Grzegorz zamknął samochód i wrzucił kluczyki do kieszeni. Zawiązał mocniej buty, czapkę z daszkiem wcisnął głębiej na oczy i ruszył lekkim truchtem po dukcie w głąb lasu.
Znał te okolice bardzo dobrze; przyjeżdżał tu biegać co sobotę od pięciu lat, od wiosny do późnej jesieni. Zimą przerzucał się na siłownię. Panicznie bał się zniedołężnienia, ale z drugiej strony zazdrościł emerytom wolnego czasu. Żona, Joanna zawsze powtarzała mu, że na wszystko w życiu przychodzi właściwy czas. Radziła, by się tak nie zapracowywał, bo może nie dożyć emerytury. Śmiał się z tego i robił swoje.
Ten sobotni poranek nie różnił się niczym od innych.
Grzegorz truchtał miarowo; z odtwarzacza MP4 płynęła jego ulubiona muzyka, nic więc dziwnego, że nie usłyszał pierwszych grzmotów. Dopiero kiedy ciężkie krople zaczęły spadać na ziemię, mężczyzna spostrzegł nagłą zmianę pogody.
- Cholera! – zaklął. Nie spodziewał się dzisiaj burzy, inaczej zmieniłby plany już wczoraj. W miasteczku otwarli właśnie basen i można było z niego skorzystać w słotne dni.
Rozejrzał się za schronieniem; przez chwilę rozważał, czy nie wrócić po prostu do auta, ale w tym momencie dojrzał między drzewami grotę. Zdziwił się; jak to się stało, że nigdy przedtem nie zwrócił na nią uwagi?
Padało coraz mocniej, Grzegorz ruszył więc ku nowo odkrytemu schronieniu.
Pieczara nie była głęboka, ani zbyt wysoka, ale dawała wystarczające schronienie przed lejącym jak z cebra deszczem, który na szczęście nie zacinał w tę stronę. W głębi leżały dwa głazy; mężczyzna przysiadł na jednym z nich. Wyciągnął komórkę, chcąc zadzwonić do żony, że może być trochę później, ale okazało się, że nie ma zasięgu.
W pewnym momencie Grzegorz poczuł, że oczy mu się zamykają. Walczył z sennością, musiał jednak zasnąć, bo nagle odniósł wrażenie, że się ocknął. Właśnie przestawało padać. Grzegorz sięgnął po komórkę, chcąc sprawdzić godzinę, ale nigdzie nie mógł znaleźć telefonu. Zaklął siarczyście.
Wyszedł z groty i chciał truchtem ruszyć w stronę samochodu, jednak nogi odmówiły mu posłuszeństwa; nie mógł zdobyć się na nic więcej poza przeciętnej szybkości krokiem. Zaczęły go boleć stawy i mięśnie, ale nie w ten znany mu sposób, kiedy po prostu przesadził z ćwiczeniami lub spodziewał się infekcji. Zresztą rzadko chorował.
- „Może jednak grypa?” – przemknęło mu przez myśl. – „Trzeba się będzie położyć, wziąć aspirynę i porządnie wygrzać”. Nie mógł sobie pozwolić na nieobecność w pracy; finalizowali zbyt ważny projekt, Grzegorz nie miał więc zbyt wiele czasu na doprowadzenie się do porządku w przypadku jakiejkolwiek infekcji.
Dotarł w końcu do parkingu; był piekielnie zmęczony. Tu, ze zdumieniem, ale i ze strachem spostrzegł, że nie ma na nim jego samochodu.
- Cholera, nie wyjąłem ze środka dokumentów.
W jednej chwili stracił telefon, auto wraz z jego zawartością i nawet nie miał jak od razu tego wszystkiego zgłosić. Teraz, w pierwszej kolejności należało wydostać się z tego odludzia, które nagle przestało być ostoją przyrody, a stało się gniazdkiem złodziei, czyhających na samotną ofiarę, którą można łatwo oskubać.
Szedł wściekły w kierunku szosy. Tylko złość w pierwszym momencie pozwoliła mu zapomnieć o zmęczeniu. Słabł jednak i dotarł do celu zupełnie wyczerpany. Nie była to zbyt uczęszczana trasa, szczególnie w sobotnie przedpołudnie, musiał więc liczyć się z tym, że nieprędko złapie okazję.
Nareszcie nadjechał samochód; kierowca sam się zatrzymał.
- Niech pan wsiada. Może pomóc?
- No co pan…?
- Chciałem być uprzejmy; ludzie w pana wieku mają prawo do…
- W moim wieku? – Grzegorz popatrzył z wyrzutem na kierowcę, który sam wyglądał na jakieś czterdzieści lat.
- Nie chciałem być nieuprzejmy – mężczyzna wzruszył ramionami. – Ale nieczęsto spotykam autostopowiczów po sześćdziesiątce i starszych.
- Co też pan?! Na żarty… - chciał zrobić jeszcze jakąś wymówkę, jednak jego wzrok padł na lusterko w osłonie przeciwsłonecznej. Zamarł. Jego oczom ukazało się odbicie twarzy starszego mężczyzny; szczupła, pomarszczona, o wyostrzonych rysach, z czołem pooranym długimi bruzdami. Włosy, niemal zupełnie siwe i nieco przerzedzone, były zaczesane na prawo. Spojrzał na swoje ręce; nie miały wyglądu dłoni trzydziestolatka; należały raczej do osoby ponad dwa razy starszej. Grzegorz zadrżał. Zrozumiał, że kiedy kierowca mówił o autostopowiczach po sześćdziesiątce, wykazał się delikatnością; Grzegorz wyglądał bowiem na przynajmniej siedemdziesiąt pięć lat albo i więcej.
- Dobrze się pan czuje? – kierowca patrzyła na staruszka z niepokojem.
- Przepraszam pana; faktycznie, nie jestem dziś w zbyt dobrej formie. – Grzegorz popatrzył na mężczyznę przepraszająco - Proszę mnie wysadzić przy tym parkingu. Dziękuję i do widzenia.
Nie miał dokumentów, pieniędzy, zupełnie nic. W dodatku nagle postarzał się o ponad trzydzieści, a może i więcej lat. Co się właściwie stało?
Szedł powoli przed siebie, nie wiedząc, co powinien zrobić, dokąd się udać i z kogo poprosić o pomoc. To co się stało było niewiarygodne; może mieć teraz spore kłopoty.
Zanim się obejrzał, doszedł do swojego domu. Stanął bezradnie przed furtką. Zadzwonić? Co powiedzieć Joannie? Może się go przestraszyć, uznać za niespełna rozumu, wezwać policję… Wyślą go do wariatkowa i na tym się wszystko skończy.
W tym momencie zobaczył Joannę. Była blada, wyglądała na zmęczoną, wręcz wyczerpaną. Czy zawsze tak było, a on tego nie zauważał, czy coś się stało? Dostrzegła go i podeszła do furtki.
- Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc?
- Ja… mąż… - zaczął niepewnie szeptać.
- Wie pan coś o moim mężu? – Joanna ożywiła się i podeszła jeszcze bliżej. – Ma pan jakieś informacje?
- Pani mąż zaginął… - było to ni pytanie, ni stwierdzenie.
- Wyszedł tydzień temu; pojechał do lasu, pobiegać; miał tam swoją stałą od lat trasę. Nie wrócił. Zgłosiłam zaginiecie na policji. Znaleźli jego samochód na parkingu i ślady butów pasujące do butów sportowych, które mu kupiłam niedawno; ślad jednak urywał się nagle... Pies tropiący też zgubił trop.
- Ja… Widziałem go tam… Biegał… Później była burza…
- Tak, policjanci mówili mi, że padało… Czyli on tam faktycznie był…
- Tak.
- Sam?
- Sam.
- I co?
- Zniknął mi z oczu…
- Błagam, niech pan ze mną idzie na posterunek i to powie. Nie wiadomo, co może być ważne dla sprawy i poszukiwań. – Joanna odwróciła się i krzyknęła w stronę domu. – Aniu! Zajmij się domem. Muszę wyjść na godzinę.
Szwagierka Grzegorza wychyliła się z ganku.
- Z tym panem? Nawet go nie znasz. – Także Anna nie poznała Grzegorza. Patrzyła na niego nieufnie.
Joanna podeszła do niej i kobiety rozmawiały przez chwilę, popatrując na mężczyznę. Grzegorz słyszał tylko pojedyncze słowa: „starszy, słaby, nieszkodliwy, może pomóc”, ale i: „pamięć, skleroza, wydawało mu się, słaby wzrok”. Joanna jednak upierała się ku niezadowoleniu jej siostry.
W końcu nieco zirytowana kobieta odwróciła się, podeszła do Grzegorza, wzięła go pod ramię i ruszyła stanowczym krokiem w stronę komisariatu, który znajdował się około pół kilometra dalej.
- Proszę wybaczyć mojej siostrze. Martwi się o mnie. Ledwo wytrzymuję na proszkach uspokajających
- To zrozumiałe – Grzegorz czuł się nieswojo; nie przypuszczał, że Joannie tak na nim zależy. Był zrzędą i ze wstydem musiał się przyznać sam przed sobą, że niespecjalnie okazywał jej ostatnio swoje względy. Najczęściej mówił o swoim zmęczeniu i życzeniu, by czas biegł szybciej. Jej zależało na dziecku, on ciągle odkładał powiększenie rodziny na później mimo, że wiodło im się wystarczająco dobrze. Z jednej strony czuł się za młody na taką odpowiedzialność, a z drugiej za stary, żeby mieć cierpliwość do ciągle płaczącego czy psocącego dziecka, już nie mówiąc o dwojgu czy trojgu.
W tym momencie przypomniał sobie o swojej aktualniej sytuacji.
- Jo… To znaczy proszę pani… Okradziono mnie; nie mam ze sobą żadnego dokumentu potwierdzającego tożsamość.
- To przy okazji zgłosi pan to na policji.
Grzegorzowi zrobiło się gorąco. Na pewno zapytają go o nazwisko, inne dane osobowe, nie mówiąc już o adresie zamieszkania. Poczuł pulsowanie w skroniach.
- Czy dobrze się pan czuje? – głos Joanny doszedł go jakby z oddali. – Zbladł pan okropnie.
- Trochę mi słabo. Ostatnio wiele przeszedłem.
- Bardzo mi przykro. Ale rozumie pan w takim razie, co czuję i dlaczego pana zeznania w sprawie mojego męża są dla mnie aż tak istotne.
„Co robić?! Co robić?! – Grzegorz zaczynał panikować. I nagle go olśniło; wiedział już, jaką politykę przyjmie podczas przesłuchania.
- A więc amnezja? – policjant popatrzył podejrzliwie na Grzegorza.
- Panie władzo, nagle ocknąłem się w lesie; zobaczyłem biegnącego mężczyznę. Tułałem się trochę, nie mogąc sobie przypomnieć żadnych danych o sobie; za to przypomniałem sobie o tym gościu, kiedy zobaczyłem ogłoszenia o jego zaginięciu.
- Cóż, coś za dobrze pan wygląda jak na kilka dni tułaczki i jak na kogoś z zapomnianą przeszłością.
- Ja… Ja naprawdę nie wiem, nie pamiętam. Jestem pewien tylko jednego: że widziałem tego mężczyznę w lesie.
- Pani Joanno; przykro mi to mówić, ale przyprowadzony przez panią świadek nie jest zbyt wiarygodny.
- Jak to? – zdenerwowana kobieta ściskała mocno chusteczkę do nosa, szarpiąc jej rogi i gniotąc niemiłosiernie.
- Widzi pani, on twierdzi, że nie pamięta nawet jak się nazywa i skąd pochodzi, nie mówiąc już o tym, jak znalazł się w tamtym lesie. Miała pani szczęście, że nie okazał się niebezpieczny. Jeśli nie udaje, z jakiegoś powodu cierpi na pewien rodzaj amnezji, nie wiadomo czym spowodowany. Skierowaliśmy go do szpitala psychiatrycznego na obserwację. Będziemy oczywiście monitorować jego sprawę.
- O Boże! Dałam się więc oszukać?
- Niekoniecznie. Staruszek faktycznie mógł widzieć pani męża i nam pomóc. Obiecuję, że nie zostawimy ot tak tej sprawy.
Grzegorza umieszczono w trzyosobowym pokoju, w którym przebywało już dwóch pacjentów, mniej więcej siedemdziesięcioletnich. Dużo spali, oglądali telewizję, grali w karty, mało mówili i grzecznie brali leki. Grzegorza o nic nie pytali; z biegu zaakceptowali obecność nowego współlokatora. Mężczyźnie było to wszystko na rękę. Miał spokój, mógł przemyśleć to i owo.
Badania podstawowe wykazały dobry stan fizyczny organizmu. Później lekarze zaczęli przeprowadzać różne testy. Pokazywali rysunki i kazali szybko mówić o pierwszym skojarzeniu z nimi związanym, łączyć je w pary i rozwiązywać zagadki logiczne. Nie informowano Grzegorza o wynikach, a lekarz, który przeprowadzał testy zawsze miał twarz pokerzysty i nie zdradzał miną, czy jest zadowolony z odpowiedzi, czy też nie.
Po około dziesięciu dniach o Grzegorza zapytał policjant, mężczyznę zaprowadzono wiec do pokoju, gdzie mogli spokojnie porozmawiać.
- Dzień dobry, posterunkowy Marian Kot – przedstawił się mundurowy. – Proszę się ubrać, zawiozę pana na miejsce, gdzie widział pan podobno zaginionego. Opowie nam pan wszystko po kolei.
- A co z moim wynikami? Nikt mi nic nie mówi.
- Na pewno lekarz prowadzący wszystko panu wyjaśni w odpowiednim czasie. Na razie mam jego zgodę na zabranie pana z placówki na kilka godzin.
Grzegorzowi wypożyczono czarne sztruksowe spodnie, brązowy sweter i sportowe buty. Nie był zachwycony swoim wyglądem, ale widział po minach obecnych, że lepiej nic nie mówić na ten temat.
Na miejscu było już dwóch policjantów i – sądząc po wyglądzie i ubiorze – ich przełożony. To właśnie on podszedł do Grzegorza jako pierwszy,
- Dzień dobry, komisarz Sławomir Nowak. Prowadzę sprawę Grzegorza O. Poproszę pana o pokazanie, gdzie dokładnie widział pan zaginionego i przedstawienie okoliczności tego zdarzenia.
Grzegorz kiwnął głową, dając znać, że zrozumiał i powoli ruszył dobrze sobie znaną drogą. Zwykle odległość między parkingiem, a miejscem, gdzie dostrzegł pieczarę, przebywał spokojnym truchtem w ciągu czterech minut; teraz mimo, że starał się iść jak najszybciej, doprowadził policjantów do celu po ponad kwadransie. Zmęczył się okropnie. Podeszły wiek i brak ruchu w ostatnich dniach zrobiły swoje.
Spojrzał tam, gdzie spodziewał się dostrzec grotę. Była! Nie zwariował więc… Wskazał na nią palcom drżącej z przejęcia ręki.
- W tej grocie schował się przed deszczem, a później nie wiem.
- Paweł, chodź ze mną, zrobisz zdjęcia i poszukasz śladów. Reszta czeka tutaj.
Kiedy mężczyźni się oddalili i znikli w pieczarze, Grzegorz poczuł ni stąd ni zowąd straszny ból głowy. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Upadł i stracił przytomność.
Ocknął się nagle i szybko usiadł. Przez moment nie wiedział, gdzie jest.
Rozejrzał się dookoła. Obok spała Joanna. Znajdował się w swoim domu!
Kobieta poruszyła się lekko, Grzegorz poczekał więc chwilę w bezruchu; nie chciał jej budzić. Głowa nadal go bolała i odczuwał lekkie zawroty.
Wstał ostrożnie i poszedł do łazienki. Opłukał sobie twarz i ochlapał włosy zimną wodą – przyniosło mu to sporą ulgę. Kiedy sięgał po ręcznik, spojrzał w lustro. Znów miał trzydzieści dwa lata.
Wrócił cicho do sypialni i spojrzał na datę w komórce. Szóstego, sobota – dzień jego zaginięcia!
- Już wstałeś? – Joanna patrzyła na niego zaspanymi oczami. – Idziesz biegać?
- Nie.
- Źle się czujesz?
- Trochę mnie głowa boli; chyba zanosi się na burzę gdzieś w pobliżu.
- Za dużo wypiłeś wczoraj u Beaty i Jurka. Poza tym nie zapowiadali na dzisiaj burz w naszym regionie.
- Cóż, synoptykom zdarza się mylić, jeśli chodzi o lokalna prognozę; aura bywa ostatnio nieobliczalna – uśmiechną się lekko sięgając po proszek od bólu głowy.
- To co dziś zamierzasz robić?
- Spędzić dzień z moją piękną żoną. I przestań marzyć o emeryturze, a zacząć się cieszyć dniem dzisiejszym. Co powiesz na zakupy, wspólny obiad w restauracji, a popołudniu kino? A wieczorem…
- Coś podobnego? – Joanna wydawała się być szczerze zaskoczona. – A skąd nagle taka zmiana?
- Cóż… Śniło mi się, że wiem, jak to jest stracić nagle połowę życia i ocknąć się już jako emeryt.
- Nie dość, że za dużo wczoraj wypiłeś, to jeszcze objadłeś się ciężkostrawnymi daniami. Beata dobrze gotuje, ale lubuje się w tłustych rzeczach. – Joanna zaśmiała się beztrosko. – Ubieraj się, zrobię śniadanie i zaczniemy realizować twój plan, zanim się rozmyślisz.
- Ani myślę! Nie zmienimy planów!
- Nie poznaję cię. Gdzie jest mój zrzęda?
- Został chyba gdzieś w lesie. A co? Tęsknisz za nim? Ma wrócić?
- Nie! Skądże! – kobieta szybko włożyła podomkę i wyciągnęła spod łóżka pantofle.
- Uf, to dobrze. Ale mam do ciebie jedną prośbę. Kiedy znów będę chciał, żeby czas szybciej leciał, rzuć hasło: „ból pleców”.
- To pomoże? – Joanna popatrzyła na męża z przekorą w oczach.
- Tak, zapewniam cię. – spoważniał nagle. – Kocham cię.
- Dawno mi tego nie mówiłeś.
- Wiem, przepraszam. Naprawię ten błąd.
- Też cię kocham – rzuciła mu zalotne spojrzenie wychodząc z sypialni.
Grzegorz usiadł na łóżku. Czuł ogromną ulgę. Odzyskał życie, żonę i cały swój czas. Zupełnie jakby stanął twarzą w twarz ze śmiercią, która uświadamia ludziom to, co w życiu jest najważniejsze.
Kiedy wsiadali do samochodu, w oddali zagrzmiało.
- Miałeś dobre przeczucie. Zmókłbyś dzisiaj.
- I to jeszcze jak.
Przekręcił kluczyk w stacyjce, silnik zamruczał dobrze mu znanym głosem, który tak uwielbiał. Popatrzył jeszcze raz na Joannę; była taka piękna, dlaczego ostatnio tego nie dostrzegał?
Uśmiechnął się, zaczerpnął powietrza pełną piersią i ruszył. Joanna po raz pierwszy od ponad roku poczuła się naprawdę szczęśliwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz