężem i żoną…

- Umów mnie z nim. Nie zna mnie jeszcze…

- Ale tu nie chodzi sensu stricte o ciebie!!! – w głosie Justyny dało się słyszeć irytację.

- Nie rozumiem – tym razem to Robert się zirytował. – O co więc chodzi?!

- Wyłącznie o samą różnicę wieku. Nawet jeśli ojciec polubi cię jako człowieka, znajomego, to nigdy nie zaakceptuje naszego związku i ciebie jako swojego zięcia.

- Ale dlaczego?

- Nie wiem… Ale każdy ma prawo mieć swoje zdanie.

- Właśnie! Dlatego proszę, umów mnie ze swoim ojcem!

- Nie!

- Co takiego?!

- Robercie, ja nie mogę znieść bólu w spojrzeniu mojego ojca. To dobry człowiek i poświęcił rodzinie całe życie. Kocham cię, ale nie mogę być z tobą szczęśliwa kosztem uczuć i bólu taty. Wybacz mi – po policzku Justyny spłynęły dwie duże łzy, jej usta drżały w kącikach. Kobieta z trudem powstrzymywała się, by nie wybuchnąć głośnym, rozdzierającym płaczem.

Robert patrzył na nią zdumiony. Zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Z trudem wyduszał z siebie kolejne słowa. Przysiadł koło niej i chciał otoczyć ją ramieniem.

- Justynko, kochanie… Nie wierzę… To nie może być powód naszego rozstania…

- Robert! – kobieta odtrąciła go i zerwała się nagle na równe nogi. – Przestań, proszę! Nie namawiaj mnie, nie perswaduj! Ja już podjęłam decyzję! I kosztowało mnie to bardzo wiele!

- A nie obchodzi cię, co ja o tym myślę i przede wszystkim, co czuję?!

Justyna trochę się przestraszyła, bo Robert to bladł, to czerwieniał na twarzy.

- Wiem, że będzie ci ciężko, ale i mnie lekko nie jest.

- To dlaczego to robisz?!

- Już ci powiedziałam! Ojca ma się jednego…

- Tak, ale kazał ci wybierać między sobą a mną. To przecież chore! Nie zależy mu na twoim szczęściu?!

- Oczywiście, że zależy! – w głosie Justyny zabrzmiała złość. – Właśnie dlatego podzielił się ze mną swoimi wątpliwościami, niczego nie zabraniając. Dał mi wolną rękę. A jest przecież w wielu sprawach o wiele bardziej doświadczony ode mnie, a śmiem twierdzić, że i od ciebie!

- Ciekawe, na jakiej podstawie wysnułaś taki wniosek?! – Roberta zaczęła irytować ta rozmowa.

- A jest coś o czym o tobie nie wiem, a powinnam?

- Nie… - Robert poczuł się zbity z tropu. I dodał już nieco spokojniej: - Wiesz o mnie wszystko. Nigdy nie miałem przed tobą tajemnic, a mimo to ty podejmujesz taką decyzję… Nie zasłużyłem na to…

- Mam nadzieję, że przyjdzie kiedyś taki dzień, kiedy będziesz mi to w stanie wybaczyć. Żegnaj!

Justyna pozbierała swoje rzeczy, zostawiła zapasowe klucze od mieszkania Roberta na stoliku w przedpokoju i cicho zamknęła za sobą drzwi.

***

- Łudziłam się, że wybiegnie za mną, żeby mnie zatrzymać. Że powie, że kocha mnie nad życie i że mnie potrzebuje. Wtedy prawdopodobnie bym się złamała i z nim została – Justyna popatrzyła smutno na koleżankę.

- A co by było wtedy z twoimi relacjami z ojcem?

- Cóż, albo by to przebolał albo nie… Półtora roku później zmarł na zawał.

- Tylko, że będąc z Robertem, mogłabyś się o to obwiniać.

- Być może – Justyna zagryzła wargi w zamyśleniu.

  -  A co z Robertem? Nie szukałaś go później?

- Nie. Bardzo przeżyliśmy w domu śmierć taty. Nie miałam głowy do innych spraw. A później dawne wspomnienia wróciły i wszystko było zbyt bolesne, by ryzykować poszukiwania. Może sobie kogoś znalazł… Zawsze miałam nadzieję, że jakoś sobie życie ułożył. Nie chciałam jednak nic wiedzieć na pewno… Nie chciałam być zazdrosna…

- A później? Co się z tobą działo?

- Do dziś z nikim się nie związałam. Miałam znajomych mężczyzn, kolegów z pracy i kursów, ale ja nie byłam gotowa, by nawiązać z którymś bliższe relacje, choć wiedziałam, że kilku się podobam jako kobieta.

- A co z twoją mamą?

- Ma na głowie moje młodsze o dziesięć lat rodzeństwo. A niedawno poznała nowego mężczyznę. Może coś z tego będzie. Chciałabym, żeby była szczęśliwa.

Zapadła kłopotliwa cisza. Marysia czuła się nieswojo po tych dosyć osobistych wyznaniach koleżanki z pracy.

- Oj, wyżaliłam ci się – Justyna uśmiechnęła się blado. – A najlepsze w tym wszystkim jest to, że teraz, kiedy jestem bezwzględnie gotowa, by z kimś być i może nawet założyć rodzinę, nie mam obok siebie właściwego człowieka. Ironia losu, co?

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz